Spadki potwierdzają siłę rynku

Warszawski parkiet ma za sobą dziesiąty już z rzędu tydzień wzrostów. Rekordy tendencji wzrostowej, trwające od 18 lutego ubiegłego roku bite były niemal codziennie. Dopiero ostatnie dwa dni przyniosły nieznaczne spadki. W ciągu pięciu sesji indeks największych spółek zyskał 1,6 proc. WIG wzrósł o 1,5 proc., wskaźnik średnich firm zwyżkował o 0,9 proc., a sWIG80 zwiększył swoją wartość o 0,7 proc. Warto też zwrócić uwagę na trwający już drugi tydzień z rzędu wyraźny wzrost obrotów.

Warszawski parkiet ma za sobą dziesiąty już z rzędu tydzień wzrostów. Rekordy tendencji wzrostowej, trwające od 18 lutego ubiegłego roku bite były niemal codziennie. Dopiero ostatnie dwa dni przyniosły nieznaczne spadki. W ciągu pięciu sesji indeks największych spółek zyskał 1,6 proc. WIG wzrósł o 1,5 proc., wskaźnik średnich firm zwyżkował o 0,9 proc., a sWIG80 zwiększył swoją wartość o 0,7 proc. Warto też zwrócić uwagę na trwający już drugi tydzień z rzędu wyraźny wzrost obrotów.

Polska

W poniedziałek i wtorek obroty były bardzo wysokie. W trakcie kolejnych sesji zdecydowanie malały, szczególnie w czasie spadków w czwartek i piątek. Takie zachowanie zdaje się potwierdzać siłę rynku.

W ujęciu branżowym zdecydowanym liderem w tym tygodniu były banki. Subindeks obrazujący koniunkturę w tym sektorze zwiększył swoją wartość o 2,8 proc. O 2 proc. wzrósł WIG Budownictwo, odrabiając znaczną część strat z poprzedniego tygodnia. Wciąż nie może się doczekać wyraźnej poprawy branża informatyczna. W tym tygodniu jej subindeks zniżkował o 0,4 proc. WIG Spożywczy stracił 0,25 proc., a WIG Telekomunikacja niemal zmienił swojej wartości w porównaniu do poprzedniego tygodnia.

Świat

Amerykańska giełdowa maszynka do zarabiania pieniędzy ani myśli zwalniać tempo, a tym bardziej zmienić kierunek ruchu. W ciągu ostatnich pięciu sesji (od 8 do 15 kwietnia) Nasdaq zwiększył swoją wartość o 3,24 proc., Dow Jones zyskał 1,99 proc., a S&P500 poszedł w górę o 2,13 proc., pokonując bez trudu psychologiczną barierę 1200 punktów i zbliżając się do oporu w okolicach 1220 punktów. Od dołka z 5 lutego S&P500 zyskał już 13,6 proc. Na 49 sesji, które upłynęły od tego czasu, mniej niż co trzecia kończyła się niewielkim spadkiem. Przewaga byków jest więc miażdżąca. Bierność niedźwiedzi mogłaby wydawać się podejrzana, gdyby nie oczywisty, aczkolwiek często niedoceniany fakt, że do każdej transakcji giełdowej potrzebne są dwie strony. Na każdego amatora akcji musi się znaleźć chętny do ich sprzedaży. Każdy liczy na zarobek, ale jeden z nich się myli w ocenie perspektyw rynku. Publikacje wyników kolejnych amerykańskich firm wciąż pomagają trendowi, a gorsze dane makroekonomiczne są na razie ignorowane.

Główne parkiety europejskie podążają śladem Wall Street, jednak z coraz większą ostrożnością. W ciągu tygodnia paryski CAC40 zyskał zaledwie 0,3 proc., DAX wzrósł o 0,4 proc., a FTSE o 0,5 proc. W Paryżu i Frankfurcie wyraźnie widoczna jest utrata siły trwającej od ponad roku tendencji zwyżkowej. W drugiej części tygodnia indeksy znalazły się w trendzie bocznym. Na giełdach naszego regionu w większości panowały bardzo dobre nastroje. Wyjątkiem był węgierski BUX, który zniżkował o 2 proc. Niewielką zwyżkę zanotowano w Bukareszcie. Moskiewski RTS zyskał 1 proc., zaś klasą dla siebie był praski PX50, który zwiększył swoją wartość aż o ponad 5 proc.

W Azji w minionym tygodniu obraz rynków był zdecydowanie odmienny niż w Stanach Zjednoczonych i Europie. Na większości parkietów dominowały spadki. Liderem była giełda w Tajlandii, gdzie indeks stracił aż ponad 6 proc. O 1,8 proc. zniżkował wskaźnik w Bombaju. Tendencja spadkowa trwa tam od 7 kwietnia i niewiele wskazuje na to, by miała się wkrótce zakończyć. Japoński Nikkei stracił w ciągu tygodnia 0,9 proc., a głównym powodem zmartwienia tamtejszych inwestorów jest umacniający się jen. Po silnym wzroście w marcu i pierwszych dniach kwietnia, indeks wyraźnie koryguje skalę zwyżki. Najpilniej śledzona jest sytuacja w Chinach. Jak widać, rewelacyjne dane dotyczące gospodarki tego kraju, które w pierwszym kwartale wzrosły aż o 11,9 proc., wcale giełdzie nie pomogły. Shanghai B-Share zniżkował o 1 proc., a Shanghai Composite stracił 0,5 proc. Coraz bliższa wydaje się chwila, gdy Ludowy Bank Chin podniesie stopy procentowe. Tego właśnie obawiają się inwestorzy. Dotychczasowe posunięcia władz, zmierzające do schłodzenia gospodarki, a przede wszystkim zbyt dynamicznej akcji kredytowej oraz spekulacyjnego wzrostu cen nieruchomości, jak na razie nie przyniosły wyraźnych efektów.

Rynek walutowy

Radość z uzgodnionego w poprzednią niedzielę programu pomocy dla Grecji trwała bardzo krótko. Dynamiczne odreagowanie kursu euro po osiągnięciu 8 kwietnia lokalnego dołka na poziomie 1,328 dolara zakończyło się już w poniedziałek w okolicach 1,369 USD. Ostatnie dni tygodnia przyniosły znów serię niepokojących informacji z "greckiego frontu" i pesymistycznych komentarzy. Nadzieja, że Grecja przynajmniej przez jakiś czas poradzi sobie bez korzystania z pomocy państw europejskich i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, gasła niemal z każdą godziną. Wzrosła dramatycznie różnica między rentownością obligacji niemieckich i greckich. Zapowiedź złożenia przez grupy niemieckich ekonomistów i prawników pozwu do Sądu Konstytucyjnego w sprawie uznania pakietu pomocowego za niezgodny z zasadami Traktatu z Maastricht, "doskonale" wpisało się w nastrój niepokoju. W efekcie w czwartek kurs euro gwałtownie się obniżył i do końca tygodnia z trudem utrzymywał się powyżej poziomu 1,35 dolara. Walka o odzyskanie przez wspólną walutę siły daleka jest od rozstrzygnięcia. Z punktu widzenia analizy technicznej utrzymanie się w najbliższych dniach euro na obecnym poziomie dałoby szansę na dalsze umocnienie się i dotarcie w okolice 1,38 dolara. W tej chwili jednak wszystko zależy od rozwoju sytuacji w Grecji. Jeśli w najbliższych dniach poprosi o uruchomienie pomocy, na co najwyraźniej się zanosi, kurs wspólnej waluty podąży raczej w kierunku 1,32 dolara. Choć pewnych rozstrzygnięć można spodziewać się po mających rozpocząć się w poniedziałek spotkaniach przedstawicieli Grecji i Unii Europejskiej oraz Europejskiego Banku Centralnego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, należy się raczej liczyć z utrzymywaniem się na światowym rynku walutowym sporej nerwowości. Podsycać ją mogą także spekulacje związane z ewentualną decyzją Chin w sprawie rewaluacji juana. Gdyby do tego doszło, dolar zyskałby dodatkowy bodziec do umocnienia swej pozycji.

Obraz po interwencji

Po interwencji Narodowego Banku Polskiego z ubiegłego piątku sytuacja na naszym rynku walutowym, a szczególnie po sobotniej tragedii pod Smoleńskiem, była dość stabilna. Wahań kursów walut nie brakowało, wynikały one jednak przede wszystkim ze zmian sytuacji na świecie, a z nie niepokoju, związanego ze śmiercią głównych osób w państwie, w tym Sławomira Skrzypka, prezesa Narodowego Banku Polskiego. Z dzisiejszego punktu widzenia piątkową interwencję wciąż można oceniać dość niejednoznacznie. Patrząc z perspektywy kilkunastu miesięcy, rzeczywiście mamy do czynienia z długotrwałą tendencją umacniania się naszej waluty. Jej kulminacja w odniesieniu do dolara miała jednak miejsce pod koniec listopada ubiegłego roku. Wówczas kurs amerykańskiej waluty spadł nieznacznie poniżej 2,7 zł i od tego czasu, czyli przez ponad cztery miesiące jest znacznie wyżej i oscyluje wokół 2,9 zł. Ściślej biorąc, porusza się w przedziale 2,84-2,9 zł, tylko na krótko przekraczając jego granice raz w dół, raz w górę. Z kolei apogeum umocnienia się złotego wobec wspólnej waluty wystąpiło 7 kwietnia, czyli dwa dni przed interwencją. Tego dnia przez moment euro kosztowało 3,821 zł. Dzień później, czyli 8 kwietnia, zdrożało do 3,855 zł. W dniu interwencji, tuż przed jej podjęciem, kurs euro wahał się między 3,832 a 3,846 zł. W jej wyniku dotarł do poziomu 3,889 zł. Można więc szacować, że jej efektem było osłabienie złotego o około 4,3 grosza. Kolejne dni przyniosły powrót naszej waluty do głównego trendu, czyli umacniania się, i to mimo niepokoju i niepewności, związanych z katastrofą, które powinny działać przeciw złotemu. Z tego wniosek, że nasza waluta pozostaje pod przemożnym wpływem wydarzeń na światowym rynku, czyli zachowania się głównej pary walutowej euro i dolara. Interwencja dokonana została na dwa dni przed niedzielnym spotkaniem unijnych ministrów finansów w sprawie pomocy dla Grecji, które mogło zmienić diametralnie układ sił tej pary. I tak też się stało. Euro zyskało wobec dolara około 3 centów już w poniedziałek i trzymało się powyżej 1,36 dolara aż do czwartkowego popołudnia. Nasza waluta zachowywała się w tym czasie dość chwiejnie. W poniedziałek umocniła się wobec euro, wbrew światowej tendencji i szokowi związanemu z katastrofą. We wtorek zdecydowanie osłabła, a w środę i czwartek pozostawała umiarkowanie mocna, stabilizując się w przedziale 3,85-3,86 zł. Z tego obrazu można wyciągnąć dwa wnioski: po pierwsze, interwencja była przeprowadzona w niezbyt dobrym momencie, po drugie, jej skuteczność nie była zbyt wielka. Choć oczywiście trudno przewidzieć, jak sytuacja potoczyłaby się, gdyby jej nie dokonano.

Jedno jest pewne - jeśli celem interwencji było wprowadzenie na rynek elementu niepewności mającego "utemperować" ewentualne zakusy na ostrzejszą grę na umocnienia się złotego, to został on osiągnięty. Jednak "kopanie się" z tak silnym i mającym fundamentalne podstawy długotrwałym trendem, nie jest zbyt przyjemne i wcale nie musi odnieść pożądanego rezultatu, nawet jeśli jednym z kopiących jest bank centralny.

Koniec tygodnia przyniósł osłabienie się złotego wobec wszystkich głównych walut, jednak do poziomu z dnia, w którym doszło do interwencji dystans wciąż jest jeszcze spory. Sięga on od 2 groszy w przypadku euro do prawie 4 groszy wobec dolara. W piątek około południa dolara wyceniano na 2,86 zł, euro na 3,872 zł, a franka na 2,7 zł.

Załączniki

Dokument.doc
Goldfinance
Dowiedz się więcej na temat: WIG | waluty | siła
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »