Dawnych wspomnień czar...

Ach, jaka szkoda, że prawie zupełnie nie zauważyliśmy tej rocznicy! Umknęła ona nie tylko naszej uwadze, ale także uwadze większości dziennikarzy, którzy akurat zajęci byli bardzo rozpamiętywaniem swego upokorzenia, że Jarosław Kaczyński nie zaprosił ich do asystowania przy parafowaniu Paktu Stabilizacyjnego.

No i pewnie przygotowywali się do batalii o wolność słowa, którą obecnie przeżywamy wraz z całą Unią Europejską.

Chodzi mi naturalnie o 17 rocznicę rozpoczęcia obrad okrągłego stołu, która przypadła 6 lutego. Wprawdzie Roman Giertych na konferencji prasowej z okazji podpisania Paktu wspominał o demontażu układu okrągłego stołu, ale b. premier i uczestnik tamtych obrad Tadeusz Mazowiecki uspokoił wszystkich zainteresowanych, że nie jest to możliwe, bo zamiar obalenia umowy okrągłego stołu jest równie realny, jak anulowanie bitwy pod Grunwaldem.

Reklama

Pan Tadeusz Mazowiecki ma oczywiście rację, jak zresztą we wszystkim, co mówi lub pisze. Tak zostało zatwierdzone i próżno wierzgać przeciwko ościeniowi. Dlatego też przypomnijmy sobie najbardziej charakterystyczne efekty okrągłego stołu, żeby niczyja zasługa nie przepadła w mrokach zapomnienia, no a my wszyscy ? żebyśmy lepiej mogli zrozumieć, co się właściwie z nami stało. Niech zatem odżyje dawnych wspomnień czar...

Zadami swoich przedstawicieli...

Jak wiadomo, przy okrągłym stole zasiedli reprezentanci dwóch stron: "rządowej" i "społecznej". Gdy cofniemy się do roku 1980, zauważymy z pewnością, że wtedy partia właściwie się rozleciała, a powstałą w ten sposób próżnię wypełniło wojsko i Służba Bezpieczeństwa, jako podwójne twarde jądro systemu totalitarnego. Wojsko do spółki z SB przeprowadziło stan wojenny, ale już od roku 1984, po zabójstwie ks. Popiełuszki, rozpoczyna się wypieranie bezpieczniaków cywilnych przez wojskowych, a spektakularnym symbolem tego procesu było zdymisjonowanie gen. Mirosława Milewskiego.

W rezultacie hegemonem sceny politycznej pod koniec lat 80-tych pozostawało już tylko wojsko, a zwłaszcza jego najtwardsze jądro w postaci wojskowej razwiedki, z której wywodził się zarówno "gospodarz" okrągłego stołu, gen. Czesław Kiszczak, jak i zwierzchnik "gospodarza", czyli sam gen. Wojciech Jaruzelski. Warto przypomnieć, że jak przystało na gospodarza, to gen. Kiszczak dobierał rozmówców przy okrągłym stole, również ze "strony społecznej".

Warto też zauważyć, że wojskowa razwiedka w postaci Wojskowych Służb Informacyjnych, w stanie nietkniętym przetrwała całą transformację ustrojową, aż do dnia dzisiejszego. Tak więc, przy okrągłym stole 6 lutego 1989 roku zasiadły takie dwie strony, oczywiście zadami swoich przedstawicieli.

Budujemy kapitalizm

Jak wiadomo, efektem okrągłego stołu była transformacja ustrojowa; zamiast jedynie słusznego ustroju socjalistycznego obediencji moskiewskiej, na który nikt już nie chciał dawać pieniędzy, rozpoczęto budowę ustroju kapitalistycznego, ale nie "dzikiego", tylko cywilizowanego, co wyrażało znane hasło: "wolny rynek - oczywiście tak, ale przecież ktoś musi tym kierować!". Wymagało to oczywiście radykalnych decyzji politycznych, którym jednak towarzyszyła troska o człowieka, zgodnie z zaleceniem poety: "czas zmienić politykę rolną, lecz ludzi krzywdzić nam nie wolno!".

Ale wiadomo, że ludzie nie są równi; tzn. oczywiście są, ale niektórzy są równiejsi od innych, zwłaszcza w momencie transformacji ustrojowej, kiedy na plan pierwszy wysuwa się kwestia akumulacji pierwotnej, tzn. zdobycia pierwszego miliona.

Ta akumulacja pierwotna rozpoczęła się, co prawda, już w roku 1985 (kiedy zaczęły tworzyć się pierwsze "spółki nomenklaturowe"), ale prawdziwy rozmach stał się możliwy dopiero dzięki zatwierdzeniu "transformacji". Przybrał on postać tzw. "planu Balcerowicza", który z miejsca został otoczony kultem przez obydwie strony okrągłego stołu, a także przez większość niezależnych (bo niby od kogo mieli być zależni?) publicystów i autorytetów moralnych.

Kult, jak wiadomo, polega na oddawaniu czci różnym Tajemnicom. Dlatego też inżynierowie naszych dusz przez wiele lat usiłowali utrzymać opinię publiczną w stanie uwielbienia dla Planu i jego Autora, ale nie bardzo potrafili wyjaśnić,, na czym właściwie polega wielkość i jednego i drugiego. Teraz jednak chyba można już to ujawnić? Ramy felietonu nie pozwalają naturalnie na przedstawienie całokształtu, więc skoncentruję się na dwóch fragmentach, które wydają mi się reprezentatywne dla całości.

Reguła św. Mateusza

Jednym z mnóstwa problemów, jakie pozostawił po sobie ostatni "komunistyczny" rząd premiera Rakowskiego, była galopująca inflacja, która już w drugiej połowie 1989 roku stała się "trzycyfrowa". Przyczyną było finansowanie wydatków państwowych z "kredytu Narodowego Banku Polskiego", czyli - emisji "pustych pieniędzy" zarówno w postaci gotówki, jak i zapisów księgowych. Tylko w pierwszym półroczu 1989 r. wypuszczono ok. 40 bilionów (40 tys. miliardów) zł.

Dlatego też jedną z ustaw, w które ostatecznie przepoczwarzył się plan Balcerowicza, była ustawa z 28 grudnia 1989 r. o uporządkowaniu stosunków kredytowych. Wbrew opinii, że pośpiech wskazany jest tylko w dwóch przypadkach: przy biegunce i przy łapaniu pcheł, tutaj tempo było iście stachanowskie; ustawa została uchwalona 28 grudnia, a 30 grudnia była już wydrukowana w Dzienniku Ustaw! Chodziło o to, by ściągnąć z rynku "nawis inflacyjny", tzn. masę pieniądza, wyemitowanego za pierwszej komuny.

Ta ustawa uchylała postanowienia umów kredytowych dotyczących przywilejów i preferencji w zakresie dostępu do kredytów i oprocentowania i wprowadzała tzw. "zmienne stawki oprocentowania" zamiast umownych. Dlatego już od stycznia 1990 r. oprocentowanie kredytów wzrosło od 3-4 proc. nawet do 115! W rezultacie banki z dnia na dzień zwielokrotniły swoje wierzytelności wobec obywateli, którym też warto trochę się przyjrzeć.

Kredyty w tym okresie zaciągali bowiem rolnicy posiadający rozwojowe gospodarstwa oraz przedsiębiorcy prowadzący średnie przedsiębiorstwa usługowe i produkcyjne. Wielkich w tym okresie w sektorze prywatnym jeszcze nie było. Nie ma niestety żadnej wiarygodnej statystyki bankructw spowodowanych zmianą oprocentowania kredytów (bo i po co rozdrapywać stare rany?), ale - po pierwsze - było ich sporo, a po drugie - rujnowały one, można powiedzieć, awangardę naszego rolnictwa, usług i średniego przemysłu, która przetrwała komunę i stanowiła zalążek potencjalnej konkurencji dla subwencjonowanych EWG-owskich tuczników.

Opanowanie inflacji było oczywiście niezbędne, ale można było dokonać tej sztuki unikając rabunku obywateli (nawiasem mówiąc, ówczesny Trybunał Konstytucyjny, tak wkrótce energiczny w sprawie lustracji, nie śmiał nawet pisnąć w obronie "praw nabytych" przez kredytobiorców; po prostu nie było takiego rozkazu!). Władze państwowe dysponowały bowiem niemal wszelką własnością.

Można było więc ściągnąć "nawis inflacyjny" z rynku, sprzedając obywatelom państwowe nieruchomości. Widocznie jednak intencją rządu premiera Mazowieckiego nie było dogodzenie obywatelom, tylko zasilenie banków pieniędzmi ściągniętymi z obywateli tytułem odsetek i własnością przejętą od bankrutów. Czy było jakieś ustalenie przy okrągłym stole w tym zakresie, czy też dla wszystkich administratorów "transformacji" było to zrozumiałe samo przez się - oto pytanie.

Pytanie bardzo ciekawe, bo uruchomienie przepływu pieniędzy od obywateli do banków nie dotyczyło wyłącznie banków polskich. Badający finanse FOZZ Michał Falzmann informował zwierzchność, że w 1990 r. do banków polskich wpłynęło co najmniej 3 mld dolarów ponad ekwiwalent za wyeksportowane towary i usługi. Ile tych pieniędzy było naprawdę - tego chyba nikt dokładnie nie wie. A wpływały one do Polski w roku 1990 dlatego, że na mocy umowy międzynarodowej Polska zobowiązała się do utrzymywania przez rok stałego kursu dolara na poziomie 9 500 zł, zaś oprocentowanie złotówkowych lokat w bankach polskich wzrosło do 80 i więcej procent.

Tedy "inwestorzy" przede wszystkim ze wschodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych (ci sami, którzy potem nosili się z zamiarem przyznania prof. Balcerowiczowi Nagrody Nobla) zamieniali swoje dolary na złotówki, złotówki lokowali w bankach polskich, po czym, przed upływem roku, wycofywali je z niemal podwójnym zyskiem, zamieniali na dolary po tym samym, bo "stabilizowanym" kursie i zadowoleni wracali do domu. W ten sposób, z biednej Polski, tylko w 1990 roku zostało wyssane co najmniej 6, a być może nawet ponad 16 mld dolarów. Zgodnie ze spostrzeżeniem z Ewangelii św. Mateusza, że kto ma, to będzie miał jeszcze więcej, a kto nie ma, to straci i to, co ma.

Oczywiście, premier Tadeusz Mazowiecki wcale nie musiał wiedzieć, do jakiej operacji został użyty w charakterze listka figowego, dzięki czemu również i dzisiaj jak zwykle może być z siebie zadowolony. Zresztą w pewnym sensie ma rację; okrągłego stołu całkiem obalić się nie da, bo - jak pisze Boy-Żeleński - "darmo - co raz człek stracił, tego nie odzyszcze".

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: czary | gen | Mazowiecki | wojsko | 1989
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »