Walczę o przyszłość gospodarki

Jeśli będziemy stawiać - tak jak dziś - głównie na zagraniczny kapitał, to wkrótce przestaniemy się rozwijać i nigdy pod względem rozwoju gospodarczego, poziomu życia, zarobków, nie dogonimy Zachodu. Staniemy się czymś w rodzaju półkolonii - mówi Ryszard Florek, prezes, twórca i właściciel firmy FAKRO, numer dwa na świecie w produkcji okien dachowych, zatrudniającej ponad 3,3 tys. osób.

"Gazeta Bankowa": Zbudował pan jako jeden z nielicznych polskich przedsiębiorców firmę globalną. Jak to się udało? Jaka jest pańska recepta na sukces w biznesie? Co o nim według Pana przesądza?

Ryszard Florek: Najkrócej da się to ująć w trzech słowach: wiedza, praca i szczęście.

Co do szczęścia, to łatwo domyślić się, o co chodzi. A reszta? Mógłby pan to rozwinąć?

- Kilka zdań to za mało, żeby to dobrze opisać. Ważne było to, że urodziłem się w rodzinie rzemieślniczej. Mój tata był stolarzem i de facto przedsiębiorcą. Uczyłem się więc przedsiębiorczości od lat szkolnych, a potem utrwaliłem i pogłębiłem tę wiedzę na studiach. Skończyłem dobrą uczelnię - Politechnikę Krakowską. Do tego dochodzi dobra znajomość dwóch języków obcych: niemieckiego i rosyjskiego, co ułatwia kontakt z nowymi klientami i technologiami w mojej branży. Chociażby dlatego, że same Niemcy to aż połowa światowego rynku okien dachowych.

Reklama

FAKRO ma 15 proc. światowego rynku okien dachowych (udział liczony według liczby sprzedanych sztuk), a w Europie Środkowo-Wschodniej prawie połowę. Czy pańska firma dobrze radzi sobie też na bardzo wymagających, dojrzałych, trudnych rynkach zachodnich, gdzie konsumenci preferują rodzime produkty, gdzie trzeba rywalizować w pierwszym rzędzie z tamtejszymi koncernami - wielokrotnie większymi od polskich, a do tego mającymi bardziej znane, silniejsze marki, ugruntowaną pozycję rynkową, dużo większy kapitał?

- Tam też sobie nieźle radzimy. Mamy po kilkanaście procent udziałów w rynkach: brytyjskim, holenderskim i belgijskim, ponad 20 proc. w Irlandii i 2-3 proc. w Niemczech. W obecnej sytuacji dalsze zwiększanie udziałów w zachodnich rynkach, ale także w Europie Środkowo-Wschodniej, jest trudne i bardzo drogie. Z dwóch powodów. Po pierwsze, w ostatnich paru latach rynek okien dachowych przestał rosnąć. Po drugie, nasz główny rywal, duńska firma Velux, wykorzystuje swą dominującą pozycję na rynku do zwalczania konkurencji. Ta działalność jest skierowana przede wszystkim przeciwko nam, abyśmy nie mogli się rozwijać. Velux robił i wciąż robi to na różne sposoby, a jego działania bardzo utrudniają i podrażają nam zdobywanie danego rynku. Zdecydowaliśmy więc, że będziemy rozszerzać naszą ofertę, wchodzić na nowe dla nas rynki, na których nie musimy konkurować z Veluksem. To dlatego zaczęliśmy np. produkować schody strychowe, których sprzedaż rośnie nam po 20 proc. rocznie. Ale w ślad za nami na ten rynek wszedł i Velux.

FAKRO złożyło skargę na działania Veluksu do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK), który przekazał tę kwestię do rozpatrzenia Komisji Europejskiej. Co z tego wynikło?

- Komisja Europejska zamknęła sprawę, nie zajmując żadnego stanowiska. Bez wyjaśnienia, czy stosowane przez Velux praktyki były dopuszczalne czy nie. To nas nie satysfakcjonowało, więc sami, bezpośrednio - jako FAKRO - skierowaliśmy skargę na działania firmy Velux do Komisji Europejskiej. Teraz Komisja będzie już musiała zająć stanowisko.

Kiedy może to się stać?

- Trudno powiedzieć. Skargę do KE złożyliśmy dwa i pół roku temu, a takie sprawy potrafią tam trwać po pięć lat. Niedawno wprowadzono zapis, że KE będzie ścigać przypadki nadużywania pozycji dominującej na rynku tylko wtedy, gdy wykaże się, że to szkodzi interesom konsumentów i Unii Europejskiej. Z tego powodu nasza sprawa zrobiła się polityczna, a podstawową rzeczą w niej będzie wsparcie polskiego rządu. Bez niego niewiele wskóramy i trudno nam będzie przekonać Komisję, że w ściganiu monopolistycznych praktyk naszego konkurenta jest interes całej UE. Jeśli tego nie uda się wykazać, to KE może lawirować i umywać ręce, ale wtedy zostaje nam Europejski Trybunał Sprawiedliwości, w którym moim zdaniem z pewnością wygramy.

Dlaczego nasz rząd miałby się w to zaangażować, przekonywać Brukselę, że postawienie tamy antykonkurencyjnym praktykom Veluksu jest w interesie całej UE?

- Dlatego, że to sprawa wszystkich polskich firm, które muszą zmagać się z nierówną konkurencją zachodnich koncernów. Nierówną, bo te koncerny są na ogół wielokrotnie większe od ich polskich konkurentów, dysponują wielokrotnie większym kapitałem, a przede wszystkim dużo większym efektem skali. Wygrana w tej sprawie byłaby precedensem, otwierałaby drogę innym rodzimym producentom do skutecznej obrony przed antykonkurencyjnymi praktykami ze strony ich większych, zachodnich rywali. To dotyczy tysięcy naszych firm. Dlatego w mojej opinii od losu naszej skargi do Komisji Europejskiej zależy, jak będzie rozwijała się nasza gospodarka. Bo jeśli nie zatrzyma się takich praktyk, to po zachodnich firmach niedługo zaczną to robić na naszych i unijnych rynkach firmy chińskie. Trzeba do tego się przygotować. Zresztą nasze firmy już konkurują z chińskimi, chociażby z tego powodu, że wiele zachodnich koncernów często zleca w Chinach swą produkcję, a potem sprzedaje te wyroby pod swoimi markami. Ponadto zdrowa konkurencja w danej branży wewnątrz Unii Europejskiej powoduje, że wzrasta konkurencyjność całej Unii na rynku globalnym.

Podnosi pan często kwestię efektu skali, twierdząc, że to główna przewaga konkurencyjna zachodnich koncernów nad naszymi firmami.

- Efekt skali polega na tym, że im więcej produkujemy i sprzedajemy, tym mamy niższe jednostkowe koszty produkcji, ale i dystrybucji. Zachodnie koncerny produkują i sprzedają wielokrotnie więcej od swych polskich konkurentów. Dlatego efekt skali ma w tym przypadku dużo większy wpływ na ponoszone przez nie koszty niż koszty pracy. Oto przykład: 40 proc. naszych kosztów na rynku niemieckim to koszty dystrybucji, choć jesteśmy tam od 20 lat. W przypadku firmy Velux, dzięki efektowi skali, dzięki temu, że w Niemczech sprzedaje wielokrotnie więcej niż my, dystrybucja to tylko 15 proc. całości kosztów działalności w tym kraju. Innymi słowy, efekt skali sprawia, że duże zachodnie koncerny mogą produkować sobie, gdzie chcą, także w swoich macierzystych krajach, a i tak będą mieć niższe koszty od swoich konkurentów z Polski. O tym u nas wciąż się nie mówi. Tymczasem Polska, wchodząc do UE, powinna o tę sprawę się upomnieć, walczyć o to, żeby w unijnym prawodawstwie uwzględnić fakt, iż efekt skali daje zachodnim firmom tak wielką przewagę nad polskimi, że niweluje im z nawiązką wyższe koszty pracy na Zachodzie, że z tego powodu nasze firmy będą przegrywać z zachodnią konkurencją. A jak do tego dołoży się jeszcze jej niezgodne z prawem antykonkurencyjne działania, to w dalszej perspektywie szanse polskich firm na przetrwanie są znikome.

Rząd zachodniej konkurencji wręcz w tym pomaga, np. dając zagranicznym inwestorom gigantyczne granty inwestycyjne za wybudowanie w Polsce fabryki. Albo np. tworząc specjalne strefy ekonomiczne (SSE), w których zdecydowana większość zainwestowanego kapitału to kapitał zagraniczny.

- Nasze rodzime firmy rozwijają się organicznie, stopniowo, co roku trochę zwiększając skalę działalności. Z tego względu trudniej jest im zainwestować w SSE. Inaczej jest w przypadku zagranicznych firm, które są gotowe wybudować u nas zupełnie nową fabrykę i nawet przez 10 lat do niej dopłacać. Po to, żeby zdobyć polski rynek. Stać je na takie posunięcia w przeciwieństwie do naszych przedsiębiorstw. Jednak specjalne strefy ekonomiczne czy granty inwestycyjne same w sobie nie są złe. Gdybyśmy zagranicznym inwestorom nie zaproponowali takich zachęt, to oni by do nas nie przyszli. Ale dlaczego odbywa się to u nas kosztem polskich firm, dlaczego są one często traktowane w naszym kraju gorzej niż zagraniczne, gnębi je administracja i urzędy skarbowe? Na 75 grantów inwestycyjnych, przyznanych dotąd przez polski rząd, żaden nie trafił do krajowej firmy.

- Dzieje się tak, choć to tylko rodzime firmy są w stanie dźwignąć naszą gospodarkę do poziomu zamożnych krajów Europy Zachodniej, co wykazujemy w raporcie naszej Fundacji "Pomyśl o Przyszłości" pt. "Wspólnie budujmy naszą zamożność, czyli dlaczego w Polsce zarabiamy cztery razy mniej niż w bogatych krajach Europy Zachodniej".

- Jeśli będziemy stawiać - tak jak dziś - głównie na zagraniczny kapitał, to wkrótce przestaniemy się rozwijać i nigdy pod względem rozwoju gospodarczego, poziomu życia, zarobków, nie dogonimy Zachodu. Już teraz przestaliśmy go gonić, co także wykazujemy w naszym raporcie. Grozi więc nam, że staniemy się czymś w rodzaju półkolonii Zachodu.

Przedstawiciele rządu co rusz zapewniają, jak bardzo zależy im na rozwoju polskiej gospodarki i obruszyliby się na zarzut, że nic na tym polu nie robią.

- Ja nie twierdzę, że rząd nic nie robi w tej sprawie. Twierdzę jedynie, że w tym przypadku trzeba kroków milowych, a nie drobnych kroczków. To nie są skomplikowane rzeczy. Pierwszą zmianą powinno być wprowadzenie powszechnej podatkowej ulgi inwestycyjnej dla firm, czy odliczania wydatków inwestycyjnych od podatku dochodowego. Czyli rozwiązania, zachęcającego firmy do inwestycji, za którymi przecież idą nowe miejsca pracy, rozwój gospodarczy. Rozwiązania, które daje wszystkim firmom równe szanse, ale również motywuje do rozwoju. Stosuje je wiele krajów Zachodu. Stosowały je Niemcy po II wojnie światowej, a obecnie stosuje Estonia, której wzrost PKB na osobę na przestrzeni ostatnich czterech lat był prawie cztery razy większy od Polski.

To wskazane także dlatego, że stopa inwestycji w Polsce należy do najniższych w krajach UE i OECD. Do tego mamy większy niż na Zachodzie udział w inwestycjach przedsięwzięć publicznych, które są na ogół mniej efektywne i trafione niż prywatne, a po drugie będą wysychać - wraz z pogarszaniem się stanu naszych finansów publicznych oraz znaczącym zmniejszeniem funduszy unijnych dla Polski po 2020 roku.

- Większe inwestycje firm będą też przyczyniać się do zwiększania polskiego eksportu. To bardzo ważne, bo dziś mamy wciąż deficyt w handlu zagranicznym. Ten deficyt trzeba zmienić w nadwyżkę, by z niej zarobić na spłatę zadłużenia Polski. Dziś to zadłużenie jest już bardzo wysokie, ponad trzykrotnie przewyższające roczne przychody budżetowe naszego państwa. I nadal rośnie. Jak piszemy w raporcie Fundacji "Pomyśl o Przyszłości", dług publiczny Polski w stosunku do PKB jest co najmniej 30 proc. większy niż średnia dla nowych krajów UE. Edward Gierek w ciągu dekady zadłużył Polskę na 40 mld dolarów, a w ostatnich latach Polska w rok zwiększa swe zadłużenie o taką kwotę. Uspokaja się nas, że niektóre kraje zachodnie są bardziej zadłużone, ale nie wspomina przy tym, że płacą one dużo mniejsze odsetki za swe długi. Bo ich obligacje, jako krajów uchodzących za bardziej wiarygodne, mają niższe oprocentowanie. Poza tym Polska zaciąga długi w zagranicznych bankach, a kraje zachodnie w swoich macierzystych. Pożyczone, a potem oddane z odsetkami pieniądze pozostają w ich własnej wspólnocie ekonomicznej, a nie wypływają za granicę.

W raporcie Fundacji "Pomyśl o Przyszłości" argumentują też państwo, że duży dług publiczny tworzy coś w rodzaju dodatkowego podatku - od długu państwa. Bo swe zadłużenie państwo spłaca z naszych podatków. W uproszczeniu: im większy dług, tym większe podatki. To z kolei przekłada się na mniejszą konkurencyjność firm z krajów z dużym długiem, wyższe ceny ich produktów. W ten sposób uderzamy w nasz eksport.

- Chodzi nie tylko o wielkość eksportu, ale i importu. By dojść do solidnej nadwyżki w handlu zagranicznym i dzięki temu mieć z czego spłacać nasze zadłużenie, musimy jeszcze zacząć mniej importować. Doprowadzić do tego, by więcej potrzeb konsumenckich w naszym kraju zaspokajały firmy rodzime. Ale to się nie uda bez stworzenia tym firmom dobrych warunków rozwoju, nie gorszych niż obecnym u nas zachodnim koncernom. Bez prawa sprzyjającego rozwojowi gospodarczemu naszego kraju. Jak piszemy w naszym raporcie: "W Polsce, w odróżnieniu od krajów wysoko rozwiniętych gospodarczo, niestety nie wprowadza się rozróżnienia na tak zwany biznes podstawowy (prorozwojowy) i biznes wtórny." Biznes podstawowy to firmy, które inwestują i dzięki temu mogą też eksportować. Kraje zachodnie bardzo dbają o takie swoje firmy. My też to powinniśmy zacząć robić.

Poprzez np. proinwestycyjny system podatkowy, łatwiejszy dostęp do terenów inwestycyjnych oraz do infrastruktury niezbędnej do prowadzenia działalności gospodarczej. Tam, gdzie takie regulacje istnieją, gospodarka prężnie się rozwija.

- Jeżeli chcemy myśleć o rozwoju gospodarczym, to prawo ma największy wpływ, ale również nie bez znaczenia są działania i świadomość wszystkich obywateli, w największym stopniu konsumentów i urzędników, w trosce o rozwój gospodarczy kraju. Musimy również zmienić podejście do przedsiębiorczości. Na takie, jakie jest w najbogatszych krajach. Np. w konstytucji Bawarii funkcjonuje zapis, że wszystkie działania gospodarcze służą dobru ogółu. Bez zmiany myślenia trudno nam będzie dogonić najbogatszych.

Dziękuję za rozmowę.

Jacek Krzemiński

Ryszard Florek jest założycielem Fundacji "Pomyśl o Przyszłości" (www.pomysloprzyszlosci.org), która za cel stawia sobie zainteresowanie wszystkich Polaków ekonomią obywatelską, wskazanie sposobów na to, by nasz kraj dogonił Zachód pod względem rozwoju gospodarczego i poziomu zarobków.
Gazeta Bankowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »