Embargo uderza w firmy transportowe. "Ratujcie nas"

"Rolnicy to jedno, a kto nam pomoże?" - pytają rozpaczliwie właściciele firm transportowych ze wschodniej Polski, m.in. z Łukowa na Lubelszczyźnie. Jak podkreślają, tracą na rosyjskim embargu podwójnie. Nie tylko nie wożą polskich produktów, ale też nie mają zleceń z Europy Zachodniej.

"Rolnicy to jedno, a kto nam pomoże?" - pytają rozpaczliwie właściciele firm transportowych ze wschodniej Polski, m.in. z Łukowa na Lubelszczyźnie. Jak podkreślają, tracą na rosyjskim embargu podwójnie. Nie tylko nie wożą polskich produktów, ale też nie mają zleceń z Europy Zachodniej.

Niemcy, Holendrzy, Francuzi czy Belgowie sami nie wozili do Rosji towarów. Korzystali z polskich firm transportowych. - Oni się bali, bo transport na Rosję jest już specyficzny, obowiązują całkowicie inne przepisy i dokumenty. Wielu zachodnich kierowców sobie z tym nie radziło - tłumaczy pan Andrzej, właściciel małej firmy przewozowej. - Polakom sprawniej to wychodziło, więc woleli korzystać z naszych usług - dodaje. - Albo przywozili swój towar do nas i tu był przepakowywany, albo odbieraliśmy go np. w Belgii czy Holandii i wieźliśmy bezpośrednio do Rosji. Stawki nie były oszałamiające, ale pozwalały funkcjonować - dodaje. Zwłaszcza wtedy, kiedy na polskie produkty było nałożone embargo.

Reklama

Zlecenia z Europy ratowały sytuację

Przewoźnicy byli przyzwyczajeni do embarga na różne polskie produkty, ale właśnie wtedy zlecenia z Zachodu ratowały sytuację. - Nie szło z Polski, więcej szło z Zachodu - ale to i tak my obsługiwaliśmy te kursy - mówi pan Andrzej, jeden z przewoźników. Ale teraz ich produktów Rosja też nie przyjmuje. - Mam kilka chłodni. 1/3 stanie na pewno, bo nie mam dla nich zleceń. Jeżdżę nie tylko na Wschód, jakoś sobie poradzę - jak będzie trzeba, będę woził cement czy cegły - przyznaje. - Samochody nie mogą stać. Trzeba zarobić na ratę leasingową, ZUS. Dla mnie jako właściciela może już nic nie zostać. Mniejsi mogą nie podołać bez pomocy. Zwłaszcza, że znaczna część jeździła tylko na wschód - podkreśla.

- Mam trzy samochody - dwa stoją, trzeci, jak wróci z Rosji, też stanie. Kierowcy są na razie na urlopach - mówi z kolei pan Maciej i dodaje. - Szukam frachtów jakichkolwiek, żeby jeździć, ale ze zleceniami ciężko. Konkurencja na rynku jest ogromna. Większość firm ma podpisane stałe umowy na przewozy, więc zleceń nagle nie przybędzie.

- Ceny przewozów zaczęły spadać. Są najniższe od 2009 r. - mówi Marcin Witkowski, właściciel jednej z firm. - Przy czym wtedy paliwo w Polsce, w Rosji i wszędzie było znacznie tańsze. Nie było też tak wielu płatnych dróg, generalnie koszty transportu były znacznie niższe. Wtedy marża na frachcie sięgała nawet 30 proc. Teraz trudno zarobić 10 proc. Trzeba się modlić, żeby się nic nie psuło, to jakoś może da się przetrwać. Próbowałem jeździć do Turcji, ale przy obecnych stawkach 1 euro, czy nawet już w tej chwili 70 centów z kilometra, każdy transport byłby deficytowy - dodaje.

Żyją z poprzednich zleceń

- Teraz jeszcze spływają płatności za kursy sprzed embarga. To pozwoli przetrwać miesiąc, dwa, bo w transporcie większość płatności odbywa się po nawet 90 dniach. Ale jeśli teraz nie mamy kursów, to za 2-3 miesiące zrobi się pusto w kasie - ocenia pan Maciej. Co będzie dalej? Niektórzy boją się nawet o tym myśleć.

Podkupowali sobie kierowców, teraz będą zwalniać

Nad kierowcami m.in. z Łukowa zawisła groźba bezrobocia. A jeszcze rok temu firmy podkupywały sobie kierowców, bo nie miał kto pracować. - Premia dla kierowcy, który przyprowadził do pracy kolegę była normą - przyznaje pan Sylwek, kierowca z Łukowa, który aktualnie nie ma pracy. - Była robota, zwłaszcza do Rosji. Stawki były dobre i się jeździło. Teraz nie wiem, co będzie - martwi się.

Mało tego, właściciele firm zaklepywali pracowników już na kursach na prawo jazdy. Sytuacja w transporcie zaczęła się psuć z początkiem ukraińskiego Majdanu. Spadała liczba zleceń, co od razu przełożyło się też na liczbę np. kursantów na kategorię C. Ta drastycznie spadła - o 90 procent. - Wcześniej nie nadążaliśmy szkolić - mówią z nostalgią pracownicy jednego z ośrodków szkolenia.

Ale to całe domino. Nie zarobią też warsztaty samochodowe, wulkanizacje, sklepy. Właściciele firm szacują, że pracy może zabraknąć nawet dla co trzeciego kierowcy.

Krzysztof Kot

Więcej informacji ekonomicznych na RMF24.pl

RMF
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »