Przed bankami złote lata

Zdaniem Krzysztofa Pietraszkiewicza, prezesa Związku Banków Polskich, sektor bankowy w naszym kraju czeka jeszcze kilka lat spektakularnego wzrostu.

Zdaniem Krzysztofa Pietraszkiewicza, prezesa Związku Banków Polskich, sektor bankowy w naszym kraju czeka jeszcze kilka lat spektakularnego wzrostu.

Tomasz Sobiech: Jak ocenia Pan standardy obowiązujące w polskiej bankowości?

Krzysztof Pietraszkiewicz: W ostatnich latach byliśmy świadkami swego rodzaju rewolucji w bankowości. Zarówno pod względem gamy oferowanych produktów, jak i zastosowania nowych technologii. Przede wszystkim Polacy zaczęli masowo oszczędzać. Zainteresowali się inwestowaniem. Było to możliwe dzięki stabilizacji makroekonomicznej, obniżeniu inflacji, obniżaniu stóp procentowych oraz zmniejszeniu olbrzymiego ryzyka kredytowego i inwestycyjnego, z jakim mieliśmy do czynienia jeszcze w latach dziewięćdziesiątych.

Reklama

Czy można powiedzieć, że osiągnęliśmy już europejski poziom?

W wielu obszarach bankowości mamy już porównywalny poziom usług z krajami zachodnimi. Są wręcz sfery, w których poziom usług oferowanych klientom indywidualnym bywa lepszy niż w innych krajach. Standardy nadal powinny ulegać poprawie, wraz ze zmieniającymi się oczekiwaniami klientów - indywidualnych i przedsiębiorców. Gospodarka i nasze życie ulegają bardzo szybkim przemianom z powodów kulturowych, technologicznych czy też zmian na mapie gospodarczej. Całkowicie nowe potrzeby są wywoływane na przykład przez migracje ludności.

Czy w sektorze bankowym są jeszcze luki, które trzeba wypełnić?

Obecny poziom usług jest zadowalający. Pamiętajmy, że pozostają wciąż duże luki w obszarze systemu rozliczeniowo-płatniczego. Także w obszarze kredytu konsumenckiego, który powinien być zwiększany racjonalnie, tak aby zbyt duże grupy nie popadły w stan niewydolności kredytowej. Przed nami nadal wielkie programy absorpcji środków unijnych. Również programy związane z budownictwem mieszkaniowym w Polsce. Zadaniem dla bankowości jest wspieranie eksportu i ekspansji polskich przedsiębiorców na rynki zagraniczne.

Jak Pan ocenia zaangażowanie zachodniego kapitału w polskim sektorze bankowym? Czy fakt, że polskie banki można obecnie policzyć na palcach jest dobry czy zły dla klientów?

Banki są oczywiście instytucjami o charakterze komercyjnym. Realizują plany działania, aby osiągać konkretne wyniki finansowe. Ponad 60 proc. sektora jest notowane na giełdzie. Gdyby inwestorzy nie otrzymywali zwrotu z inwestycji, przenieśliby kapitał do innych branż. Zatem polska bankowość musi być efektywna i konkurencyjna - atrakcyjna dla klientów różnego rodzaju. Bankowość jest biznesem, który musi godzić interesy różnych zainteresowanych grup. Oferowane przez banki warunki i opłaty po prostu muszą być konkurencyjne. Obecnie mamy ponad 580 banków spółdzielczych z siecią 3700 placówek oraz 67 banków komercyjnych, z których ok. 40 to liczące się, uniwersalne banki. W takiej ustabilizowanej już sytuacji zaangażowanie kapitału zagranicznego ma olbrzymie, pozytywne znaczenie. Daje możliwość zwiększania funduszy sektora bankowego w Polsce adekwatnie do potrzeb gospodarczych kraju. Nie grozi nam zatem niedostatek kapitału na krajowym rynku. Poza tym są potrzebne fundusze na finansowanie wielkich projektów - w najbliższych latach to kilkaset miliardów złotych, których nie ma na polskim rynku. Trzeba będzie importować fundusze z oszczędności w innych krajach, na potrzeby choćby budownictwa mieszkaniowego. Obecność banków międzynarodowych powoduje, że transfer kapitałów i funduszy do Polski jest łatwiejszy.

Czy taka sytuacja ma wpływ na wysokość opłat pobieranych od zwykłych klientów?

Ważne jest to, że jednak w Polsce zagraniczny kapitał jest bardzo zróżnicowany, pochodzi z wielu krajów. Pamiętajmy o rodzimej części sektora, która stanowi ponad 35 proc. Konkurują więc ze sobą różne polityki i strategie. Zwycięzcą w takiej konkurencji jest zawsze klient. Otrzymuje w efekcie możliwie najlepszą ofertę produktową na rynku. W Polsce i innych krajach europejskich potrzebne są zarówno banki lokalne, banki kontynentalne, jak i banki globalne. Zwłaszcza kraje "na dorobku", będące w fazie rozwoju, potrzebują importu kapitału.

Jednak klienci masowo narzekają na wysokie opłaty pobierane przez banki w Polsce. Z jednej strony mamy wysoką konkurencję w tym sektorze, a z drugiej niewiele banków decyduje się na obniżanie horrendalnie wysokich opłat i prowizji.

Polska i wiele krajów naszego regionu to państwa na dorobku. Wszyscy chcą zrealizować swoje aspiracje. Mamy niezbyt zamożnych przedsiębiorców, mało zamożne gospodarstwa domowe. I mamy także niezbyt zamożne banki. Wydaje się, że dysponują ogromnymi pieniędzmi, jednak nie to świadczy o stopniu ich bogactwa. Zrozumiałe jest, że każdy chce korzystać z jak najtańszych usług zewnętrznych. Ceny usług bankowych w Polsce nie należą do wysokich, choć w odczuciu indywidualnym faktycznie takie mogą być, zwłaszcza dla gorzej sytuowanych klientów. Niezbędna jest budowa funduszy własnych przez sektor bankowy. Dywidendy będą najwyżej sporadyczne. Inaczej polskie banki nie będą mogły świadczyć usług kredytowych w rozmiarach, jakich oczekują klienci.

Jakie są przyczyny tej sytuacji i co ona oznacza dla całego rynku?

Mimo wszystko nasza bankowość jest jeszcze prowadzona w warunkach nieco podwyższonego ryzyka gospodarczego. Wyższe ryzyko działalności wynika z pewnego niedowładu systemu instytucjonalnego - organizacyjnego państwa, systemu egzekucyjnego, braku skutecznych zabezpieczeń. Niedoskonały jest system informacji gospodarczej o klientach. W efekcie ryzyka banki pobierają swego rodzaju premię za ryzyko. Mamy wyższy poziom kredytów niespłacalnych lub zagrożonych niż w innych krajach.

Czyli nie można oczekiwać, że na przykład mniej będziemy płacić za przelewy?

Spora część polskich klientów nie chce jeszcze korzystać z nowych, tańszych przecież, technologii. Banki oferują elektroniczne przelewy za 0,50 zł, a ludzie wolą zapłacić 3,50 zł i stać w kolejce do okienka. Banki oferują też obrót bezgotówkowy, ale w Polsce poziom takich transakcji to zaledwie 2 proc. wszystkich operacji, a na przykład we Francji jest to 27 proc. Także częstotliwość korzystania z usług bankowych wśród Polaków jest o wiele niższa. Zależnie od produktu bankowego jest to nawet od 8 do 12 razy mniej operacji na obywatela niż w innych krajach europejskich. Ceny usług bankowych będą relatywnie spadać wraz ze zwiększaniem liczby klientów i wzrostem liczby przeprowadzanych operacji. To jest tendencja, która bezdyskusyjnie będzie miała miejsce w Polsce.

Głośnym tematem ostatnich kilku lat są fuzje i przejęcia w sektorze bankowym. Czy mniejsza liczba banków nie doprowadzi do jeszcze wyższych opłat dla klientów?

Na pewno w średnim i długim okresie na rynku europejskim będzie postępowała konsolidacja sektora bankowego. Ale jak pokazują doświadczenia rynku amerykańskiego, nie wpływa to zdecydowanie na spadek liczby banków. Tam ustabilizowała się ona na poziomie ok. 8500 banków, w Europie mamy ok. 5000 banków. Konsolidacje są zjawiskiem naturalnym. Zmieniają się technologie, zmienia się kultura społeczeństw, rosną umiejętności posługiwania się instrumentami finansowymi przez obywateli.

A jak wygląda sytuacja w naszym kraju?

W Polsce mamy do czynienia z paradoksalną sytuacją. Wbrew niektórym sugestiom następuje dekoncentracja systemu bankowego! Udział 5 największych banków w rynku, który jest branżowym wskaźnikiem, spadł z ok. 49 do 47 proc. w ostatnich 2 latach. Rozwija się dynamicznie także 15 następnych banków. Bankowość spółdzielcza rośnie pod względem liczby placówek szybciej niż bankowość komercyjna. Proces szybkiego skoncentrowania sytemu bankowego, prowadzący do zastosowania praktyk paramonopolistycznych Polsce raczej nie grozi.

Czy można powiedzieć, że Polacy odwracają się od lokat na rzecz funduszy inwestycyjnych? Co jest przyczyną takiego trendu? Czy malejący udział lokat w strukturze oszczędności to tylko efekt niskiego oprocentowania czy też rosnącej świadomości ekonomicznej Polaków?

Okresowo mieliśmy do czynienia z taką tendencją. Część obywateli zbyt optymistycznie uważa, że tylko jeden, określony typ instrumentów finansowych będzie przynosił dochody w najbliższych latach. Po spadku dochodowości danego instrumentu powraca się do rozwiązań wcześniejszych, np. mniej rentownych, ale bardziej bezpiecznych. Czasowe zmiany wywołało na przykład wprowadzenie tzw. podatku Belki, który był czynnikiem demotywującym dla lokowania pieniędzy na rachunkach bankowych. Ważny jest, obserwowany od ok. 2 lat, systematyczny wzrost oszczędności klientów indywidualnych i przedsiębiorstw właśnie na lokatach bankowych. Jednocześnie następuje też wzrost środków inwestowanych w fundusze inwestycyjne, emerytalne i ubezpieczeniowe. To naturalny scenariusz rozwoju.

Jak będą inwestować Polacy w najbliższych latach?

Nieco większą dynamikę wzrostu powinniśmy obserwować właśnie w funduszach - temu sektorowi więcej brakuje do fazy pełnego rozwoju. Jednak i lokaty będą rosły - każde zamożne społeczeństwo stara się dywersyfikować portfele inwestycyjne.

Zwraca uwagę szybko rosnąca liczba placówek bankowych. Z jednej strony często mamy po kilka banków na jednej ulicy, a z drugiej tylko w tym roku banki otworzą kilkaset kolejnych.

Polska jest generalnie krajem mało "ubankowionym". Jeśli weźmiemy liczbę placówek w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców, to jest ona znacząco niższa niż w krajach takich jak Niemcy, Francja, Hiszpania czy nawet Czechy i Węgry. Gdy porównamy liczbę pracowników bankowych w stosunku do liczby ludności w Polsce i innych krajach, to znów okaże się, że jesteśmy krajem znacznie niżej ubankowionym. Podobnie gdy porównamy relację depozytów do PKB czy relację aktywów do PKB, to także Polska niestety wypada źle, choć sytuacja stale się poprawia. Po prostu nasz punkt wyjściowy był znacznie gorszy niż w wielu krajach europejskich.

Czyli boom w bankowości będzie trwał nadal?

Dostępność usług bankowych sukcesywnie się poprawia. Także ze względu na zastosowanie nowych kanałów technologicznych. Mamy już 10,5 mln kont internetowych, 25 mln kart płatniczych, ponad 200 tys. punktów akceptujących karty płatnicze i ponad 10,5 tys. całodobowych placówek w postaci bankomatów. To wszystko jest bankowością. Do roku 2010 przewiduję wzrost zatrudnienia w bankowości o ok. 5-6 tys. osób netto. Oczekuję w tym samym czasie przyrostu placówek bankowych o ok. 2500 - niewielkich, nowoczesnych, z pełnym wsparciem technologicznym.

Jak ocenia Pan rosnącą rolę pośredników? Już dziś na przykład ponad 20 proc. kredytów hipotecznych jest sprzedawanych przez brokerów.

To dosyć naturalna sytuacja. Na całym świecie banki szukają najbardziej efektywnych form dotarcia do klientów, prezentowania ofert i przekonania do zakupu produktów. Odnoszę też wrażenie, że mamy do czynienia z coraz bardziej dojrzałymi pośrednikami. Nie kierują się wyłącznie samą sprzedażą, ale zwracają coraz częściej uwagę na wysoką jakość i bezpieczeństwo produktów oraz ich adekwatność dla zdolności i potrzeb poszczególnych klientów. Pozytywnie oceniam tę symbiozę banków i pośredników.

Wyniki banków poprawiają się z kwartału na kwartał od kilku lat, a w samym tylko pierwszym kwartale 2007 r. zyski wzrosły o ponad 20 proc. w porównaniu z tym samym kwartałem przed rokiem. Czy oczekiwania np. inwestorów giełdowych, że banki będą w stanie utrzymywać tak wysoką dynamikę dochodów, są realistyczne?

Jest oczywiście szansa, że dobre wyniki polskich banków się utrzymają. Mamy w Polsce szanse na realizację sensownej polityki gospodarczej, rozumianej jako dobre skoordynowanie polityki pieniężnej i polityki fiskalnej. Po drugie, przed nami realizacja wielu olbrzymich projektów inwestycyjnych. To zapewne oznaczać będzie spadek bezrobocia i wzrastający popyt na wiele dóbr, które będę wymagały wsparcia finansowego. Bankowość dotrze także do tych setek tysięcy obywateli, którzy do tej pory z usług bankowych nie korzystają. Wzrasta świadomość możliwości płynących z ewentualnego finansowania zewnętrznego przedsiębiorczości i zaspokajania potrzeb gospodarstw domowych. Zaufanie do sektora bankowego jest bardzo wysokie i to bardzo cieszy. Jest zatem realna szansa, że będziemy nadal osiągać dobre wyniki. Trzymajmy w ryzach koszty działalności bankowej, a dochody będę rosły - z racji wzrostu gospodarczego oraz rozpowszechniania usług bankowych.

Wiele kontrowersji wywołują ograniczenia i utrudnienia w przyznawaniu kredytów walutowych. Jakie, Pana zdaniem, rozwiązanie jest optymalne dla polskiego rynku? Jak sprawdzają się obecne regulacje?

W przypadku kredytów walutowych mamy do czynienia z ryzykiem stopy procentowej oraz ryzykiem kursowym. Przy kredycie złotówkowym pozostaje jedynie ryzyko stopy procentowej. Jeśli utrzyma się równowaga i porównywalna dynamika obu rodzajów kredytów, banki będą odpowiednio zabezpieczone przed ryzykiem kursowym, a klienci sami będą potrafili zabezpieczać, to wówczas będziemy mówić o rynku, który rozwija się właściwie. Ważne jest także odpowiednie ubezpieczenie kredytów i udzielanie ich wyłącznie osobom, które mają pełną zdolność kredytową - szanse na jego bezpieczną spłatę, także za 10 czy 17 lat. Jestem tu optymistą. Będziemy przybliżać się do strefy euro i redukować ryzyko kursowe. Nie mówiłbym, że obowiązują teraz ograniczenia. To raczej kierowanie się przez prowadzących ten biznes najwyższymi wymogami profesjonalizmu.

Czy, Pana zdaniem, można mówić o tym, że Polacy z roku na rok się zadłużają? Mowa zarówno o kredytach hipotecznych, jak i coraz łatwiej dostępnych pożyczkach konsumpcyjnych.

Toczy się na ten temat środowiskowa debata. To zawsze spór optymistów i pesymistów. Optymiści nie dostrzegają większych zagrożeń i starają się posuwać świat do przodu. Pesymiści ostrzegają, że zagrożenia są znaczące. Choć czasem mają rację, to problem polega na tym, że przy pesymistycznym podejściu rozwój nie następuje. Trzeba szukać kompromisu i bardzo dokładnie monitorować rynek. Należy budować infrastrukturę prawną. Przede wszystkim podatkową, jak i związaną z rozwojem obrotu nieruchomościami. Pracujemy nad systemami obrotu wierzytelnościami i egzekucyjnymi, ale równie ważny jest plan wspierania klientów, którzy okresowo znaleźli się w gorszym położeniu. Mówimy o ubezpieczeniach dla kredytów, od wypadków losowych, utraty pracy, zdrowia itd.

Rosnąca konkurencja wymusza także agresywny marketing. Czy banki w wystarczający sposób informują swoich klientów o rzeczywistych kosztach poszczególnych operacji, w szczególności kredytów? Czy jest sposób na ograniczenie praktyki pisania ważnych lub kontrowersyjnych kwestii drobnym drukiem na dalszych stronach umowy?

Idziemy w dobrym kierunku w zapobiegliwości. Tylko w pojedynczych przypadkach banki posuwają się zbyt daleko. Sami bankowcy nałożyli przecież na siebie zasady dobrych praktyk bankowych, w tym reguły prowadzenia działalności reklamowej. Może potrzeba trochę bardziej wnikliwych analiz i ocen sytuacji na rynku, większej aktywności instytutów badawczych i wydawnictw oceniających oferty. Istotne są tu regulacje, jak choćby ustawa o kredycie konsumenckim czy dyrektywy o stosowaniu poszczególnych usług finansowych. Dzięki temu wszystkiemu dla statystycznego klienta oferta bankowa powinna stać się bardziej czytelna i zrozumiała. Wiele ułatwia możliwość porównania ofert. Boję się jednak z drugiej strony, by nie doszło tu do "przeregulowania" i nazbyt administracyjnego widzenia świata. Mam nadzieję, że w drodze debaty banki i organa nadzoru wypracują mądry kompromis. I konkurencja będzie odbywała się na polu jakości i pomysłowości produktów. Bankowość to przecież biznes wieloletni, z pewnością wymagający rzetelności i rozwagi.

Zdaniem bankowców gotówkowa wpłata na rachunek w innym banku jest droga, bo wymaga przeprowadzenia ponad kilkudziesięciu operacji, z których większość wykonywana jest ręcznie przez pracowników. Czy to prawdziwe tłumaczenie, a jeśli tak, to czy jest szansa by uprościć procedury, które podnoszą koszty?

Rzeczywiście tak jest. Najlepszą ścieżką na uproszczenie systemu jest maksymalne zautomatyzowanie procesów i zastąpienie operacji gotówkowych, wszędzie gdzie to możliwe operacjami bezgotówkowymi. To niedobra sytuacja, że w obrocie gotówkowym, w kieszeniach Polaków znajduje się 70 mld zł. Taka praktyka rozwija tylko szarą i czarną strefę w obrocie gospodarczym do rozmiarów nieakceptowalnych.

Dlaczego jest to takie drogie?

Koszty obrotu gotówkowego muszą być wysokie. Przy każdej transakcji międzybankowej uczestniczy łącznie kilkanaście lub więcej osób. Nawet gdy przesyłamy 10 czy 15 złotych! Przy operacjach automatycznych takich osób jest najwyżej kilka. Nie ma choćby transportu czy strażników. Klienci korzystający z tanich i bezpiecznych, bezgotówkowych rozliczeń nie mają przecież ochoty płacić za drogie, żmudne i ryzykowne transakcje gotówkowe. Banki zniechęcają więc do rozliczeń gotówkowych. Zachęcając promocjami do transakcji internetowych i stosowania płatności kartami. I dla naszej wygody i dla korzyści ekonomicznych oraz oszczędności czasu trzeba na wielką skalę promować obrót bezgotówkowy.

Na zakończenie pytanie o znacznie dalszą przyszłość. Czy w dłuższej perspektywie banki tradycyjne, "z okienkami", mają szanse przetrwać? Czy może stopniowo będą tracić rynek na rzecz transakcji prowadzonych wirtualnie i banków internetowych, aby w końcu, za kilkadziesiąt lat zupełnie zniknąć?

Jestem przekonany, że banki w postaci oddziałów będą istniały w przyszłości. Zmiany oczywiście następują - oddział bankowy w roku 2007 wygląda zupełnie inaczej niż ten w roku 1970. Placówek bankowych będzie wręcz przybywać, nawet jeśli klienci będą chcieli korzystać z całej gamy nowych usług, poprzez Internet, mobilny telefon czy telewizję. Rozwiną się wszelkie, nawet nieznane jeszcze, nowe rozwiązania, które będą bezpieczne, tańsze i wygodniejsze. Ja jednak myślę, że jest w mentalności człowieka, iż podejmując ważne decyzje, często chce patrzeć innemu człowiekowi w twarz. Takie są procesy życiowe. W młodości chętnie korzystamy z nowinek technicznych. Wraz z wiekiem przyzwyczajamy się jednak do pewnych rozwiązań i standardów, które są bardziej tradycyjne. Usługi finansowe stają się coraz bardziej złożone. Tworzą kombinacje np. z instrumentami zabezpieczającymi lub inwestycyjnymi. Potrzeba zrozumienia takich mechanizmów będzie wymagała bezpośredniego kontaktu z profesjonalistą. Przed nowymi technologiami jest wielka przyszłość. Rozwiązania tańsze i bezpieczniejsze będę zawsze zyskiwały w bankowości. Przed podjęciem kluczowych dla całego życia decyzji pozostanie jednak potrzeba osobistego zweryfikowania potrzebnych informacji i nawiązania bezpośredniego kontaktu z inną osobą, upewniania się spojrzeniem w oczy. Człowiek jest po prostu istotą społeczną.


Krzysztof Pietraszkiewicz - od kwietnia 2003 r. prezes Związku Banków Polskich. Absolwent Wydziału Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego oraz odyplomowych Studiów SGH w zakresie Finansów i Bankowości. Od 1991 r. związany z ZBP. Członek Rady Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, Przewodniczący Rady Nadzorczej Biura Informacji Kredytowej S.A. Od kwietnia 2002 r. do lipca 2003 r. przewodniczący Rady Nadzorczej banku PKO BP S.A. Reprezentuje sektor bankowy w Komisji Nadzoru Bankowego od początku 1998 r. Dyrektor Biura, a następnie Dyrektor Generalny ZBP.Został wyróżniony m.in. medalem Primus Inter Pares im. Mikołaja Kopernika, Krzyżem Kawalerskim oraz Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Private Banking
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »