Gaz ziemny paliwem XXI wieku

Według wielu specjalistów gaz ziemny będzie paliwem XXI wieku. Jego znaczenie w światowej gospodarce rośnie i wybiega poza energetykę. Kontrola nad gazem to także klucz do produkcji nawozów i żywności.

Nie tak dawno był traktowany niemal jak odpad. Dziś mówimy o globalnym boomie na gaz - kto może i umie, poszukuje jego złóż. Sęk w tym, że podobnie jak w przypadku ropy naftowej natura bardzo niesprawiedliwie podzieliła zasoby "błękitnego paliwa". Na naszej planecie występują gazowe pustynie i miejsca, gdzie gaz niemalże tryska z ziemi.

Nic dziwnego, że najwięksi dostawcy usług poszukiwawczych na świecie zarabiają krocie. Zysk amerykańskiego koncernu Halliburton w drugim kwartale obecnego roku wyniósł 744 mln dolarów. To o 20 proc. więcej niż przed rokiem.

Reklama

- Widoczny jest impuls w poszukiwaniach gazu, zarówno z konwencjonalnych, jak i niekonwencjonalnych złóż. Wiele krajów skupiało się do niedawna na poszukiwaniu ropy. Jednak teraz, gdy ceny gazu pozwalają dobrze zarobić, widać zmianę tendencji - mówi amerykański analityk surowcowy Tom Finlon.

Jak przyznaje nasz autorytet w sprawie poszukiwań prof. Stanisław Rychlicki z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, do wzmożonych prac przyczynił się także postęp technologiczny. Wiemy, jak wydobyć węglowodory ze złóż, które jeszcze niedawno uznawano za niemożliwe do przemysłowego wykorzystania.

Gazowe status quo

Mimo tych wysiłków i postępu technicznego gazowy krajobraz świata zasadniczo nie zmienia się od lat. Według najnowszych analiz trzy kraje: Iran, Rosja, Katar dysponują prawie połową (48,3 proc.) potwierdzonych zasobów gazu w konwencjonalnych złożach.

Co ciekawe, Iran według najświeższych danych ma nieco więcej gazu niż Rosja. To efekt bardziej wnikliwych szacunków złóż u naszego wschodniego sąsiada, bo przed przeszacowaniem zasoby gazowe Rosji były niemal o 40 proc. wyższe niż Iranu.

Inaczej rzecz ma się w przypadku oczekiwanych zasobów gazu łupkowego. Tutaj rządzą Chiny i Argentyna. Problem w tym, że jego wydobycia, nie licząc ważnego wyjątku, jakim jest USA, to wciąż melodia przyszłości, a na ewentualny sukces przyjdzie nam i innym zainteresownym jeszcze trochę poczekać.

Przy takim podziale zasobów prym wiedzie w świecie kilku producentów. Największym obecnie producentem gazu ziemnego są Stany Zjednoczone. Dzienna produkcja to około 1,87 mld m sześc. surowca. Na drugim miejscu jest Rosja, a kolejne miejsca - już ze zdecydowanie mniejszym wydobyciem - zajmują Iran, Katar i Kanada. Dziesiątkę top producentów uzupełniają: Norwegia Chiny, Arabia Saudyjska, Algieria i Indonezja.

Takie rozmieszczenie zasobów i producentów ma poważne reperkusje dla handlu gazem i jego ceny. Po pierwsze najtańszy gaz jest u głównych producentów. Efektem tego jest szybki rozwój przemysłu chemicznego np. w USA (mówi się wręcz o nowym otwarciu w tej dziedzinie), a także w krajach arabskich. Jednak nie zmienia to faktu, że najsilniejszą branżą chemiczną dysponują kraje Dalekiego Wschodu i Europa.

Jako że ich zasoby gazu są stosunkowo niewielkie, w naturalny sposób wyznacza to cele handlowe. Rynek Unii zdominowały Rosja i - w mniejszym stopniu - Norwegia oraz Algieria. W przypadku takich odbiorców jak Chiny, Korea czy Japonia transport odbywa się w przeważającej części statkami przewożącymi gaz skroplony z Kataru, Iranu i pozostałych państw znad Zatoki Perskiej.

To ważne, bo sposób transportu gazu determinuje jego finalny koszt. Średnio w Unii Europejskiej 1000 m sześc. surowca kosztuje 370 dolarów. W Azji za tyle samo gazu trzeba zapłacić nawet 700-800 dolarów.

Analitycy zgadzają się, że strukturę cen gazu na świecie mogłyby przewrócić do góry nogami Stany Zjednoczone. Konieczne jest jednak rozpoczęcie masowego eksportu, a tego zabrania obecnie amerykańskie prawo.

Rosjanie nie odpuszczą

To, co dzieje się w światowym gazie, bardzo pilnie śledzą władze Gazpromu. Ten największy producent gazu na świecie rocznie dostarcza do Europy około 160 mld m sześc. błękitnego paliwa, a rosyjska spółka jest żywotnie zainteresowana utrzymaniem swojej dominacji, a nawet jej zwiększeniem. Jej zamiary mocno jednak komplikowała złożona i niepewna w roku 2014 sytuacja międzynarodowa. Przynajmniej część krajów w Europie, w 30 proc. zależnej od dostaw rosyjskiego gazu, od rozpoczęcia kryzysu ukraińskiego inaczej ocenia kwestię tej zależności gazu i dostrzega związane z tym zagrożenia.

Nietrudno sobie wyobrazić, że oczywiście z "przyczyn obiektywnych", np. domniemanej awarii, Rosja wstrzymuje dostawy gazu do któregoś z unijnych odbiorców. Stało się bowiem w Europie oczywiste, że Rosja gaz (i w niewielkim stopniu ropę) traktuje jak narzędzie uprawiania polityki międzynarodowej i ta jego funkcja jest nadrzędna wobec względów ekonomicznych. Zresztą mówił o tym sam prezydent Rosji Władimir Putin.

Gaz upolityczniony może być środkiem destabilizowania sytuacji, wywierania nacisku, nie mniej skutecznym niż groźba militarna. Jednak by "używać gazu w polityce", trzeba mieć możliwości techniczne przykręcenia kurka. Stąd dążenie do rozbudowy dróg dostaw gazu czy lukratywne kontrakty zawierane w myśl zasady "dziel i rządź".

Oczkiem w głowie Gazpromu jest South Stream. Gazociąg znajduje się w budowie. Jednak prace nad nim nie idą tak szybko, jakby Rosjanie sobie tego życzyli. Z punktu widzenia Moskwy to obecnie najważniejsza inwestycja rosyjskiego biznesu - ważniejsza niż planowane połączenie gazowe z Chinami.

Gazociąg, łącząc po dnie Morza Czarnego Rosję z Bułgarią (tj. z pominięciem ukraińskiego terytorium), oznacza bowiem zmniejszenie zależności Rosji od Ukrainy jako kraju tranzytowego dla rosyjskiego gazu. Obecnie przez terytorium Ukrainy płynie do Europy około 60 proc. całości eksportowanego przez Rosję gazu ziemnego. Po uruchomieniu South Stream byłoby to już tylko 25-35 proc.

Możliwość wywierania bezpośredniego nacisku na Ukrainę to z punktu widzenia Rosji tylko jeden z atutów South Streamu. Budując go, Rosjanie minimalizują także możliwość dostaw gazu do Europy z Kaukazu, a w przyszłości także z Iranu. Po prostu budowa nowego gazociągu (mógł być nim Nabucco) nie będzie - po oddaniu do użytku South Streamu - ekonomicznie uzasadniona.

Kolejny atut nowego połączenia to zajęcie rynku gazu i związanie ze sobą klientów. Wieloletnie umowy zagwarantują Rosji sprzedaż surowca na wiele lat. Rosjanie sporo zresztą inwestują w biznes gazochłonny, kupowane są zwłaszcza siłownie gazowe. W Europie wiele z nich stoi bezczynnie ze względu na wysokie ceny surowca, Gazpromowi ten biznes może się jednak opłacić, zwłaszcza jeśli gaz będzie dostarczany po kosztach.

Nie ma wspólnoty

Unia Europejska zdaje się tych problemów i zależności nie dostrzegać lub dostrzegając, nie chce wyciągać z nich wniosków. Pojedyncze głosy mówiące o potrzebie zrewidowania europejskiej polityki energetycznej napotykają znaczący sprzeciw.

Z wnioskiem za wspólną polityką energetyczną zgłoszonym przez premiera Donalda Tuska wystąpiła i Polska. Pomysł, by kraje Unii razem kupowały gaz z Rosji, wydawał się dobry i adekwatny do sytuacji międzynarodowej. Okazał się jednak nierealny.

Nie da się ukryć, że dla wielu firm ten pomysł byłby szkodliwy, a trudno sobie wyobrazić, by rządy państw zmuszały biznes do podejmowania niekorzystnych dla nich decyzji. Przykładem niech będą niemieccy odbiorcy rosyjskiego gazu. Nasi zachodni sąsiedzi to najwięksi odbiorcy gazu z Rosji. Dzięki temu kraj ten płaci za rosyjski gaz jedne z najniższych stawek. Należy pamiętać także, że niemieckie firmy brały czynny udział w budowie Nord Streamu. W zamian kupują tanio gaz, co przekłada się na wzrost ich konkurencyjności.

Ostatecznie komisarz UE ds. energetyki Günther Oettinger odrzucił projekt unii energetycznej w kształcie forsowanym przez Donalda Tuska. Komisarz zapowiedział, że nie zgodzi się na ustalenie jednej ceny za zakup gazu. - Gaz jest produktem, a nie bronią polityczną - argumentował niemiecki polityk. W liberalnej, przywiązanej do zasad wolnego rynku Unii Europejskiej - owszem, w Rosji, jak wiadomo, wręcz przeciwnie - chciałoby się dodać.

Jeszcze lepszym przykładem bałaganu i braku spójnej polityki gazowej Unii jest rola Austrii. Pod koniec czerwca Wiedeń zadał potężny cios zwolennikom unii energetycznej, podpisując umowę z Gazpromem w sprawie budowy South Streamu - mimo że Komisja Europejska w związku z sytuacją na Ukrainie praktycznie nakazała wstrzymanie się z tego typu decyzjami, dając wyraźny sygnał, że wokół South Streamu widać wiele kontrowersji. Największą jest ekonomiczny sens budowy mającej kosztować kilkanaście miliardów dolarów rury. Równie poważne są kontrowersje polityczne wokół tej inwestycji.

Mamy więc sytuację, w której zalecenia Komisji Europejskiej nie są uwzględniane przez niektórych członków wspólnoty. Dla Wiednia bardziej istotny od bezpieczeństwa energetycznego Unii jest zarobek Central European Gas Hub AG, spółki z Baumgarten, do której South Stream ma transportować kilkadziesiąt mld m sześc. gazu rocznie.

Ukraińska lekcja

Do widocznych gołym okiem zagrożeń należy możliwość całkowitego wstrzymania tranzytu rosyjskiego gazu przez terytorium Ukrainy. Już obecnie nasi wschodni sąsiedzi nie otrzymują gazu z Rosji. To efekt braku porozumienia w sprawie cen surowca. Kijów logicznie nie chciał płacić za gaz więcej niż np. Serbia. Po pierwsze do złóż ma o ponad 1000 kilometrów bliżej niż Belgrad, a poza tym kupuje znacznie większe ilości gazu niż kraj z Bałkanów.

Na razie więc wszyscy wyczekują co dalej. Europejskie systemy przesyłowe gazu poddawane są tzw. stress-testom, które mają pokazać, co stanie się z systemem przesyłowym gazu, gdy rosyjski surowiec przestanie płynąć przez Ukrainę. Czy taki scenariusz jest możliwy? Ukrainie surowca starczy do połowy grudnia. Co będzie potem, nie wiadomo. W tej sytuacji (połowa 2014 r.) informacje o stopniu wypełnienia podziemnych magazynów gazu przedostają się nawet na czołówki gazet.

Z pewnością sytuację w Europie mogłaby poprawić zgoda amerykańskich władz na eksport gazu. Biorąc pod uwagę boom w gazie łupkowym, Amerykanie będą musieli sprzedawać surowiec poza swoim krajem.

Oczywiście oznaczałoby to zwiększenie konkurencji na tym rynku i nieuchronny spadek cen, tyle że nie byłby on duży. Co więcej, nikt nie liczy, że amerykański gaz byłby sprzedawany po okazyjnych cenach w UE. Amerykańscy producenci będą przecież chcieli zarobić.

Ważniejsze byłoby to, że pojawiłaby się realna przeciwwaga, mogąca zmusić Rosję do rewizji swojej "gazowej polityki zagranicznej". Pamiętajmy jednak, że nie tylko Europa uzależniona jest od rosyjskiego gazu - to mechanizm zwrotny. Ponad 50 proc. wpływów budżetowych Rosji pochodzi z eksportu gazu i ropy.

Dariusz Malinowski

Więcej informacji w portalu "Wirtualny Nowy Przemysł"

Dowiedz się więcej na temat: Wieko | Gazy | gaz ziemny
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »