Koreański syndrom i atomowe chmury

Wczoraj dolar zyskał na fali dobrego raportu o ofertach pracy; duża ich liczba może przełożyć się przyszły wzrost płac. Z drugiej strony, sporo zamieszania na rynkach zrobiły dziś i wczoraj spięcia na linii Phenian - Waszyngton. Korea Północna ogłosiła, że rozważała atak atomowy na wyspę Guam, kilka ostrych słów powiedział też prezydent Trump, a inwestorzy zaczęli zwracać się ku tzw. bezpiecznym aktywom.

Koreański syndrom

Eurodolar skonsolidował swe notowania na niskich poziomach, w rejonie 1,1690 - 1,1765 - tzn. takie mniej więcej były skrajności z dzisiejszej sesji. W szerszym wymiarze można mówić o górnym ograniczeniu przy 1,19.

Trochę to zabawne, swoją drogą, bo pół-żartem, pół-serio moglibyśmy zapytać, czy aby na pewno jeny, franki szwajcarskie i kontrakty na złoto (kontrakty li tylko!) byłyby dużo warte w postnuklearnym świecie rodem z "Mad Maxa II". Ale oczywiście sam proces nie dziwi, tak się zawsze dzieje w podobnych sytuacjach. Spadły np. indeksy DAX, CAC40, FTSE250, a także nasz WIG, wraz z WIG20, mWIG40 i sWIG80.

Reklama

Dziś w programie mamy m.in. japońskie zamówienia na sprzęt i maszyny, a także szwedzką i francuską produkcję przemysłową oraz analogiczny odczyt dla Wielkiej Brytanii. O 14:30 poznamy też inflację PPI w USA i tygodniową liczbę wniosków o zasiłek, o 16:00 wypowie się Dudley z nowojorskiego Fed.

Złoty polski

W normalnych warunkach moglibyśmy powiedzieć, że jutrzejsze brytyjskie dane przemysłowe będą testem wsparcia w rejonie 4,68 - 4,69 na GBP/PLN - i jeśli wypadną mizernie, to złoty przebije ów poziom i sporo zyska, a sytuacja będzie miała posmak nowości. To poniekąd prawda, ale jednak atmosfera wokół Korei osłabiła złotego zawczasu na wielu parach, tak więc dziś na funcie mamy 4,72, a było i 4,7365. Nawet zatem korzystne dla nas, a niekorzystne dla funta dane mogą wygenerować jedynie ruch do wsparcia, a nie niżej. Ogólnie zresztą złoty jest pod presją.

Dodajmy, że na euro-złotym widzieliśmy dziś 4,2725. Teraz jest nieco niżej, ale to już ostatnia szansa - jeśli "dwudziestka siódemka" pęknie, to konsolidacyjny czas, trwający od końcówki lipca, zakończy się i pójdziemy na wyższe, gorsze dla złotego poziomy, a do tego ostatecznie potwierdzi się to, o czym nieraz piszemy. A mianowicie trend wzrostowy, wszczęty w maju. Jest jednak pewna szansa, nie tak znów mała, że oporowa okolica na razie wytrzyma i notowania utrzymają trend boczny. Wtedy jednak, jak podejrzewamy, kupujący euro musieliby cieszyć się nawet z poziomów typu 4,24 - 4,25, biorąc pod uwagę panujący klimat geopolityczny. Nawet zresztą ew. złamanie linii trendu nie oznaczałoby naszym zdaniem dalszej aprecjacji złotego, a jedynie rozmycie się notowań właśnie w kilkugroszowym pasie.

Na dolar-złotym mamy obecnie 3,63, ale było i 35,10. Co prawda świeca dzienna wygląda tak, jakbyśmy teraz mieli odrobić kilkudniowe osłabienie złotego, ale oczywiście technika to nie wszystko. Poza tym na razie nie zakładamy (już) dobijania do 3,53, tj. do minimów z 2015 roku. Wykres zawrócił powyżej nich.

Dziś brytyjskie dane przemysłowe

Na wykresie głównej pary walutowej notujemy poziomy rzędu 1,1735-40. W pewnym sensie, np. w relacji do maksimów z ubiegłego tygodnia, to wciąż oznacza relatywnie mocnego dolara. No cóż, amerykańska waluta trochę musiała odzyskać. Po wielu miesiącach deprecjacji korekta techniczna była naturalną kwestią, zwłaszcza jeśli przyszły korzystne dla USD odczyty z rynku pracy (raporty payrolls i JOLTS, pierwszy o zatrudnieniu i bezrobociu, drugi o miejscach pracy).

Jest to, swoją drogą, ciekawe w kontekście napięcia na linii Waszyngton - Phenian. Z jednej strony dolar może się tradycyjnie jawić jako jedno z bezpiecznych aktywów, z drugiej - napięcie dotyczy przecież właśnie USA, ojczyzny dolara. W każdym razie dowództwo wojsk KRL-D ostro zaatakowało Trumpa, na razie rzecz jasna tylko słownie, prezentując jego wypowiedzi jako pełne bzdur, a jego samego jako pozbawionego rozumu. Jak wiemy, Trump zapowiedział, że jeśli KRL-D poczyni jakieś kroki zbrojne przeciw USA, to spotka się z potężną i wyniszczającą reakcją.

Do dolara zyskał wczoraj np. frank szwajcarski, aktywo jeszcze bezpieczniejsze. Para CHF/USD przesunęła się, patrząc na nasze godziny, z 1,0275 niemal do 1,04, teraz jest jednak nieco niżej.

Nad ranem, by przejść do danych makro, rozczarował japoński odczyt o zamówieniach na maszyny i urządzenia, oczekiwano za czerwiec +3,7 proc. m/m, było -1,9 proc. m/m. O 8:45 poznamy francuską produkcję przemysłową, o 9:30 szwedzką, o 10:30 - brytyjską. Ta ostatnia może się okazać istotna. Para GBP/EUR lokuje się przy 1,1070, a zatem dość nisko, bo jeszcze parę dni temu było chwilami 1,12, a w poprzednim miesiącu bywało więcej niż 1,14. Funt stracił też do złotego, choć wczoraj część strat odrobił, jako mimo wszystko bezpieczniejszy niż PLN w kontekście potencjalnych i realnych niepokojów geopolitycznych.

Orzeł polski - jak leci?

Jeszcze niedawno, przez kilkoma dniami, na funcie testowano wsparcie w rejonie 4,68 - 4,69 (w przybliżeniu). Oczekiwaliśmy, ogólnie rzecz biorąc, że utrzyma się przynajmniej do dnia dzisiejszego, bo rynek poczeka na dane przemysłowe z GB. Zasadniczo oczywiście to podtrzymujemy, przy czym teoretycznie może się okazać, że nawet słabe dane nie doprowadzą do rozbicia wsparcia.

Rzecz w tym, że rynek po prostu startuje z wyższych poziomów, para bowiem zdążyła się przesunąć w obszar 4,72 - 4,73. No i oczywiście dane mogą być dobre, a to dałoby paliwa funtowi.

Poza tym złotemu, jak to zwykle bywa z walutami tzw. rynków wschodzących (wschodzimy już prawie 30 lat, kiedy w końcu wzejdziemy?), nie służą negatywne informacje polityczne.

Stąd straciliśmy też do euro, franka czy dolara. Na USD/PLN testowano 3,65, na EUR/PLN broni się jeszcze poziom 4,27, ale jednak był naruszany. Jeśli się mimo wszystko utrzyma, to nie liczymy na jakąś odmianę generalnej tendencji, niemniej może nas czekać rozmycie się wykresu w kilkugroszowym pasie. Wtedy nabywcy euro musieliby za zupełnie niezłe uznawać kursy takie jakie daje się chwytać od końcówki lipca, czyli np. 4,23 - 4,24. Ogólnie jednak obstawiamy stopniowe osłabianie się złotego, tak czy inaczej.

Obecna sytuacja przypomina trochę tę z końca 2015 i początku 2016, najpierw długotrwały proces wzmocnienia PLN do euro, trwający kilka miesięcy - a potem odwrót. Aby to uniemożliwić, musielibyśmy mieć splot paru czynników, w tym gwarancję, że EBC nie zacznie ograniczania operacji QE i zmierzania ku podwyżce stóp. Wydaje się jednak, że nawet z powodów prawno-organizacyjnych EBC musi pójść w tę stronę.

Tomasz Witczak

Po ostrych słowach prezydenta USA Donalda Trumpa wobec Korei Płn. "Washington Post" zarzuca jego polityce niespójność, a "WSJ" broni takiej retoryki, wskazując, że groźby Pjongjangu są nie do przyjęcia. Breitbart wskazuje, że Trump spowodował panikę w mediach.

Amerykański prezydent zapowiedział we wtorek, że jeśli Korea Północna będzie dalej grozić Stanom Zjednoczonym, spotka ją "ogień i gniew".

Czwartkowy "Washington Post" wskazuje, że słowa prezydenta mogą być interpretowane jako aluzja do wojny nuklearnej.

Zdaniem dziennika, deklarując koniec ery "strategicznej cierpliwości", która koncentrowała się na izolowaniu Pjongjangu, Trump "nie przedstawił żadnej konkretnej alternatywy politycznej". Gazeta zarzuca Trumpowi brak spójności i określa amerykańską politykę wobec Korei Płn. jako mieszankę dyplomacji, sankcji gospodarczych oraz siły militarnej.

"Washington Post" przypomina, że w rozmowie z prezydentem Filipin Rodrigo Duterte Trump nazwał Kim Dzong Una "szaleńcem z bronią nuklearną". Kilka dni później wyraził jednak gotowość do spotkania z Kimem "pod pewnymi warunkami", otwierając w ten sposób szanse na pierwsze w historii rozmowy dwustronne przywódców państw. Prezydent USA waha się również między apelami do Pekinu o wsparcie w konflikcie północnokoreańskim a ignorowaniem Chin w tej kwestii.

Słów prezydenta bronił sekretarz stanu Rex Tillerson, wskazując, że szef państwa przemawiał językiem, który są w stanie zrozumieć północnokoreańskie władze.

Zdaniem "Washington Post" szef dyplomacji USA "cicho usunął czerwoną linię wyznaczoną przez Trumpa, kreśląc ją w bardziej rozsądnym miejscu".

"New York Times" zaznacza z kolei, że wypowiedź Trumpa jest "nie tylko nieodpowiedzialna, ale i niebezpieczna". Zdaniem gazety najlepszą odpowiedzią na północnokoreańskie prowokacje są mocniejsze sankcje i na tym powinien skupiać się amerykański prezydent w celu osiągnięcia pokojowego rozwiązania konfliktu.

"NYT" odnotowuje również, że "podburzające" słowa Trumpa były improwizacją i zaskoczyły jego najbliższych doradców. W mniej lub bardziej bezpośredni sposób odwoływały się do wypowiedzi prezydenta Harry'ego Trumana o "deszczu ruin z nieba", które poprzedziły bombardowania Hiroszimy i Nagasaki w 1945 roku.

Od zakończenia II wojny światowej amerykańscy prezydenci unikali bezpośrednich gróźb militarnych, ponieważ uznawali, że mogą one eskalować kryzys. Jak zaznacza gazeta, administracja Trumpa rewiduje tę amerykańską politykę i nikt nie może przewidzieć, jakie będą konsekwencje.

Konserwatywny "Wall Street Journal" broni słów prezydenta, wskazując, że sednem jego wypowiedzi jest to, że groźby Korei Płn. są nieakceptowalne. Gazeta uważa, że Trump wcale nie wyznaczył "żadnych czerwonych linii". Według "WSJ" amerykańskie elity, które są zszokowane wypowiedzią Trumpa, nie mają żadnej wiarygodności, gdyż to ich polityka doprowadziła do obecnego zagrożenia ze strony Korei Płn.

Gazeta wskazuje, że jednym z głównych adresatów słów Trumpa są Chiny. Zauważa, że Pekin może ograniczyć przypływ ropy do Korei Płn., jeżeli uwierzy, że może to zapobiec amerykańskiemu uderzeniu wyprzedzającemu na Pjongjang. "WSJ" wzywa administrację Trumpa do wywarcia jeszcze większej presji na Pekin oraz nałożenia sankcji na chińskie podmioty gospodarcze.

"WSJ" zaznacza, że dyplomacja działa najlepiej, gdy korzysta z metody "kija i marchewki". Administracja prezydenta ma dobry pomysł, nawet jeżeli słowa Trumpa pozbawione są zwyczajowej dyplomatycznej grzeczności. Zdaniem gazety szef państwa być może użył hiperboli, ale i tak jest to mniej groźne niż niepowodzenie byłego prezydenta Baracka Obamy w wymuszeniu zakazu używania broni chemicznej przez prezydenta Syrii Baszara el-Asada.

Portal Breitbart wskazuje z kolei, że swoją wypowiedzią Trump spowodował panikę w mediach. Przypomina również, że w 1993 roku prezydent Bill Clinton wystosował mocniejsze ostrzeżenie wobec Pjongjangu, kiedy stwierdził, że "szybka i przytłaczająca" odpowiedź USA "będzie oznaczała koniec państwa, jakie znają (Koreańczycy z Północy)".

PAP

FMCM
Dowiedz się więcej na temat: wzrost płac
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »