Do przodu! (jak Chiny)

To już trzeci raz, kiedy któryś z polskich polityków proponuje przyjęcie przez nasz kraj modelu rozwojowego stosunkowo odległego państwa. Zainicjował ten obyczaj prezydent Wałęsa, który obiecywał, że staniemy się drugą Japonią. Premier Tusk zapowiadał drugą Irlandię. Na marszu niepodległości prezes Kaczyński przelicytował jednak wszystkich zaklinając się, że "gdyby nie to chore państwo, parlibyśmy do przodu jak Chiny".

Jak wszyscy pamiętają, poprzednie zapowiedzi naśladowania przez Polskę modnego w danym momencie modelu rozwojowego nie zostały zrealizowane. Nikt jednak tego autorom porównań nie wypominał, gdyż w międzyczasie stawiane za wzór gospodarki poszły w rozsypkę. Mimo istotnych różnic kryzys w Japonii i Irlandii miał jedną wspólną przyczynę - pęknięcie bańki na rynku nieruchomości. Ponieważ niemniejsza bańka urosła na tym rynku także i w Chinach, wkrótce zapewne będziemy się cieszyć, że kolejna tego typu obietnica nie została spełniona.

Bańka nieruchomościowa

Nie znaczy to jednak, że póki kryzys nie zajrzy także do Państwa Środka, marzenia o tym, by Polska stała się drugimi Chinami są zupełnie na miejscu. Natychmiastowe skojarzenie to oczywiście prawa człowieka, których łamanie jest w Chinach na porządku dziennym - o jakiejkolwiek znaczącej poprawie sytuacji w tym względzie od ponad dwudziestu lat nie ma mowy. Punktowanie tego zostawiam jednak publicystom i nie wątpię, że chętnie rzucą się na smakołyk podrzucony im przez prezesa.

Reklama

Warto jednak zwrócić uwagę na inny problem. Otóż należy oprzeć się całkowicie fałszywemu skojarzeniu Państwa Środka z innym krajem, który odniósł autentyczny sukces rozwojowy jednocześnie niestety torturując i zabijając swoich obywateli. Mam tu na myśli Chile za rządów generała Pinocheta, gdzie liberalne reformy wprowadzone pod osłoną karabinów, zapewniły Chilijczykom nie tylko wzrost gospodarczy ale także unikalne rozwiązanie problemu starzenia się społeczeństw, jakim jest w pełni kapitałowy system emerytalny. W żadnym razie nie chcę nawoływać do powtórzenia w Polsce, czy gdziekolwiek indziej chilijskiej drogi, tym bardziej jednak protestuję przeciwko pomysłom upodobniania nas do Chin.

Kluczowa różnica między Chile Pinocheta a Chinami Hu Jintao leży nie w stopniu brutalności politycznych represji czy ograniczenia praw obywatelskich lecz na tym, że wzrost gospodarczy w Andach przyniósł ludziom dobrobyt, zaś wzrost chiński w znacznej mierze służy przede wszystkim interesom partii oraz zaspokajaniu próżności jej przywódców. W skrócie rzecz biorąc chiński model rozwojowy opiera się na budowie przez państwowe przedsiębiorstwa wielkich projektów infrastrukturalnych oraz mieszkań i domów. Przedsięwzięcia te finansowane są z kredytów, których dostarczają państwowe banki po zaniżonych stopach procentowych. To jednak nie wystarcza, by państwowe inwestycje przynosiły zyski, przez co w systemie bankowym rośnie liczba zagrożonych kredytów. W końcu banki zaczną bankrutować i wtedy pojawią się prawdziwe kłopoty.

Gospodarka wolniej

Na razie chińczycy pracują więc ciężko, a mają z tego relatywnie niewiele. Konsumpcja rośnie znacznie wolniej niż PKB, przez co jej udział od lat maleje. W tym roku spadnie zapewne poniżej 35% PKB. Połowę udziału w rocznej produkcji mają za to inwestycje. Żaden dotąd kraj nie inwestował dotąd tak dużo - gdzie indziej rzadko kiedy inwestycje przekraczają 20% PKB. Projekty chińskie są najprawdopodobniej w znaczącej większości nie trafione, ale póki są pieniądze by dalej je finansować, władzy nie interesuje to, że przeciętny Chińczyk ma z nich stosunkowo niewielki pożytek.

Model do przejęcia?

Polska na podobieństwo Chin oznaczałaby co roku wysiłek porównywalny z oddawaniem do użytku kilku nowych stadionów, setek kilometrów autostrad i linii kolejowych. Brzmi to nie tak źle, ale wszystko to byłoby kosztem wysokiej inflacji, ujemnych realnych stóp procentowych braku dostępu do kredytu dla prywatnych przedsiębiorstw i niskiej prywatnej konsumpcji. Nie sądzę, by ktokolwiek dobrowolnie zgodził się na taki model rozwoju. Chińczycy też się na to nie zgodzili, ale władza ma tam swoje sposoby by ich do tego zmusić. Przypominają one te stosowane w Polsce sprzed trzydziestu lat, przeciwko którym protestowali uczestnicy zorganizowanego 13 grudnia marszu. Można więc chyba założyć, że nie chcieliby do nich wracać. Marzenia o drugich Chinach w Polsce lepiej więc porzucić.

Maciej Bitner

Główny Ekonomista Wealth Solutions

Wealth Solutions
Dowiedz się więcej na temat: Japonia | Chiny | PKB | Donald Tusk | China | Węgry | gospodarka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »