Dylemat walutowy Stanów Zjednoczonych a przyszłość liberalizmu synergicznego

Na światowej walucie można się nie tylko poślizgnąć intelektualnie, ale można też, będąc państwem emitującym ją, pozwolić się prawie zatopić w jej powodzi. To pierwsze przytrafiło się Alanowi Greenspanowi, a to drugie całym Stanom Zjednoczonym. O ile byłemu szefowi banku centralnego udało się jednak wyjść z poślizgu przy pomocy stwierdzenia, że do prowadzenia wadliwej polityki pieniężnej państwa skłaniała go błędna ideologia, w którą wierzył przez 40 lat, o tyle władze USA muszą się ratować tworzeniem wrażenia, że nadal świetnie sobie radzą w walutowej topieli.

Gdyby odpływ waluty w świat był tylko bezpowrotny...

Pojęcie liberalizmu synergicznego omówiłem w artykule ."Świat potrzebuje liberalizmu synergicznego" Tu jedynie wyjaśniam, że oznacza ono koncepcję liberalizmu opartą na komplementarności, czyli uzupełnianiu się oraz współdziałaniu państwa i rynku, z wykluczeniem stawiania państwa w kącie i traktowania jako przeciwnika wolnego rynku. Aby sytuację walutową Stanów Zjednoczonych i rolę państwa w jej kształtowaniu uczynić przejrzystą, trzeba ją zilustrować uproszczonym przykładem.

Załóżmy, że świat zapragnął uczynić z naszej polskiej waluty pieniądz światowy.Zaczął więc ją kupować w wielkich ilościach, skłaniając nasz bank centralny do zainstalowania najbardziej wydajnych maszyn i wytwarzania codziennie po kilka miliardów złotych. Odpływałyby one do zagranicznych nabywców w zamian za różne dobra, zaczynając od innych walut i złota, a kończąc na towarach konsumpcyjnych i przemysłowych. Przyrosty popytu byłyby tak duże, iż powodowałyby wzrost kursu złotego. Nasi eksporterzy protestowaliby, gdyż zmniejszałaby się opłacalność wywozu ich towarów, co groziłoby rozległymi bankructwami. Bank zwiększałby emisje, aby zaspokoić rosnący popyt na naszą walutę, ale pomagałoby to niewiele.

Mielibyśmy więc dwa wyjścia. Po pierwsze, moglibyśmy ogłosić światu, iż wprawdzie miło nam, że złoty cieszy się takim popytem, ale my nie mamy ambicji, aby zostać mocarstwem walutowym. Ostudziłoby to więc zapały rynków, a wielcy spekulanci mogliby już przeciąć bańkę walutową, pozbywając się poważnych ilości złotych. Kurs ustabilizowałby się na niższym poziomie. Po drugie, moglibyśmy nie naśladować Szwajcarii, która zastosowała w 2011 r. powyższe rozwiązanie i dokupić nowych maszyn. Drukowalibyśmy coraz więcej i więcej z miesiąca na miesiąc i z roku na rok, aż stalibyśmy się mocarstwem walutowym. Biliony złotych wypełniałyby skarbce i konta zasobów rezerw walutowych państw i banków, a inne biliony obsługiwałyby transakcje handlowe.

W ciągu dziesiątek lat za sprzedawane złote napływałyby do nas góry różnych dóbr, których nabycie kosztowałoby nas prawie zero, bo maszyny produkujące pieniądze zamortyzowałyby się szybko, a wydatki na papier i obsługę maszyn, przypadające na jeden banknot, byłyby znikome. Teoretycznie moglibyśmy prawie w ogóle zrezygnować z eksportu, utrzymując deficyt w handlu zagranicznym równy wartości importu. Okres występowania przyrostów popytu na nasz pieniądz można byłoby więc nazywać okresem progresji walutowej w funkcjonowaniu pieniądza światowego. W tym czasie moglibyśmy przyciągać fachowców z całego świata, czyli stosować "drenaż mózgów", importować najnowsze urządzenia, planować podbój kosmosu i dokonywać - bardziej lub mniej udanych - interwencji militarnych na świecie, utrzymując poważny potencjał wojskowy. Społeczeństwo mogłoby też korzystać z wysokiego poziomu cywilizacyjnego i standardu życia.

Gdy wydawałoby się nam, iż osiągnięty poziom dobrobytu stanowi po prostu naturalny rezultat gospodarki wolnorynkowej i przodującej przedsiębiorczości, zaczęłyby się pierwsze objawy przechodzenia do drugiego etapu funkcjonowania naszego pieniądza światowego, a mianowicie okresu degresji walutowej. Jej główną cechą byłoby kurczenie się popytu na złotego. Nadmiar naszej waluty w obiegu światowym prowadziłby do spadków jej kursu oraz procesów inflacyjnych. Przedstawiciele nauk ekonomicznych niewątpliwie musieliby zacząć poszukiwać sposobów powstrzymujących spadek zaufania do niej oraz neutralizujących przypływy nadmiernych zasobów ze świata do kraju.

Ciężar powracających zasobów waluty światowej

Prawdopodobnie wiele osób zdających sobie sprawę z sytuacji zapragnęłoby, aby wszystkie banknoty złotych za granicą zbutwiały, a mające postać elektroniczną uległy sparaliżowaniu na kontach i nie poddawały się żadnemu transferowaniu. Byłoby to jednak, nawet w warunkach powszechnej deformacji rynków finansowych z innych powodów, całkowicie niemożliwe. Ale specjaliści teoretycy musieliby wpaść na pomysł, aby poważne zasoby nadmiernej podaży złotych jakoś zwabić do kraju, unikając jednak przekazywania w zamian jakichkolwiek dóbr, oczekiwanych przez zagranicznych posiadaczy naszej waluty.

Pierwszy wniosek, jaki musiałby się nasunąć, polegałby prawdopodobnie na stworzeniu warunków do tego, aby banki krajowe podjęły się nowego rodzaju działalności, polegającej na wytwarzaniu specjalnych papierów, mających formalne cechy wartościowych, czyli z wypisaną kwotą, np. sto tysięcy złotych, ale bez pokrycia realnymi aktywami. Byłyby one przedmiotem operacji nazywanych "inżynierią finansową". Uprawniałaby ona określanie takich papierów "instrumentami", sugerując wyraźnie, że chodzi o towary, za które trzeba zapłacić prawdziwymi złotówkami. Wypuszczając takie instrumenty o ogólnej wartości biliona lub więcej złotych, można by odzyskać za darmo mnóstwo zbędnych na świecie złotówek i przeznaczyć je do kasacji.

Następny wniosek, który nawet byłby mniej wyrafinowany, mógłby mieć postać udzielania podmiotom zagranicznym kredytów, lecz bez pokrycia depozytami bankowymi, co oznaczałoby pożyczanie przez banki krajowe pieniędzy, których faktycznie nie posiadają, lecz mogą je przekazać elektronicznie. W sensie finansowym musiałoby to oznaczać emitowanie przez banki tzw. pieniądza kredytowego w nadmiarze w stosunku do posiadanego pokrycia, który byłby spłacany prawdziwymi złotówkami, wracającymi do kraju w celu ich kasacji.

I wreszcie trzeci, najbardziej chyba wyrafinowany pomysł, jaki by się pojawił, polegałby na pożyczaniu od zagranicy złotówek traktowanych tam np. jako rezerwy walutowe. W ten sposób nadmierne zasoby zagraniczne byłyby za pewną opłatą w formie oprocentowania, ściągane do kraju, aby sobie spokojnie poleżały do czasu, aż nastąpi rozstrzygnięcie, czy nasza waluta będzie miała szanse odzyskać trwałe zaufanie, co oznaczałoby możliwość ponownego wejścia w etap progresji, czy też będzie musiała być wycofywana z funkcji pieniądza światowego. To ostatnie rozwiązanie, ogromnie kosztowne, musiałoby być wspierane przez cały świat, najpierw mimowolnie - dzięki zdeformowanym rynkom (formalnie wolnym), a potem już z konieczności świadomie.

Kurs w okresie degresji walutowej a korzyści typu seigniorage

Przechodząc do sytuacji Stanów Zjednoczonych, musimy najpierw zauważyć coś odległego od ekonomicznych ocen korzyści i kosztów emisji pieniądza światowego, a mianowicie kwestię natury moralnej, zwykle nie dostrzeganą przez analityków zagadnień walutowych. Otóż państwo emitujące pieniądz światowy otrzymuje od partnerów towary konsumpcyjne i przemysłowe, które ulegają zużyciu i po wielu latach nie mogą być przedmiotem sprzedaży powrotnej do kraju ich pochodzenia. Zakupiona natomiast za te towary waluta jest w zasadzie niezniszczalna i może być zaoferowana do sprzedaży krajowi, który ją wyemitował nawet po kilkudziesięciu latach, czy jeszcze później. Teoretycznie biorąc, jej dawny nabywca ma więc prawo oczekiwać, iż powinien uzyskać zwrot towarów, jakie swego czasu przekazał za nabywaną walutę lub ich równowartość.

W praktyce byłoby to możliwe, gdyby kurs tej waluty, w stosunku do poziomu parytetowego, nie uległ obniżeniu. Gdyby jednak tak było, to kraj emitujący walutę wystąpiłby w roli partnera, który musi zwrócić otrzymane swego czasu towary, a więc postąpić tak, jak gdyby je tylko wypożyczył, a nie kupił.

Widać więc wyraźnie, że pojawia się problem moralny, rodzący skutki ekonomiczne, lecz trudne do skwantyfikowania. Możemy jedynie sądzić, iż gdyby po stu lub więcej latach wartość użytkowanej waluty spadła prawie do zera, a otrzymane przez kraj emitujący ją dobra również straciły wartość, to obie strony powinny raczej uznać, że ich dawna transakcja przyniosła im porównywalne korzyści. O tym natomiast, co byłoby właściwe między niezmiennym poziomem kursu jako ceną płaconą za powracającą walutę a korzyścią nazywaną senioratem (ang. seigniorage), czyli dochodem ze sprzedaży emitowanej waluty, niezwykle trudno powiedzieć. Wystarczy chyba jednak poprzestać na stwierdzeniu, że poważna deprecjacja waluty pod koniec okresu jej degresji jako pieniądza światowego, nie powinna wydawać się krzywdząca dla świata. W ten sposób dajemy Stanom Zjednoczonym szansę samoobrony, gdyby musiały wycofywać dolara z funkcji pieniądza światowego. Jednocześnie oczekujemy, że nie będą uprawiać wadliwego interwencjonizmu oraz tolerować zdeformowanych rynków finansowych, a zwłaszcza działań sektora bankowego, psujących mechanizm samoregulacji poszczególnych rynków i wytwarzających szkodliwe bańki spekulacyjne.

Ideologia neoliberalna kontra teoria spiskowa

Istnieje pogląd, że znane przyczyny kryzysu finansowego w USA były tylko zapalnikami, a bombą było euro jako konkurencyjny wobec dolara pieniądz światowy. Spowodowało ono spadek popytu na dolary, które wracały do USA i tam były inwestowane w przedsięwzięcia tworzące spekulacyjną bańkę na rynku nieruchomości hipotecznych. A potem to już bankructwo Lehman Brothers i reszta światowego kryzysu gospodarczego.

Nie zgadzając się z poglądem, że kryzysogenna bomba znajdowała się w Unii Europejskiej, a nie w Stanach Zjednoczonych, możemy jednak skorzystać z tej opinii, by podkreślić, że w USA działo się jednak znacznie inaczej niż w przedstawionym na początku przykładzie polskiej waluty jako hipotetycznego pieniądza światowego. Zakładaliśmy w nim, że powracający ze świata pieniądz idzie do kasacji, a nie do wewnątrzkrajowego obrotu rynkowego. Nie jest przy tym najważniejsze to, że powiększeniu uległa podaż dolarów na tym rynku, ale to iż w gospodarce wewnętrznej USA występował wadliwy interwencjonizm, dopuszczający udzielanie przez banki i instytucje inwestycyjne nieściągalnych kredytów i przekształcanie ich przez banki w pseudowartościowe papiery jako instrumenty bankowe, wprowadzane do obiegu wewnętrznego.

We wspomnianym przykładzie takie instrumenty były sprzedawane tylko za granicę z przewrotnym zamiarem ściągania do kraju nadwyżek waluty w celu ich kasacji. Nie zakładaliśmy natomiast, że władze państwa nie są zdolne sprawować kontroli nad rynkami i dokonywać prawidłowej regulacji działalności banków. Ponadto, nie przyjmowaliśmy, że bank centralny pozwala na nadmierne emisje pieniądza kredytowego dla podmiotów wewnętrznych, lecz tylko zagranicznych.

Ponieważ w publicystyce polskiej i zagranicznej pojawia się opinia, że obecny kryzys jest wynikiem spiskowych działań bankierów amerykańskich wobec Europy i całej gospodarki światowej w celu zrobienia wielkich interesów, mamy okazję zauważyć, że coś takiego można byłoby podejrzewać, gdyby banki USA zachowywały się tak, jak w naszym uproszczonym przykładzie, to znaczy wpuszczałyby toksyczne aktywa i kredyty bez pokrycia tylko na rynki zagraniczne, a nie w USA.

Skoro jednak robiły to za przyzwoleniem władz Stanów Zjednoczonych u siebie w kraju, to teoria spiskowa odpada. Niestety, jednak w jej miejsce wchodzi ideologia neoliberalna - której wyznawcą, a także współtwórcą, był A. Greenspan - działająca w USA od 20 lat wcześniej, a jako doktryna naukowa, będąca podstawą polityki gospodarczej, a szczególnie pieniężnej - nawet od lat 30, tj. od początku dekady lat 1970. Wtedy właśnie w USA zaczęły występować objawy degresji walutowej, gdyż dolar przestał być wymienialny na złoto, co musiało obniżyć zaufanie do niego jako pieniądza światowego.

Taka właśnie przyczyna kończyła przed II Wojną Światową pełnienie przez funta szterlinga funkcji pieniądza światowego, ale wtedy istniał konkurent, który mógł przejąć tę funkcję, a mianowicie dolar. W latach siedemdziesiątych i następnych dwóch dekad dolar nie miał jednak konkurenta, więc mógł nadal pełnić funkcję pieniądza światowego, lecz już z progresją raczej wygasającą.

Sytuację komplikuje fakt, że ideologia neoliberalna nie tylko nie przyczyniła się do umocnienia pozycji dolara w świecie i w kraju, ale do jej osłabienia. Wprawdzie główni autorzy doktryny neoliberalnej, Friedrich Hayek i Milton Friedman, z dużym naciskiem podkreślali konieczność dostosowania przez bank centralny wielkości emisji pieniądza do potrzeb gospodarki, aby nie powstawała inflacja, ale zignorowali emisje pieniądza kredytowego, dokonywane przez banki komercyjne.

Sama doktryna, obejmująca obowiązek zmniejszania regulacji państwa wobec rynków w celu zapewnienia swobody działania bankom i przedsiębiorstwom, stwarzała zachętę dla bankierów do wprowadzania w obieg nadmiernych emisji pieniądza kredytowego. Natomiast przekształcenie tej doktryny w ideologię doprowadziło do samowoli monopolistycznych potentatów finansowych i wykorzystywania w celach spekulacyjnych przez banki uprzywilejowanej na rynkach papierów wartościowych pozycji dzięki uprawnieniom do emitowania nie tylko pieniądza kredytowego, ale także instrumentów pochodnych (derywatów).

W rezultacie światowe giełdy papierów wartościowych nabrały charakteru pseudorynków, łamiących dwie definicyjne reguły rynku. Nie zapewniają bowiem prawidłowej konkurencji między uczestnikami zarówno po stronie podaży, jak i popytu oraz kształtowania się ceny rynkowej jako wypadkowej działania wszystkich uczestników, bez indywidualnego lub w zmowie zniekształcania jej poziomu.

Możliwości zapewnienia przez USA synergii między państwem a rynkiem

Jeszcze przez jakiś czas jedynym konkurentem dolara będzie zapewne euro, ale pojawia się też przewidywanie, że do roli pieniądza światowego za parę lub kilkanaście lat może nadawać się chiński juan. Jeżeli jednak zapoczątkowane przez prezydenta Obamę przedsięwzięcia regulacyjne będą rozwijane w celu walki z wielkimi spekulacjami i monopolami na rynkach finansowych oraz w celu przywrócenia występujących w formie teoretycznej zadatków synergii między państwem a rynkiem u samego Adama Smitha, a w formie praktycznej - chociaż niedoskonałej - w ciągu 40 lat polityki typu keynesowskiego w USA, będzie to zapowiedź optymistyczna.

Wiele jednak będzie zależało od wyników wyborów prezydenckich w USA. Stanom i światu potrzebny byłby taki kandydat, który zdoła przejąć władzę od zwyrodniałych rynków i przywrócić ją państwu oraz potrafi zapewnić państwu umiejętność prawidłowego współdziałania z rynkami, a także koordynowania interwencjonizmu z Unią Europejską i całym światem, czyli dalszego rozwijania idei liberalizmu synergicznego.

Głównym celem tej koordynacji mogłoby być przywrócenie suwerenności USA nad emisjami waluty światowej, po uprzednim oczyszczeniu morza dolarowego z toksycznych aktywów i elektronicznych zasobów pieniądza kredytowego, nie mającego odpowiedniego pokrycia depozytami. O występującym w praktyce zjawisku naruszania suwerenności emisyjnej USA może świadczyć kreowanie przez zagraniczne banki nadmiernych emisji pieniądza kredytowego w obcych walutach, to znaczy bez odpowiednio wysokich depozytów w tych walutach, w tym przypadku w dolarach.

Gdyby jednak USA nadal pogrążały się w morzu dolarowym, prezydent powinien umieć podeprzeć dolara i Stany Zjednoczone np. pieniądzem rozrachunkowym i rezerwowym, załóżmy że pod nazwą global, tak jak uczynił to słusznie prezydent Nixon na początku lat 1970-tych, który użył do podobnego celu właśnie pieniądza międzynarodowego, chociaż pod dziwaczną nazwą Specjalne Prawa Ciągnienia (czyli SDR - Special Drawing Rights). Pieniądz taki umożliwiałby częściowe przewalutowanie rezerw świata, nie eliminując z tej funkcji dolara. Gdyby euro ocalało, mogłoby konkurować z dolarem, lecz najlepiej w ramach porozumienia USA - strefa euro, tworzącego dwubiegunowy światowy system walutowy, co proponowała swego czasu Angela Merkel prezydentowi Bushowi, który jednak tej propozycji nie przyjął. Mogłaby ona jednak stać się aktualna, gdyby degresja dolara trwale się pogłębiała.

Marian Guzek, autor jest profesorem ekonomii Uczelni Łazarskiego w Warszawie.

Czytaj również:

Toksyczna ekonomia akademicka

Zniekształcili liberalizm Adama Smitha

Ucieczka od przyszłego kryzysu światowego cz. 1

Uczelnia Łazarskiego
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »