Arabska rewolucja zaboli świat Zachodu

Tunezja, Egipt czy Jordania i Jemen nie są państwami, które wiele znaczą w światowej gospodarce. PKB całego kontynentu afrykańskiego jest na poziomie Rosji lub Brazylii, więc pikowanie giełd i wzrost cen ropy na światowych rynkach to nadspodziewanie nerwowa reakcja. Ale powodów do niepokoju jest dużo.

Jaśminowa rewolucja w Tunezji, antyprezydenckie protesty w Egipcie, demonstracje w Jemenie, niepokoje w Jordanii... Sytuacja w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie wystraszyła światowe rynki finansowe i zasiała niepokój w ciężko dźwigającej się po kryzysie światowej gospodarce. Na wieść o upadku reżimu w Tunisie a potem w Egipcie giełdy pikowały, ceny ropy przekroczyły magiczną barierę 100 dolarów za baryłkę. Biorąc pod uwagę, że PKB całego kontynentu afrykańskiego jest na poziomie Rosji lub Brazylii, może się to wydawać nadspodziewanie nerwową reakcją na zamieszki w kilku zaledwie krajach.

Reklama

Mówiąc brutalnie, Tunezja i Egipt, ale również Jordania, Jemen nie są państwami, które wiele znaczą w światowej gospodarce. Nawet największy kraj tego regionu - Egipt ma według Międzynarodowego Funduszu Walutowego niespełna 0,7 proc. udział w światowym PKB (liczonym według parytetu siły nabywczej). Wymiana handlowa ze Stanami Zjednoczonymi i Unią Europejską też nie należy do oszałamiających, więc nawet w przypadku niekorzystnego rozwoju sytuacji nie należy oczekiwać z tego powodu z krachu światowego handlu. Mimo tego powodów do niepokoju jest aż nadto.

Suma wszystkich strachów

Jako pierwsze, niepokoje egipskie odczuły giełdy paliwowe i chociaż ropa drożała od jesieni ubiegłego roku, to widać wyraźnie, że od czasu rozpoczęcia demonstracji w Kairze, galopada cen znacznie przyspieszyła. Dlaczego? Chociaż w Egipcie wydobywa się ropę, to kraj ten nie należy w tej branży do potęg. Jest importerem netto tego surowca. Ma jednak większe znaczenie dla światowego rynku ropy niż niejedno paliwowe mocarstwo.

Inwestorzy obawiają się, że niepokoje w Egipcie mogą doprowadzić do zablokowania transportu przez Kanał Sueski. Tamtędy przepływa ok. 5 proc. światowego handlu ropą (kiedyś było to więcej, ale w ostatnich latach większe znaczenie mają szlaki z Zatoki Perskiej do Chin). Można wprawdzie mieć niemal pewność, że ktokolwiek będzie rządził w Kairze, Kanału nie zamknie, bo to - oprócz turystyki - jedno z głównych źródeł wpływów budżetowych w tym kraju, przynoszące 3 - 4 proc. PKB, ale łatwo można sobie wyobrazić każdy scenariusz. Choćby taki:

Żaden rząd nie powstaje (co jest o tyle naturalne, że w czasie niemal trzech dekad swoich rządów prezydent Hosni Mubarak zadbał, aby w kraju nie pojawiła się żadna licząca się opozycja), a kraj osuwa się w otchłań wojny domowej, w której Kanał może stać się łupem dla zwalczających się frakcji.

To oznaczałoby wzrost cen nie tylko ropy, ale i wszystkich towarów z Azji, zwłaszcza zalewających europejskie rynki produktów z Chin.

Jeśli Kanał Sueski zostałby zamknięty, statki płynące z Azji do Europy i z powrotem musiałyby podążać wokół Afryki, co wydłuża trasę o 10 tysięcy kilometrów i kilkanaście dni żeglugi. Aby uzmysłowić sobie skalę problemu warto przypomnieć, że na 152 mln kontenerów przetransportowanych w ubiegłym roku drogą morską na całym świecie aż 18,8 mln przepłynęło przez Suez.

Jeśli ktoś nie wyobraża sobie światowej wymiany handlowej bez Kanału Sueskiego, to powinien wiedzieć, że po wojnie sześciodniowej z 1967 roku był on już zamknięty i to aż przez siedem lat. Otwarto go ponownie dopiero w 1975 roku. Nawet jednak jeśli kanał nie zostanie zamknięty to na skutek panującego chaosu stanie się mniej bezpieczny.

Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL

Kolejny negatywny scenariusz - Egipt i kilka innych państw regionu osuwa się w chaos stając się państwami upadłymi, takimi jak Somalia. Efekt - niewykluczone, że w basenie Morza Śródziemnego pojawi się plaga piratów. To ewentualność o jakiej francuscy i włoscy politycy woleliby raczej nie myśleć.

Zapalny region

Egipt jest politycznym liderem regionu. To pragmatycznej polityce prowadzonej przez Sadata i kontynuowanej przez Mubaraka (który był stałym mediatorem wszelkich negocjacji izraelsko-palestyńskich) ta część świata zawdzięcza ponad trzy dekady względnego spokoju. Teraz przyszłość jest niewiadomą, bo kto może mieć pewność, czy nowy rząd będzie równie pragmatyczny? Jeśli nie, Bliski Wschód może znowu zapłonąć, a wtedy można się zastanawiać czy konflikt obejmie tylko zasobne w ropę Libię i Algierię, czy również (w najczarniejszym scenariuszu) Arabię Saudyjską.

Niepokoje w zasobnym w ropę i opływającym w dostatki kraju wydają się mało prawdopodobne, ale... gdyby ktoś chciał kilka miesięcy wcześniej wytypować kraj do rewolty - to Tunezja, od której zaczęło się to obecne rewolucyjne domino - byłaby jednym z ostatnich.

Tunezja mimo autokratycznych rządów prezydenta Zin Al.-Abidin Ben Alego, który bezlitośnie tłumił wszelkie przejawy opozycji, uchodziła za jeden z najspokojniejszych i - co ważne - najbogatszych krajów w regionie. Jej dochód narodowy liczony na głowę mieszkańca był dwukrotnie wyższy niż w Egipcie, Maroku czy Jordanii, przewyższał PKB per capita zasobnej w ropę Algierii, ustępując jedynie Libii i Arabii Saudyjskiej.

Także Egipt, wprawdzie wstrząsany różnymi protestami, był na dobrej drodze, by wyjść gospodarczo na prostą - od kilku lat intensywnie reformował swoją gospodarkę i w raporcie Doing Business 2010 został uznany za jedną z 10 najszybciej reformujących się gospodarek świata.

Sprawdź bieżące notowania surowców na stronach Biznes INTERIA.PL

A jednak dramatyczny, choć na pozór niewiele znaczący incydent, kiedy jeden z kupców dokonał protestacyjnego samospalenia w proteście przeciw konfiskacie przez policję jego straganu okazał się iskrą, która roznieciła płomień rewolucji. Dynastii rządzącej Arabią Saudyjską na razie bez większych problemów udaje się kupować spokój dzięki miliardom petrodolarów, jednak i tam doszło w ostatnich tygodniach do protestów.

Demonstranci nie domagali się reform politycznych, ale protestowali przeciwko zbyt opieszałym ich zdaniem działaniom władz po powodzi, jaka nawiedziła ten kraj. Protestów nie można było zaliczyć do politycznych i destabilizujących, ale też z drugiej strony mało kto się spodziewał, że tragedia tunezyjskiego straganiarza da początek rewolcie, która wstrząśnie całym regionem, a ślad za nimi międzynarodowymi rynkami finansowymi.

Egipt nie tak odległy

Na pozór niepokoje w tych odległych krajach przeciętnego Kowalskiego nie dotyczą, o ile nie wybierał się na wczasy, w którymś z egipskich kurortów lub na wypoczynek w Tunezji. A jednak...

To co dzieje się w tej chwili w północnej Afryce może oznaczać, że każdy z nas będzie musiał więcej płacić na stacjach benzynowych i za zakupy w sklepie spożywczym. W dodatku na ciężką próbę będą wystawione w najbliższych miesiącach nerwy tych, którzy mają kredyty w walutach i inwestorów giełdowych, którzy muszą liczyć się z destabilizacją na rynkach.

Nawet, jeśli nie dojdzie do rozlania się niepokojów na cały region, grozi nam wzrost cen żywności. Według analityków Credit Suisse wydarzenia w Egipcie mogą spowodować kolejny skok cen zbóż na globalnym rynku, bo przywódcy państw obawiający się podobnych rozruchów, będą zwiększać import i ograniczać eksport. Arabia Saudyjska już postanowiła zwiększyć import pszenicy z 2 mln ton w 2010 do 3 mln ton w połowie dekady. Oprócz zbóż, na potęgę są importowane ryż i cukier.

A przecież ten nieoczekiwany popyt to tylko jedna z przyczyn wzrostu cen. Rosną one gwałtownie od kilku miesięcy po części dlatego, że sporo rolników przestawiło produkcję na potrzeby sektora biopaliwowego. Drugi istotny powód to liczne w ostatnich miesiącach klęski żywiołowe, by wspomnieć tylko tegoroczne powodzie w Australii, czy zeszłoroczne u nas, a także ubiegłoroczne pożary w Rosji, po których ten kraj wstrzymał eksport zbóż.

Skoro zdrożeją paliwa i żywność, to należy się liczyć ze wzrostem inflacji. Rada Polityki Pieniężnej już rozpoczęła cykl podwyżek stóp procentowych. Jeśli ceny pójdą w górę, stopy procentowe będą rosły, a to z kolei spowoduje wzrost kosztów kredytu, co może przełożyć się na spowolnienie wzrostu gospodarczego.

Obawy i nadzieje Europy

Rozprzestrzenienie się zamieszek na cały region może oznaczać poważne kłopoty energetyczne dla południa Europy ze względu na niepewność dostaw ropy i gazu z Libii i Algierii. Nie chodzi zresztą tylko o ropę, ale i inne surowce, by wspomnieć fosforyty z Maroka (które trafiają również do polskiego przemysłu chemicznego).

- Egipt jest wielkim eksporterem bawełny. Jej cena jest bardzo wysoka i jeszcze wzrośnie - zauważa cytowany przez Obserwatora Finansowego, profesor Hossein Askari z George Washington University. To z kolei może odbić się na kondycji przemysłu tekstylnego, który i tak - nomen est omen - cienko przędzie w obliczu chińskiej konkurencji.

Jest jeszcze jeden aspekt - na pozór polityczny, który jednak szybko może przełożyć się na gospodarki krajów południa Europy. Destabilizacja Afryki Północnej oznaczać będzie olbrzymią falę uchodźców. Nawet w spokojnych latach liczba uchodźców z tamtego rejonu sięgała 40 tys. osób rocznie. Gdy chaos rozleje się na cały region liczbę uciekinierów będzie można liczyć w najlepszym razie w setkach tysięcy i wątpliwe, czy gospodarki europejskie będą w stanie wchłonąć aż tylu imigrantów. We Włoszech gwałtownie rosnąca liczba przybyszów z Afryki już spowodowało panikę.

Powody do obaw mają europejscy przedsiębiorcy. Chodzi przede wszystkim o branżę turystyczną, która na przełomie roku w pośpiechu musiała zmieniać swoją ofertę. I będą to raczej zmiany na dłużej, bo minie trochę czasu zanim turyści zaczną znów jeździć do egipskich i tunezyjskich kurortów, nawet jeśli sytuacja w tych krajach ulegnie normalizacji.

Z drugiej strony to szansa dla krajów, które są uznawane za "czarne owce" europejskiej gospodarki, czyli prawie równie atrakcyjnych turystycznie Hiszpanii i Grecji, ale też Włoch i Portugalii. Tym krajom zastrzyk pieniędzy z turystyki bardzo by się przydał i chociaż nie rozwiązałby ich wszystkich problemów finansowych z pewnością jednak złagodził skalę obecnych problemów.

Według ekspertów, na zamieszaniu po drugiej stronie Morza Śródziemnego mogą skorzystać również kraje bałkańskie, zwłaszcza Chorwacja, która w przeciwieństwie do Włoch lub Hiszpanii jest stosunkowo atrakcyjna cenowo.

Inflacja, bezrobocie, PKB - zobacz dane z Polski i ze świata w Biznes INTERIA.PL

O ile jednak pogrążone w kryzysie europejskie gospodarki mogą w arabskich rewolucjach upatrywać szansy dla siebie, o tyle bogatsze kraje mają raczej powody do niepokoju. Chodzi szczególnie o sektor bankowy, który zainwestował w egipski system finansowy miliardy euro. Największy problem mają banki francuskie. Na nie przypada ok. 1/3 z 49 mld dolarów kredytów. Kolejne miejsca po Francji wśród pożyczkodawców zajmują banki Wielkiej Brytanii z 10,7 mld dol., Włoch z 6,3 mld dol., USA z 5,4 mld dol. i Niemiec z 2,5 mld dolarów.

Kłopoty na dłużej

Te długi trudno będzie Egiptowi spłacić. Agencje ratingowe Moody`s i Standard & Poor's obniżyły ratingi odpowiednio o jeden punkt do poziomu Ba2 (z Ba1) i BB. Z kolei Agencja Fitch zmieniła perspektywę ratingu Egiptu ze stabilnej na negatywną. A to oznacza, że już teraz ten kraj będzie musiał zaoferować inwestorom wyższe oprocentowanie swoich obligacji, żeby móc pozyskać finansowanie z zewnątrz.

Reakcje rynków finansowych już widać. Pierwszy lutowy przetarg obligacji, na którym Egipt chciał sprzedać krótkoterminowe papiery dłużne za 2,6 mld dolarów zakończył się fiaskiem. Tymczasem dług publiczny Egiptu był w zeszłym roku zbliżony do 80 proc. PKB, a w 2011 r. przypada spłata 46,8 mld dol.

Sprawdź bieżące notowania indeksów światowych na stronach BIZNES INTERIA.PL

Wszystko zaś wskazuje na to, że wpływy budżetowe się skurczą. W pierwszych tygodniach rewolty Egipt opuściły milion turystów, więc wpływy z turystyki (rocznie ponad 10 mld dolarów) będą mniejsze od założonych. Agencja Moody's zauważa również, że potencjalnie następcy Mubaraka, jeżeli nie będą chcieli zawieść nadziei protestujących Egipcjan, będą musieli zwiększyć wydatki socjalne, co jeszcze bardziej osłabi stan finansów państwa. Zważywszy, że około połowa rządowych wydatków idzie na pensje i subsydia, jest ryzyko, że finanse publiczne mogą się załamać.

Według analityków Credit Suisse, skutkiem obecnego kryzysu będzie spadek inwestycji w najbliższych dwóch kwartałach, w tym inwestycji rządu w infrastrukturę. Zaszkodzi to wzrostowi egipskiej gospodarki. CS obniżył prognozę wzrostu PKB dla Egiptu za rok 2010 - 2011 (kończący się 30 czerwca) z 5,8 do 5,0 proc.

Rosnąca nierównowaga finansowa może sprawić, że oczekiwania protestujących nie będą mogły być spełnione i w konsekwencji będziemy mieli do czynienia z eskalacją protestów i pogrążaniem się kraju w chaosie. A Egipt był politycznym liderem regionu i on wyznaczał tam trendy. Od tego jak potoczy się historia tego kraju zależą w znacznej mierze polityczne, a w ślad za tym i gospodarcze losy regionu.

Zawiedzione nadzieje

Afryka nie odgrywała dotychczas znaczącej roli w światowej gospodarce, więc chaos na kontynencie nie przyniesie znaczących strat w skali globalnej. Jednak dla liżącej rany po kryzysie światowej gospodarki, każdy wstrząs może być bolesny. Tym bardziej, że w przypadku tego kontynentu możemy mówić nie tyle o stratach co o utraconych korzyściach.

- Przyszły rozwój światowej gospodarki, przyszłe miejsca pracy będą zależeć od wykorzystania produkcyjnego potencjału i potrzeb konsumentów tego kontynentu - mówił w połowie ubiegłego roku były brytyjski premier Gordon Brown podczas swojej afrykańskiej podróży. Nie była to jednak jedynie kurtuazja wobec gospodarzy. Inwestorzy coraz życzliwiej spoglądają na wiele afrykańskich krajów. Np. Goldman Sachs typuje, że Nigeria w tym stuleciu dołączy do krajów BRIC i stanie się jedną z wiodących gospodarek świata.

Co by nie powiedzieć o biedzie, fatalnym poziomie infrastruktury, rolnictwa i przemysłu, Afryka ma ogromny potencjał i dysponuje ogromnymi zasobami surowców. Te atuty sprawiły, że w ostatnich latach na kontynent coraz śmielej zapuszczali się zagraniczni inwestorzy. I nawet jeśli mówiono, że zyski z handlu płynęły przede wszystkim do zagranicznych koncernów i skorumpowanych afrykańskich polityków, to nawet "okruchy z pańskiego stołu" poprawiły byt wielu milionów ludzi, dały nadzieje na lepsze jutro a jednocześnie stworzyły potencjał do wzrostu. I gospodarka afrykańska, fakt, że z bardzo niskiego poziomu, zaczęła się powoli rozwijać.

Miniona dekada należała do najlepszych w historii Afryki. W latach 2000-2008 średni roczny wzrost gospodarczy wyniósł 4,9 proc., wobec 2,4 proc. w latach 90. XX wieku. Z badań McKinsey Global Institute wynika, że zwiększona eksploatacja surowców, a także ich rosnące ceny na rynkach światowych nie są jedynym źródłem owego wzrostu, chociaż pozostają kołem zamachowym afrykańskiej gospodarki. Zdaniem analityków, sektor surowców zapracował na jedną trzecią wzrostu PKB, ale reszta jest zasługą innych gałęzi gospodarki.

Bliżej Afryki

Jednak, aby kontynent mógł dalej się rozwijać, co byłoby korzystne dla całej światowej gospodarki, niezbędne są potężne inwestycje. Według obliczeń Banku Światowego, Afryka potrzebuje dodatkowych 31 mld dol. rocznie zagranicznych inwestycji, aby zbudować infrastrukturę niezbędną do wykorzystania swojego potencjału.

Jako pierwsi szansę dostrzegli Chińczycy. W ciągu ostatniego dziesięciolecia w państwach afrykańskich założono 600 chińskich firm, również takich, które eksportują do Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, co ułatwiają ulgi celne, przyznawane przez Zachód dla produktów z biednych regionów Afryki.

Zainteresowanie Czarnym Lądem odżywa także za sprawą ubiegłorocznych mistrzostw świata w Republice Południowej Afryki.

- W ciągu kilku ostatnich miesięcy gotowość wejścia lub zwiększenia swojego zaangażowania w RPA zadeklarowało wiele międzynarodowych koncernów, takich jak McDonald's, Starbucks, Volkswagen, Ford, BMW, koncern browarniczy SABMiller czy francuska firma EFF, która chce budować tam elektrownię atomową. Tylko z podpisanych już umów wstępnych wynika, że w ciągu najbliższych trzech lat do RPA napłynie ponad 15 mld dol. To powinno przełożyć się na zwiększenie tempa wzrostu gospodarczego - podsumowuje doktor ekonomii Mamadou Wague z Gwinei, wykładowca na Uniwersytecie Warszawskim.

Ale i w innych krajach coraz częściej można spotkać zagranicznych inwestorów - Brytyjczycy zainwestowali w Tunezji ponad pół miliarda euro, o połowę mniej wyniosły w tym kraju inwestycje francuskie.

W Egipcie obecne są takie koncerny paliwowe jak BP (które zainwestowało tam w sumie 17 mld dolarów) lub ENI, działają francuskie Carrefour i France Telecom, Credit Agricole, BNP Paribas, brytyjski Vodafone i Barclays. Jeśli chaos potrwa dłużej, giganci światowej gospodarki zaczną liczyć straty.

Świat się zmienia

A niepokoje raczej nie skończą się równie szybko jak się rozpoczęły, bo Tunezja i Egipt zdają się udowadniać, że autorytarne rządy nie są nieusuwalne i demokracja (choć niekoniecznie w zachodnim rozumieniu) nie musi być dla tego regionu nienaturalnym ustrojem.

- Na Bliskim Wschodzie jest tak, że gdy żołądek zostanie napełniony, ludzie zaczynają się domagać praw politycznych. Najwyraźniej widziałem ten proces w Arabii Saudyjskiej. Ludzie tam bogacą się, jadą do Europy gdzie są traktowani z godnością, wracają i zastanawiają się, dlaczego mają być niczym względem rodziny panującej - mówi Hossein Askari, profesor George Washington University.

Droga do przemian w regionie nie będzie więc łatwa. Światowych inwestorów i przedsiębiorców może kosztować jeszcze wiele nerwów i pieniędzy.

Adam Sodół, współpraca: PB

Nawet oświecony protest oznacza chaos

Adam Sofuł: Czego możemy się spodziewać po egipskiej rewolucji? Dariusz Rosati: Oczywiście każde zamieszki budzą sporo obaw o stabilność w regionie, zwłaszcza, że Egipt nie jest jedynym krajem, w którym dochodzi do niepokojów. Jednak to co chciałbym podkreślić, to zadziwiający charakter tej rewolty, który - przynajmniej jak na razie - nie potwierdza najgorszych obaw związanych z tym regionem. Mimo wielotysięcznych tłumów i pewnych aktów przemocy, te wydarzenia mają jednak stosunkowo spokojny przebieg. Przede wszystkim za sprawą tego, że armia nie angażuje się bezpośrednio w konflikt, ale nie tylko dlatego. - Zwróćmy uwagę, że podczas demonstracji niemal nie widać radykalizmu. Nie było fundamentalistycznych haseł, nie płonęły amerykańskie flagi. Hasła demonstrantów można określić jako nadspodziewanie (być może dla mnie, specjaliści od tego regionu są być może mniej zaskoczeni) racjonalne. Dominowały postulaty ekonomiczne i dotyczące wolności obywatelskich. I druga ważna obserwacja: w tych protestach dominowali młodzi, wykształceni ludzie, raczej z klas średnich. Być może stąd brak radykalizmu. W tle oczywiście byli radykałowie, jednak niknęli oni w wielotysięcznym tłumie i wydaje się, że nie odgrywali większej roli. Sprawiło to wrażenie oświeconej rewolucji, a nie przewrotu na wzór irański. Co nas czeka w najbliższym czasie? - Obawiam się, że niestety chaos. Wprawdzie nie spodziewam się, by sprawdziły się najczarniejsze scenariusze, jak wojna domowa czy dojście do władzy radykałów i fundamentalistów, jednak po odejściu prezydenta Mubaraka rozpocznie się walka o władzę. Nic nie wiemy na ten temat, by była tam jakaś zorganizowana siła, zdolna do przejęcia kontroli nad państwem, nawet Mohammed El Baradei, o którym było głośno w pierwszej fazie protestu, też wydaje się bardziej popularny poza Egiptem niż w kraju. Nic też nie wiadomo, by dysponował jakimś znaczącym zapleczem politycznym. Kto będzie rządzić? - Stosunkowo najlepiej zorganizowaną siła jest Bractwo Muzułmańskie, jednak warto zauważyć, że trakcie tych demonstracji trzymało się ono w cieniu, być może nie znajdując wśród demonstrantów podatnego gruntu dla swoich islamskich haseł. Trudno powiedzieć w którą stronę rozwinie się sytuacja, można jednak oczekiwać, że droga do jakiejś formy rządu jedności narodowej nie będzie łatwa. Może nas czekać kilka miesięcy przepychanek o władzę i pewnej dalszej destabilizacji kraju. Co to będzie oznaczać dla regionu, dla światowej gospodarki? - Największym zagrożeniem jest oczywiście groźba zablokowania Kanału Sueskiego, który jest głównym szlakiem zaopatrzenia Europy w ropę. Myślę, że do tego nie dojdzie, jednak takie niebezpieczeństwo będzie się pewnie utrzymywać przez kilka miesięcy i w związku z tym na światowych rynkach będzie większa niż zazwyczaj nerwowość. Po drugie, musimy sobie zdać sprawę z politycznej pozycji Egiptu - to najludniejszy kraj arabski, z którym wszyscy w regionie się liczą. Przy wszystkich swoich wadach był on gwarantem stabilności w regionie, utrzymywał poprawne stosunki z Izraelem. Większość analityków jest zdania, że następny egipski rząd, jaki by nie był, będzie utrzymywał jednak większy dystans od Izraela. A to może oznaczać wzrost napięcia w regionie, może np. ośmielić Hamas do odważniejszych ataków - bo teraz Izrael będzie musiał chronić pilniej niż dotychczas granicę z Egiptem, a to oznacza wycofanie sił z wewnętrznych frontów. Ceny ropy będą rosnąć? - Nawet taki wzrost napięcia w regionie może podnieść cenę ropy, a przecież za przykładem Egiptu mogą pójść obywatele w innych krajach arabskich. Zamieszanie w najzasobniejszym w ropę regionie nie jest dobrą perspektywą. I chociaż nie spodziewam się, by zrealizowały się najczarniejsze scenariusze - np. wojna domowa w Egipcie lub innych krajach regionu - to moim zdaniem co najmniej kilkumiesięczny okres chaosu i niepewności jest scenariuszem, na który musimy się przygotować. Dariusz Rosati - ekonomista, były minister spraw zagranicznych RP, były członek Rady Polityki Pieniężnej i eurodeputowany
Private Banking
Dowiedz się więcej na temat: rewolucja | świat | wzrost cen | świata | czarny | zachód | arabski
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »