Pieski żywot inwestora
Rynek NewConnect miał być nową propozycją warszawskiej GPW dla małych spółek i inwestorów. Firmy w dużej mierze z tej szansy skorzystały. Jednak nie wszystkie. Część z nich serio traktowały inwestorów, pojawiały się też firmy chcące szybko pozyskać kapitał i równie szybko zwinąć żagle, zostawiając na lodzie inwestorów, którzy wierzyli w początkowe plany i ich ambitne zapowiedzi.
30 sierpnia 2007 r. ruszył nowy, zorganizowany i prowadzony przez Giełdę Papierów Wartościowych w Warszawie rynek, finansujący rozwój małych i średnich przedsiębiorstw o (w założeniu) wysokim potencjale wzrostu. GPW reklamowała go również jako propozycję dla inwestorów akceptujących podwyższone ryzyko, w zamian za potencjalnie wysoki zwrot z inwestycji. Niestety, w wielu przypadkach ryzyko to nie przełożyło się na zyski, inwestorzy ponosili za to bolesne straty. Początkowo na NewConnect wejść mógł praktycznie każdy, później okazało się, że wiele spółek na rynek akcji wejść po prostu nie powinno było, dlatego regulator zmienił nieco zasady i podwyższył wymogi, wprowadzając np. kary finansowe dla spółek niepublikujących raportów rocznych.
Rynek NewConnect ma status rynku zorganizowanego, choć prowadzony jest przez GPW poza rynkiem regulowanym w formule alternatywnego systemu obrotu. W założeniu jest to oferta dla małych i średnich, rozwijających się firm z różnych branż, w tym działających w obszarze nowych technologii. Oferta ta miała być czymś nowym i w swym zamierzeniu nawiązywała do starszych rynków, tj. rynku AIM w Londynie czy First North w ramach skandynawskiej grupy OMX. Niektórzy mówili nawet o polskim NASDAQ.
Oczywiście dla firm była to szansa na znaczący zastrzyk kapitału i wsparcie w szybkim rozwoju, co miało być uwieńczone awansem do grona dużych spółek z indeksu WIG. Ponadto, ze względu na specyfikę emitentów, rynek NewConnect oferował bardziej liberalne wymogi formalne i obowiązki informacyjne, a co za tym idzie - tańsze pozyskanie kapitału. I wiele spółek z tego skorzystało. Ale sporo było też takich, które na zaufanie inwestorów nie zasłużyły i po prostu ich oszukały.
Jak już wiemy, założenia dotyczące działania nowego rynku były szczytne, ale życie szybko je zweryfikowało - poza spółkami, które serio traktowały regulacje i inwestorów, na NewConnect pojawiały się firmy chcące szybko pozyskać kapitał i równie szybko zwinąć żagle, zostawiając na lodzie inwestorów, którzy wierzyli w początkowe plany i ambitne zapowiedzi. Różnego rodzaju afer i przekrętów nie brakowało, a przykłady można mnożyć. Klasycznym była np. historia spółki Avtech Aviation & Engineering. Jej kurs już na debiucie spadł o 44 proc. Po tej porażce zarząd nagle gdzieś zniknął i przestał komunikować się z rynkiem, a po pięciu miesiącach znikać zaczęła też sama firma (została postawiona w stan likwidacji). Inwestorzy zostali oszukani i poszli na skargę, co zaowocowało tym, że spółka GoAdvisers, czyli autoryzowany doradca Avtecha, decyzją GPW utraciła swój status.
Ze sporymi stratami musieli pogodzić się również nabywcy udziałów w spółce Inwazja PC. Inwestorzy usłyszeli wcześniej wiele pięknie brzmiących obietnic (np. "pewny zysk w trudnych czasach") i nie tylko obietnic - za zakup akcji dostawało się w tym przypadku nowoczesnego laptopa lub talon na elektroniczne gadżety. Ale jak można było przewidzieć, rozdawnictwo i obietnice szybko się skończyły - firma ogłosiła upadłość, a zachęcani laptopami inwestorzy zostali z kupką niewiele wartych akcji.
Wiele pięknych obietnic składali inwestorom także prezesi spółki Serenity. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że obietnice nie były spełniane, a niektórzy posiadacze akcji spółki podobno osiwieli, gdy po ponad półtora roku dowiedzieli się o zakupie 10 mln akcji spółki Balticon za 9 mln zł, czyli kwotę dwukrotnie przekraczającą wartość kapitałów własnych Serenity. Inwestorzy i tym razem zostali na lodzie.
W roku 2010 na rynek NewConnect weszła spółka Infinity, kierowana przez byłego doradcę medialnego Andrzeja Leppera i specjalistę od kreowania wizerunku, Piotra Tymochowicza. Inwestorom obiecano ośmiocyfrowe zyski w ciągu trzech lat. Mało prawdopodobne? Mało, ale byli tacy, którzy przekonanemu o sukcesie "magikowi" uwierzyli. Bo Tymochowicz zaoferował im projekt niecodzienny, polegający na zarządzaniu wspomnieniami i ocaleniu od zapomnienia bliskich zmarłych. "Magik" zrobił rzecz faktycznie magiczną i przez inwestorów do dziś niezapomnianą - już na debiucie sprzedał posiadane przez siebie akcje, czym niemiłosiernie zdołował kurs spółki i jednoznacznie pokazał, o co w całej tej zabawie chodziło. Firma od samego początku wszystkich wokół ignorowała, a sam Tymochowicz szybko zwinął żagle i zniknął.
Nerwowo nie wytrzymało też ponad 20 inwestorów, którzy zdecydowali się pozwać do sądu spółkę Sevenet (dostawca rozwiązań telekomunikacyjnych). Jako klienci firmy Capital One Advisers (autoryzowany doradca Sevenetu) nabyli oni (po 3,55 zł) akcje spółki. I gorzko tego pożałowali, bo tuż przed debiutem firma ujawniła raport kwartalny (za III kwartał 2011 roku), z którego wynikało, że jej strata netto wynosi blisko 3,4 mln zł, co szybko przełożyło się dotkliwy spadek kursu. Nabywców akcji po prostu oszukano.
Wodę z mózgów inwestorom zrobiła też spółka Veno, która obiecała prawdziwe "gruszki na wierzbie", czyli budowę nowoczesnego auta wyścigowego - Arrinera. Fantastyczny superbolid, mimo wielu obietnic i zapowiedzi, jednak nie powstał, a inwestorzy zostali z ręką w przysłowiowym nocniku.
Prawdziwe cuda obiecywała także spółka Dent-a-Medical. Miało być pięknie i zdrowo, co oznaczało budowę sieci ok. dwustu klinik stomatologicznych, obsługujących nawet milion klientów. I co z tego wszystkiego wynikło? Niewielkie dochody i potężna strata (ponad 3 mln zł przychodów i aż 1,66 mln zł straty netto za 2011 rok).
Na warszawskiej giełdzie pieniędzy szukali nie tylko różnego rodzaju magicy i prezesi, którzy - mówiąc delikatnie - nie liczyli się ze swoimi akcjonariuszami. W ten biznes chciał włączyć się także znany reżyser Patryk Vega (co ciekawe, to na jego potencjalnym filmie, z zakładanym udziałem partnerki prezesa GPW, potknął się ostatnio były już prezes giełdy Ludwik Sobolewski). Ale po tym jak spółka East Pictures, którą zakładał, zaczęła gwałtownie tracić na wartości, Vega pożegnał się z firmą. Z ambitnych założeń i planów również w tym przypadku nic na razie nie wyszło.
Ostatnią "gwiazdą" rynku NC była spółka City Angels, którą w grudniu ubiegłego roku wykluczono z obrotu przez niedopełnianie obowiązków informacyjnych, czyli de facto ignorowanie zasad rynku i inwestorów.
Pobierz: program do rozliczeń PIT
Jak zatem widać, inwestorzy nie mają łatwego życia, dlatego coraz częściej odwracają się od rynku NewConnect, co widać po niewielkich obrotach i obniżkach cen notowanych walorów. Sytuacja jest rzeczywiście zła - pod koniec ubiegłego roku indeks NC osiągnął swój historyczny dołek na poziomie zaledwie 33 punktów. I wszystko to dzieje się w chwili, gdy indeks WIG20 przebił granicę 2600 punktów, czyli osiągnął najwyższą wartość od sierpnia 2011 roku.
Leszek Sadkowski