Adam Szejnfeld: lepsza sytuacja gospodarcza niż oceny

Polska ma złożoną, ale stabilną sytuację gospodarczą. Cały 2009 rok zamkniemy wzrostem gospodarczym na poziomie 0,5 proc, podobne tempo wzrostu przyjmuje wstępnie rząd na 2010 rok - mówi wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld.

- Światowy kryzys dotarł do Polski, jego skutki odczuwa już wiele sektorów gospodarki. Zarazem napływają sprzeczne informacje na temat realnej sytuacji polskiej gospodarki. Jak pan ją ocenia?

- Jednym z elementów walki z kryzysem, istotnym i niezbędnym nie tyle z punktu widzenia polityki, co gospodarki, jest podtrzymywanie optymizmu - przede wszystkim konsumentów. Nie chodzi o wmawianie społeczeństwu, że jest świetnie. Do kłopotów gospodarczych trzeba podchodzić bardzo odpowiedzialnie, ale bez skrajności i przesady. Nie wolno więc także twierdzić, że jest fatalnie, a będzie jeszcze gorzej.

Reklama

- Co przemawia za optymizmem?

- Polska gospodarka od kilku już lat, szczególnie od czasu wejścia do UE, rozwija się w szybkim tempie. Choć obecnie zwolniliśmy, jednak staliśmy się siódmą potęgą gospodarczą w UE pod względem poziomu PKB. Taki wynik osiągnęliśmy głównie dzięki eksportowi i popytowi wewnętrznemu. Jak poinformował niedawno GUS, sprzedaż detaliczna w czerwcu wzrosła o 2,2 proc. w porównaniu z majem br., ale aż o 0,9 proc. w porównaniu z czerwcem 2008 roku.

- Czyli nie mamy kryzysu, lecz wolniej się rozwijamy. Ale niektórzy nie wierzą nawet w to.

- Wbrew czarnowidztwu wielu ekspertów krajowych, w tym przedstawicieli banków i innych instytucji finansowych, Polska nie wpadła w tym roku w recesję w granicach minus 1,5-2 proc., jak prognozowano. Podobne oceny, choć nieco korzystniejsze, ferowali eksperci zagraniczni. Analitycy Komisji Europejskiej oceniali nasz rozwój na od minus 0,2 do minus 1,2 proc. Żadna z tych prognoz się nie sprawdziła. Spełniają się natomiast nasze, rządowe przewidywania.

Wyniki podawane przez GUS pokazują, że polska gospodarka rozwija się dobrze i nie ma mowy o regresie, (...) możemy realnie już prognozować, że cały 2009 rok zamkniemy wzrostem gospodarczym na poziomie ok. 0,5 proc. Natomiast niezależni eksperci szacują, że jeżeli utrzyma się dotychczasowe tempo rozwoju, bieżący rok skończymy wzrostem PKB nawet w granicach 0,5-0,8 proc. Przypomnę, że dla celów nowelizowanego budżetu rząd przyjął bardziej ostrożną, skorygowaną prognozę wzrostu na pułapie tylko 0,2 proc. Na 2010 rok rząd zakłada tempo wzrostu PKB o 0,5 proc., podczas gdy ośrodki zewnętrzne szacują to nawet na 1-1,2 proc.

Tymczasem kraje leżące na wschód od nas notują kilkunastoprocentowe spadki PKB, a kraje leżące na zachód - jednocyfrowe, ale też znaczące. Wszędzie więc szaleje recesja, tylko nie w Polsce. Okazuje się więc, że jako jeden z nielicznych krajów na świecie możemy przejść przez kryzys suchą nogą.

- Zarazem jest u nas wiele sektorów i branż przeżywających równie głęboki kryzys, jak za granicą. Przemysł zbrojeniowy, metalowy, motoryzacyjny czy transport notują dwucyfrowe spadki produkcji i przychodów. Trudno wykrzesać tam optymizm, a informacje, że jest "nieźle", mogą być odbierane jako propaganda.

- Przedstawiłem kilka liczb charakteryzujących sytuację makroekonomiczną. Tych danych nie można kwestionować.

Należy jednak pamiętać, że w wolnej gospodarce zawsze są branże, które sobie nie radzą nawet w okresie dobrej koniunktury. Cóż dopiero, gdy mamy dekoniunkturę światową i ponad 23-procentowy spadek polskiego eksportu w okresie pierwszych pięciu miesięcy tego roku. Musiały go odczuć wszystkie branże żyjące z eksportu, czyli mające co najmniej 30-proc. udział przychodów ze sprzedaży realizowanej za granicą. Tym bardziej, w im większym stopniu "uzależnione" były od odbiorców zagranicznych. Jako przykład można podać hutnictwo czy przemysł motoryzacyjny, w którym tradycyjnie eksport ma ponad 90-proc. udział w przychodach. Podobnie znaczne trudności przeżywa przemysł chemiczny, wydobywczy i koksowniczy.

Ale są też sektory, które w tym roku odnotowują wzrost produkcji i sprzedaży, cierpią jednak na brak mocy wytwórczych lub rąk do pracy. Mam na myśli m.in. przemysł spożywczy czy nawet szerzej ujmując, przetwórstwo rolno-spożywcze, gdzie sporo firm ma na swoje wyroby większe zamówienia niż w ubiegłym roku, także z zagranicy.

- Rządowi stawiane są zarzuty, że w zbyt małym stopniu wykorzystuje dostępne mu narzędzia i nie walczy z kryzysem. Świadczyć ma o tym korekta budżetu państwa i cięcia, które mogły nakręcać popyt.

- Budżet nie jest instrumentem walki z kryzysem, ale musi odzwierciedlać aktualną i prognozowaną sytuację. Musiał zostać skorygowany, ponieważ jego założenia przygotowaliśmy w okresie szczytu koniunktury. Tymczasem zmieniły się warunki gospodarcze i w tym roku znacznie zmalały wpływy z podatków.

Sądzę, że przy okazji korekty budżetowej, ale także dyskusji nad wstępną wersją założeń budżetowych na 2010 rok, rząd odpowiedział na bardzo ważną kwestię, która przekłada się na tempo wzrostu gospodarczego. Chodziło o rozstrzygnięcie, jak rząd będzie chciał walczyć ze skutkami zmniejszonych wpływów do budżetu w obliczu rozdętych wydatków "sztywnych". Bardzo poręcznym i kuszącym narzędziem, ale zarazem bardzo groźnym, jest podniesienie podatków. Owszem, w krótkim okresie pozwala to na zwiększenie wpływów i załatanie dziury budżetowej, ale w dłuższej perspektywie wywołuje odwrotny skutek, co przekłada się na spowolnienie gospodarcze. Dlatego byłem i jestem zwolennikiem nawet radykalnych cięć wydatków, lecz nie podnoszenia podatków.

- Poręcznym narzędziem do znalezienia środków mogą być wpływy z prywatyzacji spółek Skarbu Państwa.

- Byłem gorącym zwolennikiem szybszej prywatyzacji, którą zaprezentował na początku prac obecnego rządu minister Grad. Plan miał być realizowany przez cały okres sprawowania władzy. Wkrótce minie jego połowa i jeśli mają zostać osiągnięte założenia, to musi nastąpić istotne przyspieszenie. Jestem, także dziś, zwolennikiem szerokiej prywatyzacji obejmującej ponad 800 spółek, lecz nie dlatego, że do budżetu może wpłynąć ponad 30 mld złotych ze sprzedaży akcji i udziałów Skarbu Państwa, lecz z powodów merytorycznych.

- Czyli jakich?

- Zdecydowana większość spółek przewidzianych do prywatyzacji potrzebuje bardzo dużych środków inwestycyjnych. Na przykład na sektor energetyczny trzeba przeznaczyć 50-60 mld zł. On sam ich nie wygeneruje, a budżet nie dopłaci takiej kwoty, bo byłoby to niezgodne z zasadami wolnego rynku. Co więcej, są takie spółki z listy prywatyzacyjnej, które bez zasilenia zewnętrznego zbankrutują. Muszą więc zostać dokapitalizowane albo poprzez upublicznienie, albo przejęcie przez inwestora branżowego. Nie powinno być w tym względzie dogmatycznego podejścia, lecz elastyczny wybór, w zależności od specyfki branży, a nawet przedsiębiorstwa.

- Czy rozsądnie jest sprzedawać walory w okresie bessy, gdy popyt spada? A może jednak poczekać, aby uzyskać lepszą cenę za szereg aktywów.

- Kryzys to także szansa. Nie możemy odkładać prywatyzacji z powodów merytorycznych. Nie tylko budżet bowiem, ale i same spółki potrzebują dofinansowania. Daje je prywatyzacja.

- Będą chętni?

- Wbrew pozorom, na świecie istnieje "wolny" kapitał inwestycyjny, szczególnie w niektórych rejonach. Marazm gospodarczy na świecie i duży poziom niepewności powodują, że inwestorzy poszukują takich krajów i inwestycji, które niosą obniżony poziom ryzyka. A Polska coraz bardziej staje się jednym z najbardziej wiarygodnych krajów na świecie.

- Które z działań pakietu antykryzysowego zaczną działać w najbliższym czasie?

- Jest kilka rozwiązań, które już funkcjonują lub ruszą w ciągu najbliższych tygodni. Do tych dużych zaliczamy np. program wspierania przedsiębiorców poprzez system poręczeń i gwarancji o wartości 25 mld zł. Rząd zrobił, co należało, a Bank Gospodarstwa Krajowego podpisując umowę z bankami komercyjnymi, wdrożył program w życie.

Pan prezydent podpisał tzw. ustawę antykryzysową, a więc m.in. pakiet dotyczący zmian w prawie pracy. Da to bardzo ważne narzędzia walki z kryzysem tym firmom, które muszą ograniczyć zakres produkcji, ale nie chcą pozbywać się załóg.

Kolejnym instrumentem wsparcia finansowego, z budżetem o wartości 5 mld zł, jest przyjęty przez Radę Ministrów "Program wspierania przez Agencję Rozwoju Przemysłu inicjatyw pobudzających polską gospodarkę". W ramach tej inicjatywy powołano Komitet Sterujący, któremu przewodniczę. Przyjęliśmy zasady realizacji pierwszego programu - wsparcia polskiego przemysłu zbrojeniowego kwotą 1,5 mld zł. W ramach tego będą stosowane trzy spośród czterech instrumentów: pożyczki, gwarancje i poręczenia Skarbu Państwa oraz wykup obligacji przedsiębiorstw.

Trwają też prace nad ewentualnymi programami pomocy dla innych sektorów oraz wybranych regionów, które mają bardzo złą sytuację ekonomiczno-społeczną, szczególnie wysoki poziom bezrobocia oraz złą sytuację kluczowych firm lokalnych. Prawdopodobnie znajdzie się wśród nich przemysł chemiczny. Nie wykluczam także pomocy dla innych branż, np. motoryzacyjnej, koksowniczej oraz transportowej.

- Czy w sprawach prywatyzacji cała koalicja ma takie zdanie, jak pan i liderzy PO? Wiadomo np., że wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak zaproponował wariant prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej, która nie daje dużego kapitału spółkom i jest ryzykowna.

- W koalicji rządowej nie ma różnic zdań w sprawie prywatyzacji w sensie: "tak" lub "nie". Są natomiast głosy w dyskusji.

- Ale zaczyna się wyłączać pewne przedsiębiorstwa, np. KGHM, niektóre spółki energetyczne itp.

- Wręcz przeciwnie. Pierwotny plan prywatyzacyjny przewidywał do sprzedaży ok. 750 spółek, obecnie jest ich już ponad 800.

- Jednak pewne symptomy z sektora energetyki wskazują, że rząd zmienił zdanie pod wpływem koalicjanta. Także w sektorze górnictwa kamiennego działania są odległe od wcześniejszych deklaracji PO.

- Nie podpisuję się pod tezą, że są branże i sektory, wobec których różnica poglądów - niekiedy w sposób oczywisty i naturalny występująca pomiędzy koalicjantami - miałaby zasadnicze znaczenie dla realizacji programów. Koalicja polega na tym, że są w niej różne partie, które zwykle się różnią w niektórych kwestiach. Te różnice są jednak na ogół twórcze, bowiem z dyskusji i ścierania się odmiennych poglądów wypracowujemy optymalne rozwiązania.

Najbardziej widoczna różnica poglądów dotyczy sprawy tzw. finansowania początkowego w górnictwie, za czym optował koalicjant PO. W rządowym programie restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego jednak nie pojawiły się już żadne różnice wśród koalicjantów. Rząd in gremio nie zgodził się jednak na wydatkowanie kilkuset milionów złotych na te inwestycje z budżetu, uważając, że jeżeli inwestycje te są potrzebne, to są też ekonomicznie uzasadnione, a zatem rynek sam pozytywnie zareaguje na takie potrzeby. Jeżeli spółki węglowe mają teraz kłopoty, to bardziej z powodu dekoniunktury.

Zasadniczych różnic wśród koalicjantów nie widzę także w sprawach dotyczących sektora elektroenergetycznego. To w Ministerstwie Gospodarki jest powołany pełnomocnik rządu ds. tej energetyki, tu opracowywany jest program jej rozwoju, a tydzień temu kierownictwo przyjęło wstępny harmonogram dla energetyki jądrowej. Podobnych rozbieżności nie ma też w kluczowych sprawach dotyczących min. branży paliw płynnych i gazowniczej. Mamy zbliżone poglądy na sprawy dywersyfikacji oraz budowania bezpieczeństwa energetycznego.

Wojciech Kuśpik, Piotr Stefaniak

Czytaj również:

Mniej kupujemy, ceny będą spadać

KE: Polska jedynym krajem ze wzrostem PKB

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »