Jeszcze Sejm czy już więzienie

Grube kreski nigdy nie były mocną stroną polskich polityków. Przyglądając się dyskusji wokół oskarżonych o poważne przestępstwa posłów i samorządowców, można odnieść wrażenie, że najsilniej rozwiniętą cechą przedstawicieli elit politycznych jest daleko posunięta wyrozumiałość. Skoro VIP-a spotkało już nieszczęście w postaci depczących mu po piętach organów ścigania, to zarówno prawo, partyjni koledzy, jak i instytucje życia publicznego nie powinni mu już dokładać.

O takiej właśnie tolerancji dla władzy zza krat może świadczyć sposób sprawowania urzędu przez prezydenta Piotrkowa Trybunalskiego. Przebywający od pół roku w areszcie pod zarzutem przyjęcia korzyści majątkowej i narażenia na straty Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej Waldemar Matusewicz pisze w liście do mieszkańców i radnych: "Dzięki przychylności niektórych organów jestem w bieżącym kontakcie z moimi zastępcami i podejmuję decyzje w zakresie wystarczającym do realizowania moich obowiązków. Wszystkie zadania nałożone na instytucje samorządowe w Piotrkowie Trybunalskim są wykonywane prawidłowo i we właściwych terminach. Moi zastępcy, a także skarbnik i sekretarz miasta, profesjonalnie i z pełnym zaangażowaniem wykonują swoje obowiązki, co powoduje, że urząd miasta pracuje poprawnie".

Reklama

Wygląda na to, że tego samego zdania jest większość piotrkowskich rajców. Tylko 8 z 23 radnych miasta podpisało się pod złożonym 3 dni temu wnioskiem o przeprowadzenie gminnego referendum w sprawie odwołania prezydenta przed końcem kadencji.

- Taki sposób zarządzania nie jest spotykany w żadnym z krajów Unii Europejskiej ani na świecie, tym bardziej że w myśl ustawy o samorządzie gminnym prezydent jest jednoosobowym organem. Sytuacja ta deprecjonuje ideę bezpośredniego wyboru prezydenta miasta. Funkcję tę, w majestacie prawa, czyli przy aprobacie wojewody łódzkiego i Regionalnej Izby Obrachunkowej w Łodzi, sprawuje osoba wskazana przez aresztowanego. Prezydentem więc jest ktoś, kto nie został wybrany, a więc nie jest reprezentantem społeczności piotrkowskiej - twierdzą inicjatorzy referendum. O losach wniosku o przeprowadzenie plebiscytu najpóźniej do 30 listopada zdecyduje rada miejska.

Za kratami, w obecności notariusza, projekt przyszłorocznego budżetu miasta podpisywał także prezydent Gorzowa Wielkopolskiego. Tadeusz Jędrzejczak, aresztowany miesiąc temu pod zarzutem działania na szkodę miasta i firm budowlanych, już w areszcie notarialnie upoważnił swojego zastępcę do przejęcia zwiększonych uprawnień. Większości lokalnych notabli to nie przeszkadza. Tylko 9 rajców, wspólnie z 6 radnymi z Piotrkowa, podpisało się pod wystąpieniem do premiera i parlamentarzystów, w którym żądają zlikwidowania luki, która umożliwia kierowanie samorządem zza krat.

Paranoja nieufności

W dyskusji nad możliwością wykluczania z życia politycznego osób, na których ciążą poważne zarzuty, głośno przebijają się obawy polityków przed organami ścigania państwa, w którym sprawują realną przecież władzę. Nieufność ta dała o sobie wyraźnie znać w czasie sejmowej debaty - we wrześniu br. - nad projektami aż 5 aktów prawnych, w których 3 ugrupowania chciały wprowadzić zaporę dla przestępców w Sejmie: uniemożliwić kandydowanie osobom prawomocnie skazanym za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego oraz utratę mandatu posła lub senatora w momencie uprawomocnienia się wyroku za taki czyn. - W pewnym momencie zastanowiłem się, czy jeszcze jestem w sali sejmowej, czy już jestem w celi więziennej. Odniosłem wrażenie, że dokonujemy autodestrukcji Sejmu. Przecież przytłaczająca większość zasiadających w tej Izbie to porządni ludzie, dobrze wykonujący swoje funkcje, a my tak się wypowiadamy, jakbyśmy wszyscy biczowali się, że jesteśmy złodziejami, szubrawcami. Obawiam się, że końcowy efekt tych prac za chwilę obróci się przeciwko nam wszystkim - ubolewał Eugeniusz Kłopotek z PSL-u. Podobne argumenty przedstawiał poseł Jan Łopuszański z Porozumienia Polskiego.

- Kiedy państwo i jego instytucje funkcjonują źle, to może się zdarzyć, iż czynne zaangażowanie w obronę dobra (w tym obronę dóbr prawnie chronionych) będzie prowokowało oskarżenia o przestępstwo, traktowane jako środek nacisku politycznego.

Od tej dyskusji nie minęły dwa miesiące i problem rzucania oskarżeniami w polityków, uznawanych za niewinnych do momentu prawomocnego skazania przez sąd, powrócił - w osobach prezydentów Gorzowa i Piotrkowa, a także posła Andrzeja Pęczaka.

- Samo aresztowanie nie może wiązać się z utratą funkcji, bo w takiej sytuacji prokuratura mogłaby wpływać na kształt parlamentu, a w przypadku niechronionych żadnym immunitetem samorządowców decydować o usuwaniu ze stanowisk osób wyłonionych w drodze powszechnych wyborów - uważa Marek Borowski, przewodniczący Socjaldemokracji Polskiej. Jego zdaniem, jeśli wyborcy albo partyjni koledzy osadzonego w areszcie, ale nie skazanego prawomocnym wyrokiem polityka, nie chcą się zgodzić na sprawowanie przez niego funkcji, mają do dyspozycji referendum albo partyjny nacisk na złożenie mandatu.

Jak wygląda ta partyjna presja, można było przekonać się we wtorek. Klub SLD zaapelował do łódzkiego posła, by zrzekł się mandatu - ale kolegom Andrzeja Pęczaka łatwiej było pozbyć się posła z klubu niż wyegzekwować nacisk na rezygnację z funkcji. Partyjna "wierchuszka" i koledzy z ław sejmowych równie pobłażliwie patrzą na kłopoty z prawem byłego posła, obecnie aresztowanego prezydenta Gorzowa. Nikt nie uznał za stosowne poprosić go o zmianę zamieszczonego na stronach internetowych życiorysu, w którym osadzony w areszcie prezydent pisze o sobie "poseł I, II i III kadencji. Przyjaciel czołowych postaci polskiego życia kulturalnego i politycznego". Na przyjaciół samorządowiec może liczyć także w terenie.

- Nie wiem i nie słyszałem o żadnych naciskach czy sugestiach dotyczących skłonienia prezydenta do rezygnacji - ani z rady wojewódzkiej, ani krajowej SLD, ani od reprezentującego nas posła. My tutaj tak z rezerwą do tego podchodzimy. Sam fakt aresztowania prezydenta jest kłopotliwy do obrony. Jest pewną niezręcznością. Ale nikt nie chce się wgłębiać w kulisy, niuanse, wątpliwości - chociażby co do zasadności zastosowania aresztu. Za tym wszystkim stoi przecież człowiek - tłumaczy Mieczysław Kędzierski, przewodniczący Rady Miasta w Gorzowie Wlkp.

Areszt tylko teoretyczny

Chociaż samorządowcy sprawujący swoje urzędy zza krat stali się częścią krajobrazu politycznego, a w trakcie tego posiedzenia Sejmu posłowie mają wyrazić zgodę na areszt Andrzeja Pęczaka, w parlamentarnych kuluarach panuje przekonanie, że do osadzenia nie dojdzie. Jako precedens szefowie klubów SLD i SdPl podają przykład posła Andrzeja Jagiełły - w jego wypadku prokuratura także dysponowała zgodą na areszt, ale - wobec złożenia przez posła szczegółowych wyjaśnień - nigdy go nie zastosowała. Być może uniki, w jakich wyspecjalizowali się np. posłowie Samoobrony regularnie nie pojawiając się na swoich procesach, odsuną od tej kadencji Sejmu problem skazania posła lub senatora prawomocnym wyrokiem. Prace nad nowelizacją przepisów Ordynacji wyborczej, a także ustawy o wykonywaniu mandatu posła i senatora, których celem było uniemożliwienie sprawowania funkcji przez osoby skazane za przestępstwo już dwa miesiące temu, skierowano do sejmowej podkomisji specjalnej. Dopiero wczoraj odbyło się jej pierwsze posiedzenie. Głównym problemem, który ma rozstrzygnąć komisja, jest to, czy bezkarność wchodzących w konflikt z prawem parlamentarzystów można ukrócić tylko w drodze zmiany konstytucji. Wczoraj postanowiono, że podkomisja zwróci się do marszałka o konsultacje polityczne, rozstrzygające, czy istnieje realna wola przeprowadzenia tych zmian.

Magdalena Wojtuch

OPINIE

Grażyna Kopińska, dyrektor Programu przeciw Korupcji Fundacji Batorego: Problem aresztowanych prezydentów jest kolejnym przejawem niechlujnie i na "chybcika" tworzonego prawa. To typowe niedopatrzenie przy zmianie ustawy samorządowej. Zmiany uchwalono pośpiesznie i tuż przed pierwszymi bezpośrednimi wyborami wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Wcześniej - przy wyborze pośrednim - burmistrza w takiej sytuacji mogła odwołać rada. Niestety, nie pomyślano, jak rozwiązać ten problem w nowej ustawie, i wójt, burmistrz albo prezydent może być odwołany tylko przez mieszkańców, którzy muszą wystąpić z inicjatywą referendum. Praktycznie jest to nie do wykonania. Przeszkodą jest wymagany dla ważności plebiscytu udział w nim przynajmniej 30 proc. wyborców - często jest to próg przewyższający frekwencję w wyborach, w których włodarze miast zostali wybrani. Jest to ewidentne niedopatrzenie ustawodawcy i należy jak najszybciej znowelizować ustawę o samorządzie gminnym.

Adam Lipiński, poseł Prawa i Sprawiedliwości: Ciśnienie, żeby przyjąć przepisy, które mają ukrócić bezkarność wchodzących w konflikt z prawem polityków i eliminować z parlamentu osoby skazane prawomocnym wyrokiem z oskarżenia publicznego, jest teraz olbrzymie. Nie sądzę, żeby w tej sprawie mogła mieć miejsce jakakolwiek destrukcja, bo jej ewentualne przejawy będą tak mocno wyeksponowane przez opozycję i media, że pewnie nikt nie będzie chciał się pod tym podpisać. Paradoksalnie atmosfera wokół klasy politycznej jest tak napięta, że blokowanie takich inicjatyw jest niemożliwe. Część nowelizacji dotycząca pozbawienia mandatu skazanego posła i senatora może być przeprowadzona bez zmiany konstytucji, a nawet gdyby była ona potrzebna, nie sądzę, że ktoś odmówi poparcia takiemu rozwiązaniu - wpisze się wówczas w konwencję korupcji i degeneracji klasy politycznej, a każdy chce jak najszybciej od tego uciec.

Gazeta Prawna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »