Waga prezydenckiego weta

Prezydent Lech Wałęsa sięgał po weto 22 razy. Aleksander Kwaśniewski "nie pozwalam" powiedział parlamentowi 32 razy. W pewnym momencie wetował ustawy taśmowo, ratując nadwyrężoną państwową kasę. Ale zdarzało mu się też stawać okoniem z pobudek czysto populistycznych.

Już wszystko wiadomo - wybory prezydenckie odbędą się 6 października. Czas na podsumowanie obydwu kadencji prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Dzisiaj sprawdzamy, jak często i w jakim celu wetował ustawy. Niebawem przyjrzymy się obietnicom wyborczym prezydenta.

Swoim nie szkodzić

Początkowo Aleksander Kwaśniewski sięgał po weto bardzo oszczędnie. W czasie rządów SLD-PSL, w latach 1993-1997, odrzucił tylko dwie, na dodatek mało istotne ustawy i zrobił to, gdy do władzy przymierzała się już nowa koalicja. Słowem, koledzy partyjni nieszczególnie odczuli weto "swojego prezydenta". Aleksander Kwaśniewski już na samym początku urzędowania dał zresztą wyraźny sygnał, że krzywdy im zrobić nie pozwoli.

Reklama

Gdy obejmował urząd, w Sejmie od półtora roku leżała ustawa o majątku PZPR, uznająca SdRP - podstawowy składnik SLD - za zarządcę majątku po nieboszczce partii robotniczej. Ustawę uchwalił Sojusz do spółki z PSL, ale Lech Wałęsa powiedział "nie pozwalam", uznając, że socjaldemokraci nie mają prawa do mienia po PZPR.

SdRP nie próbowało nawet szukać sojuszników do odrzucenia prezydenckiego weta, bo w tamtych czasach potrzebowała do tego 2/3 sejmowych głosów, a szanse na zbudowanie takiej większości były nikłe. Zresztą, nie było takiej potrzeby. Prezydent-elekt wycofał bowiem weto Wałęsy, dając tym samym kolegom partyjnym wolną rękę w dysponowaniu majątkiem swojej zjednoczonej poprzedniczki.

"Prezydent wszystkich ubeków"

Wtedy na Kwaśniewskiego po raz pierwszy posypały się gromy. Oskarżano go o to, że przedkłada interes partyjny nad interes państwa, że jako głowa państwa nie wyrósł z butów SdRP. Jeszcze gorzej oberwało się prezydentowi dwa lata później, gdy do władzy doszła koalicja prawicowo-liberalna AWS-UW.

Między lewicowym prezydentem a prawicową koalicją zgrzytało już od samego początku współpracy. W budżecie na 1998 r. rząd Jerzego Buzka zapisał 400 mln zł oszczędności, jakie miały przynieść zmiany w zasadach waloryzacji rent i emerytur służb mundurowych. Chodziło o ujednolicenie zasad przyznawania podwyżek dla wszystkich emerytów: "mundurówek" i cywilów.

Byli wojskowi i milicjanci, obliczyli, że stracą w ten sposób 4 proc. przysługujących im pieniędzy. Nie stracili, bo prezydent zawetował ustawę. Wybuchła wielka awantura. "Prezydent wszystkich ubeków" - grzmiała prawica, parafrazując deklarację Aleksandra Kwaśniewskiego, wedle której miał on być "prezydentem wszystkich Polaków".

Rząd musiał na gwałt nowelizować ustawę budżetową, żeby załatać powstałą wskutek weta dziurę. Na marginesie warto dodać, gwoli zwrócenia uwagi na to, jakich specjalistów delegujemy do parlamentu, że kiedy ekipa Buzka szukała oszczędności, poseł SLD Maciej Manicki, były wiceminister pracy, usłużnie zasugerował, żeby po prostu zmniejszyć dotację do Funduszu Pracy o 400 mln zł, gdyż z jego kalkulacji wynikało, że bezrobocie i tak spada, a spadać będzie jeszcze bardziej. Wtedy pracy nie miało 10 proc. Polaków. Rok później stopa bezrobocia skoczyła do 13 proc., zaczynając nieprzerwany marsz w górę, aż do poziomu 21 proc.

Licytacja na demagogię

Kłopot rządu AWS-UW polegał na tym, że siły obydwu klubów parlamentarnych były za słabe, żeby odrzucić prezydenckie weto. Nowa konstytucja obniżyła liczbę potrzebnych do tego głosów z 3/5 (276 głosów w 460-osobowym Sejmie) do 2/3 (307 głosów), co jednak i tak było za dużo jak na możliwości zaplecza politycznego premiera Jerzego Buzka.

Koalicji udało się tylko raz pokonać weto, przy okazji głosowania nad ustawą o Instytucie Pamięci Narodowej, do czego jednak potrzebowała pomocy PSL. Sztuki nie udało się powtórzyć z ustawą o samorządzie terytorialnym, wprowadzającą podział kraju na 15 województw. Prezydent ją zawetował. Po poprawkach stanęło na 16 województwach.

Prezydent poszedł natomiast sejmowej większości na rękę w sprawie wyborów samorządowych, w 1998 r. Koalicja chciała je przeprowadzić jesienią, opozycja domagała się przełożenia elekcji na następny rok. Aleksander Kwaśniewski nie posłuchał jednak kolegów z lewicy i podpisał ustawę, dzięki czemu udało się przeprowadzić reformę administracyjną kraju. Bo też niestabilna od początku koalicja rządząca zaczęła trzeszczeć w szwach i, gdyby prezydent powiedział "nie", pewnie nie udałoby się jej obalić weta.

Czas pokazał, że w gruncie rzeczy dobrze się stało, że prawica nie miała zdecydowanej większości w Sejmie, gdyż pomysły legislacyjne posłów siedzących w ławach po prawej stronie w parlamencie były coraz bardziej oderwane od rzeczywistości. Przykładem czystej demagogii był pomysł utworzenie superurzędu śledczego - Prokuratorii Generalnej, instytucji z uprawnieniami m.in. do weryfikacji procesów prywatyzacyjnych i prawo do blokowania decyzji prywatyzacyjnych. To właśnie był jeden z głównych powodów odrzucenia ustawy przez prezydenta na początku 1999 r.

Niedługo później Aleksander Kwaśniewski sam popisał się demagogią najczystszej próby. Jesienią 1999 r., po ciężkich bojach z koalicjantem, Leszek Balcerowicz, minister finansów i zarazem szef UW, przeforsował w Sejmie ustawę obniżającą dwie najwyższe stawki podatkowe z 30 i 40 proc. na 29 i 36 proc. Trzecia - 19-proc. - miała zostać na dotychczasowym poziomie. Pałac Namiestnikowski przez cały czas prac na zmianami, wysyłał sygnały, które można było odczytać, jako poparcie dla pomysłu redukcji danin. Tym większy był szok, gdy w listopadzie 1999 r. prezydent, odwołując się do zasad sprawiedliwości społecznej zawetował ustawę o podatkach osobistych.

"Za fasadą pojednawczych gestów i pięknych przemówień kryje się człowiek inteligentny, zręczny i bardzo sprytny, ale służący przede wszystkim sobie i tej formacji, z której wyszedł. Nie ma to jednak nic wspólnego z dobrem ogółu obywateli i polską racją stanu" - komentował wówczas Jan Nowak-Jeziorański.

W reakcji na decyzję prezydenta złoty poleciał na łeb, a przed dalszym spadkiem krajowa walutę uratował minister Balcerowicz, który po dwóch dniach namysłu, zadeklarował, że jednak dalej będzie pełnił swój urząd. Wcześniej zapowiedział, że z ministerstwa odejdzie.

Weto z automatu

"Nie pozwalam" w sprawie podatków to ostatnia mocno kontrowersyjna decyzja prezydenta Kwaśniewskiego. Potem jego weto uchroniło kraj przed wieloma, oględnie mówiąc, nieprzemyślanymi inicjatywami prawicy. Wymieńmy tylko kilka pomysłów: ustawa uwłaszczeniowa, gniot legislacyjny, którym AWS próbowała podeprzeć kampanię prezydencką Mariana Krzaklewskiego, ustawa o dodatku rodzinnym dla rodzin wielodzietnych, o ulgach podatkowych na dzieci. Pakiet "prorodzinny" kosztowałby państwo blisko 1 mld zł. Na marginesie warto odnotować wypowiedź Leszka Balcerowicza, który pytany o stanowisko w sprawie ustaw prorodzinnych odpowiedział, iż nie słyszał, by ulgi podatkowe skłoniły kogoś do prokreacji.

O zawetowanie tych ustaw prosił prezydenta zresztą sam rząd. Kiedy posłowie prawicowi lekką ręką rozdawali pieniądze podatników w budżecie państwa objawiła się nagle gigantyczna dziura budżetowa, szacowana początkowo nawet na 70 mld zł! Rząd zwrócił się do prezydenta o odrzucanie wszystkich kosztownych aktów prawnych, które dodatkowo mogłyby nadwerężyć kasę państwa. Pełna lista ustaw, które miały zostać zawetowane liczyła 103 pozycji, a łączny koszt wprowadzenia ich w życie zamykał się kwotą 12 mld 838 mln zł.

Prezydent Kwaśniewski zaczął taśmowo wetować kolejne akty prawne. Na pierwszy ogień poszło 10 ustaw, w tym m.in.

- ustawa o dochodach samorządu terytorialnego - 3 mld 500 mln zł
- ustawa o podatku dochodowym od osób fizycznych oraz nowelizacja ustawy o zryczałtowanym podatku dochodowym, od niektórych przychodów osób fizycznych - ok. 1 mld zł
- ustawa o gotowości cywilnej i zarządzaniu kryzysowym - 399 mln zł
- trzy ustawy o ubezpieczeniach gospodarczych - ok. 200 mln zł.

Realizacja wszystkich jedenastu ustaw kosztowałaby budżet państwa blisko 6 mld zł. Prezydent wetował a posłowie dalej uprawiali swoją radosną twórczość. Na ostatnim posiedzeniu Sejmu AWS do spółki z częścią opozycji uchwaliła ustawę zakazująca handlu w niedzielę. Z wyjątkami, bo sprzedaż mogły prowadzić sklepy zatrudniające do co najwyżej 5 pracowników, takie, które "zaspokajają codzienne potrzeby ludności". To o jakie potrzeby chodzi miał ustalić w rozporządzeniu rząd. Z tego trudnego zadana wybawił go jednak prezydent mówiąc twarde "nie" dla sejmowej propozycji.

Przeciwko swoim

Na kolejne weto czekaliśmy dwa lata. Poszło o kontrowersyjną ustawę o biopaliwach na siłę forsowaną przez PSL, koalicjanta SLD. Ludowcom bardzo, ale to bardzo zależało na uchwaleniu rozwiązań, które miały wspomóc rolników, przemysł rafineryjny, począwszy od gorzelni, a na wytwórniach biodiesli kończąc, uniezależnić kraj, przynajmniej częściowo, od dostaw ropy naftowej. Za wszystko zapłaciłby kierowca, któremu ustawodawcy nie pozostawili wyboru: czy chciał czy nie, musiał biopaliwo lać do baku, bo innego, zgodnie z ustawą, nie mógłby na stacji benzynowej kupić. To otwarte lekceważenie praw konsumenta skłoniło prezydenta do postawienia weta uchwalonym w Sejmie przepisom. PSL poniósł ciężką, prestiżową porażkę.

Mocno oberwało się też SLD, ale przy innej okazji. Pół roku temu posłowie Sojuszu postanowili odświeżyć swoje lewicowe oblicze i w imię sprawiedliwości społecznej zdecydowali się sięgnąć do kieszeni najbogatszych, czyli podwyższyć podatek dla najlepiej zarabiających Polaków. Stawka PIT skoczyła do 50 proc. Tym razem prezydent, inaczej niż kilka lat temu, zostawił w spokoju zasady sprawiedliwości społecznej, i ustawę, bardzo wątpliwej jakości i skuteczności utrącił.

Trzeba umieć powiedzieć "nie"

Nawet najzagorzalsi przeciwnicy prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego potwierdzają jego umiejętności w posługiwaniu się wetem. Poza kilkoma wyjątkami. Ale taka to już prezydentura, która upływała pod znakiem przeciwstawnych zupełnie zachowań głowy państwa, żeby tylko przypomnieć sprawę wykształcenia, nadwerężonej goleni, podczas uroczystości katyńskich, tolerowanie sztubackich wybryków Marka Siwca, parodiującego papieża, chętkę do tańca i śpiewu przed komisją śledczą. Na drugim biegunie widzimy odpowiedzialnego polityka, cieszącego się niebywałą popularnością w społeczeństwie, który wprowadził Polskę do NATO i Unii Europejskiej.

INTERIA.PL/inf. własna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »