Ekspert: Małopolska ważnym punktem na mapie polskiego winiarstwa

Małopolska staje się jednym z ważniejszych rejonów na mapie polskiego winiarstwa - uważa Wojciech Bosak, projektant winnic i ekspert piszący o winie. Jego zdaniem szansą dla tamtejszych winnic oprócz produkcji wina jest też enoturystyka.

Wojciech Bosak jest autorem "Przewodnika po małopolskich winnicach".

- Dzięki Małopolskiemu Szlakowi Winnemu wielu mieszkańców regionu po raz pierwszy usłyszało o tym, że w Małopolsce z powodzeniem uprawia się winorośl i produkuje wino. Czy możemy już mówić o odrodzeniu tradycji winiarskich w regionie?

Wojciech Bosak: - Tak, Małopolska włączyła się w odrodzenie polskich tradycji winiarskich i staje się jednym z ważniejszych regionów. Razem z małymi i bardzo małymi winnicami mamy ich tu już ponad 100, a kilka - kilkanaście z nich w tym roku powinno już działać na zasadach komercyjnych. Wciąż brakuje statystyk dotyczących areału winnic, ale szacujemy, że w Polsce pod te uprawy wykorzystuje się około tysiąca hektarów, z czego na Małopolskę może przypadać trochę więcej niż 100 hektarów.

Reklama

- Wina z Małopolski otrzymały już pierwsze nagrody na europejskich konkursach. Mamy się czym pochwalić na arenie międzynarodowej?

- Jak wszędzie mamy wina dobre i złe. Nie osiągniemy stałej jakości win, jak np. w Austrii, co wynika z niewielkiej skali produkcji, czy też możliwości technologicznych. Pojedyncze małopolskie winnice mają już absolutnie europejski poziom i są nagradzane na międzynarodowych konkursach. Bardzo utytułowana jest na przykład winnica Uniwersytetu Jagiellońskiego w Łazach k. Bochni, nagrody zdobywa winnica Krokoszówka Górska w Smardzowicach k. Krakowa czy winnica Zadora w Szczepanowicach. To są już naprawdę dobre wina i dobre winnice, które nie muszą mieć kompleksów i mogą pokazać się na całym świecie.

- Śmiem twierdzić, że średni poziom jakości polskich i małopolskich winnic jest lepszy niż w Czechach czy na Słowacji. Może wynika to z tego, że u nas nie ma wielkich winnic, które masowo produkowałyby do supermarketów. To samo z siebie zawyża poziom, bo ktoś, kto produkuje na niewielką skalę, robi to po prostu lepiej.

- Winnice w naszych warunkach to nadal w większości przypadków działalność hobbystyczna ich właścicieli. Będą kiedyś na tym zarabiać?

- Początek ogromnej większości winnic to było hobby, które w paru przypadkach przerodziło się w już w komercyjną działalność. Natomiast nie oszukujmy się, przy tak maleńkiej skali produkcji jak hektar czy półtora hektara i przy kilkukrotnie wyższych w Polsce kosztach produkcji wina w porównaniu z południem Europy, nigdy nie będzie to biznes pełną parą.

- Szansa jest wtedy, gdy winnica będzie pretekstem do rozwinięcia działalności okołowinnej, bo z samej produkcji i sprzedaży wina przez dystrybutorów to nawet te większe winnice niewiele zarobią. To nie jest jednak nic wyjątkowego, bo wszędzie małe winnice - czy to w Austrii, Włoszech czy Francji - muszą mocno główkować, żeby związać koniec z końcem.

- Co może pomóc winiarzom związać ten koniec z końcem i pozwolić wyjść na swoje?

- Ratunkiem i szansą jest działalność enoturystyczna. Głównie chodzi o to, żeby sprzedać butelkę wina na miejscu, bo jeżeli tę samą butelkę winiarz sprzeda w swojej winnicy, nawet po tej samej cenie co w sklepie, to jego zysk będzie dwu-, trzy-, a nawet czterokrotnie wyższy. To jest droga dla małych winiarzy i wszędzie tak się dzieje. W Austrii 60 proc. całej produkcji tego sporego kraju winiarskiego jest sprzedawana bez żadnych pośredników. Po prostu ludzie przyjeżdżają do winnic i kupują tam wino.

- Zaczątkiem enoturystyki w Małopolsce jest Małopolski Szklak Winny?

- Wydaje mi się, że tak, że ta gałąź turystyki, bardzo popularna w krajach z większymi tradycjami winiarskimi, dojrzewa i u nas. Powstało i okrzepło już wiele winnic i ludzie zaczynają jeździć do nich na wycieczki i po wino. Pierwszy taki szlak próbowaliśmy stworzyć z Małopolską Agencją Rozwoju Regionalnego w 2007 roku, ale to było za wcześnie, winnice nie były jeszcze gotowe. Dopiero teraz zainteresowanie lokalnym winem wzrosło na tyle, że turyści masowo chcą nasze winnice odwiedzać.

- Gdzie powinniśmy pojechać, żeby znaleźć dobre wino?

- Winorośl jest uprawą bardzo wrażliwą na lokalne warunki, dlatego niektóre rejony Małopolski mają lepsze warunki do zakładania winnic, i tak się też dzieje. Na pewno są to okolice Krakowa, także z tego powodu, że sąsiedztwo miasta daje większą szansę na korzystną sprzedaż wina. Dobre warunki ma Pogórze Karpackie w niższych swoich częściach do wysokości 300 metrów nad poziomem morza, a także południowy skraj Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Tam powstały już naprawdę dobre winnice. Są też tereny z dobrymi warunkami, ale jeszcze nie odkryte pod uprawę winorośli, takie jak płaskowyże lessowe na północ od Wisły, czyli rejon Proszowic i Miechowa. Tam na razie mało się dzieje, ale potencjał gleby i klimatu jest bardzo dobry.

- Gdy już znajdziemy winnicę, jakie małopolskie wino kupić? Czerwone, białe? Z jakiego szczepu?

- Winorośl jest rośliną bardzo specyficzną, zależną od mikroklimatu. Generalnie w Małopolsce wychodzą dobre zarówno wina czerwone, jak i białe. Można już mówić o pewnym kanonie bezpiecznych odmian winorośli, które udają się na naszym terenie. Z czerwonych jest to m.in. regent, rondo, cabernet cortis, leon millot; z białych dobre efekty jak do tej pory dają m.in. seyval blanc i jej polski mieszaniec - jutrzenka, a także solaris, johanniter.

- Winiarze twierdzą, że polskie przepisy dotyczące produkcji wina są najbardziej restrykcyjne w Europie. Rzeczywiście jest tak źle?

- Przepisy dotyczące produkcji wina w 85 proc. są przepisami unijnymi, natomiast jest kilka zapisów, głównie w ustawie o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi, które bardzo ograniczają możliwości produkcji i dystrybucji wina. Jednak większym problemem niż zapisy ustawowe jest mentalność urzędników, bo nawet dobre przepisy często są nadinterpretowane. Zdarza się, że spotykamy się z wyraźną złośliwością urzędników zajmujących się nadzorem nad produkcją żywności.

- Przepisy to nie wszystko; z czym borykają się na co dzień polscy winiarze?

- To głównie wysokie koszty produkcji, wynikające przede wszystkim z warunków klimatycznych i rozdrobnienia gospodarstw. Produkcja wina zawsze będzie u nas droższa, niż nawet po drugiej stronie Karpat. Na pewno ciągle jeszcze doskwiera nam brak dłuższych doświadczeń w produkcji wina. Jeżeli nawet komuś udaje się wytwarzać dobre wina, to jeszcze przez sporo lat nasi winiarze będą płacić swego rodzaju frycowe przez to, że pewnych rzeczy wciąż się uczą, że pewne rzeczy robią metodami prób i błędów.

- To nie są umiejętności, których można nauczyć się z książek czy nawet na kursach winiarskich. To są umiejętności wynikające z wielopokoleniowych doświadczeń i wieloletniej praktyki. W krajach, gdzie ta tradycja jest ciągle przekazywana, jest to łatwiejsze. Nawet kupując winnicę w wiosce na Węgrzech nie trzeba samemu nic odkrywać; wystarczy zapytać sąsiadów, jakie odmiany posadzić, jak je uprawiać, jakie zastosować drożdże. U nas to ciągle jest jeszcze eksperyment.

Rozmawiał Rafał Grzyb

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Malopolska | winnice | turystyka | wino | Polskie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »