Sukces Orbánomiki

Jak to się stało, że rząd premiera Viktora Orbána nie tylko wydobył kraj z zapaści ekonomicznej, lecz także osiągnął gospodarczy sukces.

W tym miesiącu agencja Standard & Poor's podniosła rating Węgier z poziomu BB plus do poziomu BBB minus, czyli ze spekulacyjnego do inwestycyjnego. Zdaniem ekonomistów jest to wynik naprawy finansów publicznych i pobudzenia gospodarki przez rząd Viktora Orbána.

Podobną decyzję podjęła w maju agencja Fitch. Wpływ na tę decyzję miały m.in. wysoka nadwyżka obrotów bieżących, przewalutowanie kredytów hipotecznych na forinty oraz zmniejszenie stosunku zadłużenia banków do ich kapitału własnego dzięki programowi zachęcającemu do nabywania obligacji państwowych.

Reklama

A przecież w chwili, gdy Viktor Orbán przejmował władzę, węgierska gospodarka znajdowała się w stanie zapaści. Po ośmiu latach socjalistycznych rządów istniała realna groźba, że kraj podzieli los Grecji. Fidesz rozpoczął jednak reformy ekonomiczne, które wywołały niezadowolenie Międzynarodowego Funduszu Walutowego, Banku Światowego oraz unijnych instytucji.

Dziś, po sześciu latach, widać, że rację miały władze w Budapeszcie, a nie MFW, BŚ czy UE. Wystarczy porównać dane z ostatniego roku rządów lewicy z dzisiejszymi wskaźnikami. W 2009 r. PKB wynosił -6,3 proc., a w 2015 r. to solidne 2,9 proc.

Wtedy produkcja przemysłowa odnotowała spadek o 17,7 proc., dziś wykazuje wzrost o 9,2 proc.

Deficyt budżetowy, który znajdował się wówczas na krytycznym poziomie 4,6 proc., obniżył się do 2 proc. Bezrobocie wynosiło 10 proc., a obecnie 5,1 proc. Inflacja była na poziomie 4,2 proc., teraz jest to -0,2 proc.

Sukces ekonomiczny Węgier jest zasługą nie tylko Viktora Orbána, lecz przede wszystkim ówczesnego ministra gospodarki, a dziś prezesa Banku Centralnego - Györgya Matolcsyego, autora odważnych reform. Nie ukrywał on, że jego idolem jest autor niemieckiego cudu gospodarczego - Ludwik Erhard.

Uczciwy i jasny podatek

Matolcsy był już ministrem gospodarki w pierwszym rządzie Orbána w latach 2000-2002. Już wówczas, jak sam stwierdził, przestał wierzyć w "mit samoregulującego się rynku" i postanowił zwiększyć rolę państwa w ekonomii, by wspierać rodzime małe i średnie przedsiębiorstwa, niemające szans w starciu z wielkimi korporacjami. Swoje pomysły postanowił wdrożyć osiem lat później w nowym gabinecie Orbána.

Fidesz był przygotowany do objęcia władzy długo przed wyborami. Już tydzień po objęciu rządów Orbán przedstawił 29-punktowy plan reform.

Na początku wprowadzono zmiany w systemie podatkowym, by uczynić go jak najprostszym, zmniejszyć obciążenia podatkowe i zobowiązania administracyjne przedsiębiorców oraz pracowników, żeby stworzyć nowe miejsca pracy.

"Kluczową sprawą relacji między państwem a jego obywatelami jest system podatkowy - mówił Orbán. - Jeżeli ten system jest uczciwy, jasny, a podatki ustalone są na poziomie możliwym do zapłacenia, wówczas obywatele będą go przestrzegać; w przeciwnym razie będą go omijać. Jeśli będą go omijać, to nie ma uczciwych stosunków między państwem a obywatelami".

Zgodnie z tą filozofią zniesiono więc dziesięć tzw. małych podatków dla małych i średnich firm oraz obniżono im podatek od zysku z 19 do 10 proc.

Wprowadzono też 16-proc. podatek liniowy od osób fizycznych. Zniesiono podatki od darowizny i przekazania majątku. Stała za tym wszystkim idea, by nie opodatkowywać pracy, lecz konsumpcję.

Z tego powodu wprowadzono ulgi dla pracodawców, którzy zatrudniają kobiety w ciąży, osoby starsze (55+), ludzi wchodzących dopiero na rynek pracy, tych, którzy nie mogą od dłuższego czasu znaleźć zatrudnienia lub posiadających zbyt niskie wykształcenie.

W tej logice mieściła się też częściowa zamiana systemu zasiłków na system robót publicznych, które dawały ludziom pracę.

Motywy swych działań Orbán wyłożył jasno: "Pozwólmy ludziom decydować o tym, co chcą zrobić z własnymi pieniędzmi.

Prawidłowa polityka gospodarcza zostawia pieniądze w kieszeniach obywateli, a zła im je zabiera. Moim zdaniem nie należy do kompetencji lub zakresu odpowiedzialności polityki, co obywatele robią z pozostawionymi u nich pieniędzmi. (...) Jakim prawem państwo czy my, czy ktokolwiek, miałby im dyktować, co mają robić.

Naszym zdaniem my mamy tylko jedno zadanie: stworzyć taką politykę gospodarczą i taki system podatkowy, które pozostawiają jak najwięcej pieniędzy w kieszeniach ludzi. To jest jedyne kryterium, wedle którego rozróżniam dobrą politykę gospodarczą od złej".

Stosunek do zagranicznego kapitału

Obniżka podatków spowodowała zmniejszenie wpływów do budżetu. Brak ten postanowiono wyrównać zwiększeniem obciążeń dla wielkich firm, korzystających do tej pory z różnych przywilejów i płacących minimalne podatki, a nawet wykazujących straty, jak np. sieci hipermarketów. Wprowadzono więc podatek bankowy oraz trzyletni podatek kryzysowy dla międzynarodowych korporacji, m.in. z branży telekomunikacyjnej i energetycznej. Później doszedł do tego również podatek od transakcji finansowych. Nie oznaczało to wcale programowej niechęci do kapitału zagranicznego; przeciwnie, wprowadzono cały system zachęt dla międzynarodowych korporacji, ale tylko takich, które będą lokować przemysł na Węgrzech.

Dzięki temu przyciągnięto gigantów branży motoryzacyjnej, m.in. GM, który wybudował zakład Opla, Volkswagena (fabryka Audi) i Mercedesa. Rząd w Budapeszcie zawarł zresztą strategiczne umowy z takimi firmami, jak m.in. IBM, Microsoft, Stadler, General Electric czy Nokia Siemens Networks, proponując im korzystne warunki inwestycyjne.

Wiązało się to z faktem, iż priorytetem Orbána stała się industrializacja kraju. Władza przeznaczyła więc 200 mld forintów na narodowy program inwestycyjny. W efekcie w co drugiej węgierskiej miejscowości powstał jakiś zakład produkcyjny.

Z czasem zawarto kompromis z bankami. Rząd obiecał zmniejszyć podatki dla nich, ale w zamian musiały uruchomić linie kredytowe dla małych i średnich przedsiębiorstw na korzystnych warunkach.

Jedną z przyczyn, która hamowała wzrost konsumpcji, a tym samym powodowała stagnację ekonomiczną, była kwestia zadłużenia niemal 200 tys. gospodarstw domowych we frankach szwajcarskich. Rząd węgierski pomógł wyjść kredytobiorcom z tej pułapki finansowej w kilku etapach - od zamrożenia spłaty odsetek przez możliwość jednorazowej spłaty kredytu, aż do przewalutowania go na forinty. Udało się przy tym przełamać opór banków i unijnych instytucji.

Reforma systemu emerytalnego

Dodatkowe wpływy do budżetu przyniosła likwidacja obowiązkowych prywatnych funduszy emerytalnych. Matolcsy twierdził, że zamiast przekazywać pieniądze do OFE, lepiej zainwestować je w obligacje państwowe.

Dodał, że suma kosztów operacyjnych w OFE wyniosła 150 mld forintów. Poza tym pokazał, że zysk osiągany przez OFE był później wykazywany przez banki jako zysk i wyprowadzany z kraju. W ten sposób bankowcy wypompowywali rocznie za granicę do 400 mld forintów.

W ramach reformy dano więc ludziom możliwość wyboru dalszego odkładania na emerytury. Okazało się, że 97 proc. wybrało system państwowy zamiast prywatnych funduszy.

Przeciwko tym zmianom zaprotestowała Unia Europejska, jednak Orbán wykazał się determinacją i zaszantażował Jose Manuela Barroso, że jeśli UE przeszkodzi reformie OFE, to na kolejnym szczycie unijnym Węgry użyją prawa weta we wszystkich sprawach poruszonych na tym spotkaniu. Bruksela musiała skapitulować.

Władza poczyniła także oszczędności, zmniejszając biurokrację czy likwidując jedną trzecią obowiązkowych zezwoleń na inwestowanie. W instytucjach państwowych i budżetowych zamrożono nie płace, lecz inne wydatki. Obniżono jedynie horrendalnie wysokie pensje, np. prezesa Banku Centralnego, który zarabiał dwa razy więcej niż jego odpowiednik w USA - prezes Rezerwy Federalnej.

Walka o podmiotowość gospodarczą

Wszystkie te zmiany odbywały się przy ciągłych atakach na węgierski rząd na arenie międzynarodowej. Lista przeciwników reform była długa: MFW, UE, BŚ, rządy, banki, korporacje. Orbán był atakowany na forum europejskim przez premierów, komisarzy unijnych i wpływowych polityków.

Bruksela groziła Węgrom procedurą nadmiernego deficytu, zawieszeniem dostępu do unijnych funduszy spójności czy postępowaniem w sprawie uchybienia zobowiązaniom państwa członkowskiego. Agencje obniżały rating Węgier do poziomu śmieciowego i inwestycji spekulacyjnych. Spekulanci finansowi przeprowadzali ataki na forinta, by doprowadzić do załamania węgierskiej waluty. Mimo tych wszystkich przeciwności rząd w Budapeszcie wytrwał jednak przy swoim programie.

Orbán potrafił grać ostro. W październiku 2012 r. Komisja Europejska wyraziła zastrzeżenie nie wobec budżetu na rok 2013, lecz 2014. Stwierdziła, że działania rządu węgierskiego na rzecz zmniejszenia deficytu nie wyglądają na zadowalające.

Dodała, że wpływy do kasy państwa w wysokości 700 mld forintów nie wystarczą, by utrzymać deficyt poniżej poziomu 3 proc. PKB.

Następnego dnia Viktor Orbán wysłał do Komisji list następującej treści: "Zwracamy się z prośbą do Unii Europejskiej, aby powiedziano nam, ile jeszcze potrzeba pieniędzy. Bez względu na to, jaka suma zostanie podana, my ją zdobędziemy. Wiemy nawet skąd: podniesiemy stawkę podatku bankowego, podatku za energię elektryczną, podatku od operatorów mediów oraz wprowadzimy opodatkowanie gier losowych online. Tylko proszę wreszcie powiedzieć, jakiej kwoty mamy się trzymać".

List Orbána wywołał prawdziwy popłoch w Brukseli. Wkrótce nadeszła odpowiedź Komisji, w której można było przeczytać: "obserwując działania węgierskiego rządu, sytuacja wygląda dobrze pod względem statystycznym, natomiast nadal nie wygląda dobrze pod względem dynamicznym". Konkluzja sprowadzała się do stwierdzenia, że Węgry są w stanie spełnić wymagania budżetowe i w roku 2013, i w 2014.

Fidesz wiedział, że nie może dać narzucić sobie dyktatu z zewnątrz. Dlatego dążył do jak najszybszej spłaty kredytu od MFW, który uregulował przed czasem. Chodziło o to, by organizacja ta nie dyktowała swoich warunków, które były przeciwne planowi Orbána (zamrożenie płac, podniesienie podatków, prywatyzacja i cięcia emerytalne). Była to jedyna droga do uzyskania ekonomicznej podmiotowości, według premiera, który oświadczył: "Nikt już nigdy więcej nie będzie ograniczać samodzielności węgierskiej gospodarki. Jest to zasada numer jeden naszej filozofii rządzenia". Jak widać, wytrwałość się opłaciła.

Grzegorz Górny

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: rynki wschodzące | Węgry | forint | Victor Orban
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »