Rosja wypuści gaz w powietrze?

Jak zwykle w noc sylwestrową Rosjanie zakręcili kurki z gazem. Od dobrych paru lat wojna gazowa między Kijowem a Moskwą stała się politycznym rytuałem. A skoro się do niej przyzwyczailiśmy, to traktujemy ją podobnie jak padający w styczniu śnieg. Ot, zwyczajna rzecz. Czasem napada mniej, czasem więcej, ale zasadniczo trudno się czegoś innego o tej porze roku spodziewać.

Jak zwykle w noc sylwestrową Rosjanie zakręcili kurki z gazem. Od dobrych paru lat wojna gazowa między Kijowem a Moskwą stała się politycznym rytuałem. A skoro się do niej przyzwyczailiśmy, to traktujemy ją podobnie jak padający w styczniu śnieg. Ot, zwyczajna rzecz. Czasem napada mniej, czasem więcej, ale zasadniczo trudno się czegoś innego o tej porze roku spodziewać.

Co więcej, w zaczynającym się roku spór rosyjsko-ukraiński wygląda zdecydowanie "normalniej" niż w przeszłości. Zwykle w tle zgrzytu zakręcanych zaworów pobrzmiewały groźby polityczne. Tym razem wygląda na to, że chodzi przede wszystkim o pieniądze.

Ale to wcale nie brzmi optymistycznie. Bo chodzi o pieniądze dlatego, że Ukraińcy paraliż polityczny załatwili sobie sami. Wojna na wyniszczenie, jaką toczą od wielu miesięcy prezydent Juszczenko z Julią Tymoszenko, w Moskwie przyjmowana jest z prawdziwą radością.

Na własne życzenie Kijów pozbawił się szybkiej perspektywy członkostwa w NATO. Ani na krok Ukraina nie zbliżyła się do spełnienia kryteriów członkostwa w Unii Europejskiej. Poczynania elit rządzących utrwalają stereotyp kraju skorumpowanego, w którym o możliwościach działań gospodarczych decyduje posiadanie politycznej "kryszy" (po polsku powiedzielibyśmy "parasola").

Reklama

Na dodatek wzajemne oskarżenia wygłaszane przez najwyższych urzędników państwa ukraińskiego potwierdzają stereotyp kompletnej nieczytelności tamtejszej elity politycznej. Nie wiadomo już, kto reprezentuje interesy Moskwy, kto Waszyngtonu, a kto jest zwyczajnie złodziejem. Najtrudniej wskazać tych, którzy są po prostu uczciwi.

I żeby było jasne - to nie jest moja opinia, tylko krótkie streszczenie tego, co mówią o sobie sami Ukraińcy. Gigantyczny kredyt zaufania i sympatii, jaki otrzymała Ukraina po Pomarańczowej Rewolucji, został (przez samych twórców rewolucji) roztrwoniony niemal do zera. Rosjanie nie muszą wcale używać broni gazowej do pokłócenia Ukraińców między sobą.

Skąd więc tegoroczny kryzys? Oczywiście utrudnienie życia politykom w Kijowie lokatorów Kremla nie martwi. Ale Ukraina to jeden z największych odbiorców rosyjskiego gazu. A Gazprom, firma będąca sercem rosyjskiego systemu władzy, jest już kompletnym bankrutem.

Na dodatek spadające ceny ropy (za baryłkę rosyjskiej ropy typu ural płaci się już mniej niż 30 dolarów, a w lipcu kosztowała ona ponad 120 dolarów) i powiązane z nią ceny gazu wróżą Moskwie jak najgorzej. Bo ogólnoświatowy kryzys nie tylko przekłuł nadętą do niebywałych rozmiarów spekulacyjną bańkę wzrostu cen surowców energetycznych. Na długi czas kryzys grozi również spadkiem popytu. A więc Rosjanie będą sprzedawać nie tylko taniej, ale i mniej.

Według wiarygodnych źródeł, od września panowie Putin i Miedwiediew dołożyli do bieżących wydatków ponad 150 miliardów dolarów. To spora część z ponad 500 miliardów rezerw. A kontrakty gazowe i naftowe były jeszcze płacone wedle cen ustalanych na szczycie banki spekulacyjnej. Teraz będzie już tylko gorzej.

Na dodatek rosyjski rynek wewnętrzny jest niebywale marnotrawny. A ceny gazu i ropy w samej Rosji są skalkulowane poniżej kosztów wydobycia. Rosyjska firma płaci (albo i nie płaci) za 1000 metrów sześciennych gazu nieco ponad 40 dolarów. I wrzeszczy głośno, że jej na to nie stać. Skądinąd słusznie, bo odbiorca końcowy płaci (a częściej nie płaci) jeszcze mniej. A koszt wydobycia tego gazu na Syberii przekracza często 60 dolarów.

Prosty rachunek wskazuje, że do ponad 60 proc. wydobywanego gazu Gazprom musi dopłacać. I dopłacał z zysków eksportowych. Przy okazji finansując połowę, albo i więcej, rosyjskiej elity władzy i sporą część kosztów rosyjskiej polityki zagranicznej. W tym setki lexusów i mercedesów parkujących pod centralnymi urzędami Ukrainy. [Autokorekta przed chwilą przerobiła mi lexusa na lewusa, co dowodzi, że nawet komputer ma zdrowy stosunek do rzeczywistości wschodniej.]

Krótko mówiąc, Rosjanie, żeby przetrwać, muszą zarobić na eksporcie gazu i ropy tyle, by móc finansować politykę i dopłaty do rynku wewnętrznego.

Na naszych oczach kryzys ekonomiczny rozwala dwa mity. Pierwszy, o skuteczności reformatorskiej Putina: bo nagle okazuje się, że cały sukces ery Władimira Władimirowicza był zbudowany na wyśrubowanych cenach surowców. I że Rosja ma do zaoferowania światu wyłącznie surowce. Niczym kraj III świata. Drugi mit, to mit o potędze ukraińskich oligarchów z Donbasu. Eksportowy sukces ukraińskiej stali - fundament fortun Ahmetowa czy Surkisa - zbudowany był na bajecznie niskich cenach energii w samej Ukrainie. Z kieszonkowego od swoich zysków ukraińscy oligarchowie mieli zorganizować Euro 2012. W ciągu kilku miesięcy kieszonkowe diabli wzięli, a i same zyski wyglądają nadzwyczaj marnie.

Wracając do sporu Moskwy z Kijowem. Warunki brzegowe są następujące: wszystko wskazuje na to, że rynkowe ceny gazu spadną w bieżącym roku poniżej granicy 200 dolarów za 1000 metrów seściennych. Rosja żądała od Kijowa podpisania kontraktów na poziomie 250 dolarów; Ukraińcy, mając nóż na gardle, godzili się ostatecznie na 235 dolarów.

Rosjanie mogą zatrzymać eksport na Ukrainę nie dłużej niż przez dwa tygodnie, bo potem będą zmuszeni puszczać gaz w powietrze, gdyż nie mają gdzie magazynować surowca, bo największe w Europie magazyny gazu znajdują się na zachodzie Ukrainie. Ukraińcy przygotowali się na kryzys, gromadząc prawie miesięczne zapasy gazu. I wreszcie: Rosjanie nie mogą zrezygnować ze sprzedaży gazu na Ukrainę, bo to gigantyczny klient i wypadnięcie z bilansu eksportowego co najmniej 40 mld metrów sześciennych surowca powiększyłoby dziurę w budżecie Gazpromu do rozmiarów zagrażających stabilności firmy.

Trwa więc wojna nerwów - bo obie strony znają ten zestaw warunków. Elementem tej wojny jest ograniczanie dostaw (ale umiarkowane) do Unii Europejskiej. Obliczone głównie na to, by pokazać, że Ukraina jest partnerem niestabilnym i nierzetelnym. A przy okazji tworzące psychozę niezbędności rosyjskiego gazu, co ma sprzyjać wynegocjowaniu lepszych cen z Polakami, Niemcami Bułgarami i Bóg jeden wie z kim jeszcze.

Stawką w tej wojnie nerwów jest w istocie przyszłość polityczna Rosji. Bo bez pieniędzy z eksportu ropy i gazu, bez dotowanej energii w samej Rosji system zwany putinizmem po prostu nie przetrwa.

Różni mądrale, także w Polsce, przy okazji obecnego kryzysu zatarli łapki i oznajmili, że właśnie mają dowód na ostateczny koniec kapitalizmu. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Kryzys dowodzi, że kapitalizm czuje się znakomicie, bo jest w stanie - także poprzez przypływ gorączki, jakim jest obecny kryzys - likwidować patologie polityczne i gospodarcze.

Przekłucie baniek spekulacyjnych: kredytowej i energetycznej sprowadza się w istocie do przypomnienia prostej prawdy, że istotą gospodarki jest kreatywność w usługach i produkcji, a nie kreatywna księgowość. W polityce zaś sprowadza do realnych wymiarów mocarstwowość opartą na prostym monopolu jednego surowca.

Jerzy Marek Nowakowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Rosja | Rosji | kryzys | Ukraina | gaz | Rosjanie | Gazy | wojna | Strefa Gazy | powietrze | Ukraińcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »