Giełdy. Wyprzedaż w Nowym Jorku, niepokój na GPW

Na Wall Street od 2-3 dni mocno spadają główne indeksy. Wczoraj Dow Jones i S&P500 straciły po 2 proc., a Nasdaq - 2,7 proc. Po słabym początku tygodnia w środę lekko ruszyły w górę wskaźniki na najważniejszych rynkach europejskich - we Frankfurcie, Londynie i Paryżu. W Warszawie WIG20 wczoraj stracił 0,9 proc., ale mimo wszystko unika gwałtownej przeceny.

Można by pomyśleć, że w Nowym Jorku od poniedziałku sprawdza się stare inwestorskie porzekadło: "Sell in May and Go Away" (w wolnym tłumaczeniu: w maju sprzedaj akcje i jedź na wakacje). Sprawa nie jest jednak przesądzona. O środowej nerwowości inwestorów przesądziły doniesienia o zaskakującym skoku inflacji konsumenckiej w USA z 2,6 proc. w marcu do 4,2 proc. w kwietniu. Analitycy spodziewali się wzrostu dynamiki cen co najwyżej do 3,6 proc.

"Wydrukowana" inflacja

Wzrost inflacji do poziomu widzianego ostatnio w 2008 roku nie mógł nie mieć wpływu na nastroje handlujących akcjami na Wall Street. Pojawiły się obawy, że Rezerwa Federalna (Fed) dużo szybciej niż za kilka kwartałów zacznie podnosić stopy procentowe. Znów zaczęto uważniej wsłuchiwać się w głosy ekonomistów, którzy jakiś czas temu ostrzegali, że "pandemiczne" drukowanie dolarów skończy się spektakularną hossą, ale nie giełdową, tylko inflacyjną. Podkreślali przy tym, że gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa dostały tak wielki zastrzyk pieniędzy, że te będą musiały znaleźć ujście w cenach surowców, towarów i usług.

Reklama

Zwolennicy tezy o przejściowym skoku inflacji zwracają jednak uwagę na potężny efektu bazy na rynku paliwowym. Innymi słowy, dziś mamy tak duży wzrost cen, bo dokładnie rok temu ropa naftowa była kilka razy tańsza niż teraz. W rezultacie przez ostatnie 12 miesięcy benzyna w USA podrożała o blisko 50 proc., a olej napędowy o 37 proc.

Siłę powyższego argumentu osłabia najnowsza wartość amerykańskiej inflacji bazowej (pomijający ceny żywności, paliw i energii). Była ona w kwietniu 3-procentowa w porównaniu z tym samym miesiącem w 2020 roku, podczas gdy analitycy spodziewali się wyniku na poziomie 2,3 proc.

Fed zachowuje spokój

Dla inwestorów giełdowych kluczowe powinno być stanowisko członka Rezerwy Federalnej Richarda Claridy, o którym się mówi, że będzie następnym szefem banku centralnego. Wczoraj dosłownie na gorąco komentował on doniesienia o podwyższonej inflacji i powtórzył tezę, że nie utrzyma się ona przez dłuższy czas. Ponownie przypomniał, że dla gospodarki USA najważniejsze jest przywrócenie zatrudnienia utraconego w związku z pandemią, a to - jego zdaniem - potrwa do jesieni przyszłego roku.

Przedstawiciele Fed w ostatnim czasie niejednokrotnie mówili wprost, że przyzwalają na czasowe przekroczenie celu inflacyjnego, a skupiają się na ożywieniu ekonomicznym. W dodatku, amerykański bank centralny oświadczył, że nie wycofa się z comiesięcznych zakupów rządowych papierów wartościowych za 120 miliardów dolarów, dopóki nie nastąpi "znaczący, dalszy postęp w osiąganiu maksymalnego zatrudnienia".

Wczoraj - choć jeszcze przed komunikatem o podwyższonej inflacji - gubernator Fed Lael Brainard zapewniała, że stopy procentowe, a także skup obligacji prowadzony przez bank centralny pozostaną na obecnym poziomie do czasu odbudowania gospodarki i rynku pracy. W osobnych wystąpieniach prezes Fed w Cleveland Loretta Mester, prezes Fed z Filadelfii Patrick Harker i prezes Fed z San Francisco Mary Daly wypowiedzieli się w podobnym duchu.

To nie koniec hossy

Ekonomiści UBS są przekonani, że wzrostowy rajd na akcjach w Nowym Jorku, obserwowany jeszcze w zeszłym tygodniu, będzie kontynuowany. Jak twierdzą, stymulacja fiskalna w USA oraz poprawa popytu konsumpcyjnego i biznesowego po Covid-19 prowadzą do nadzwyczajnego wzrostu gospodarczego i do znacznego podniesienia zysków amerykańskich przedsiębiorstw.

Eksperci uważają, że dla inwestorów sprzedających akcje w maju ich odkupywanie w późniejszym terminie może być psychologicznie trudne, szczególnie jeśli w międzyczasie rynki pójdą w górę. "W obecnych warunkach zbyt długie trzymanie gotówki jest kosztowne. Przy nominalnych stopach procentowych mniejszych niż inflacja, realne stopy są ujemne, więc gotówka będzie znacznym obciążeniem dla portfeli" - konkludują ekonomiści UBS.

Warszawskie lęki

Środa była drugim dniem spadku WIG20, który stracił 0,9 proc. W dół poszedł także WIG (o 0,5 proc.) i sWIG80 (o 0,2 proc.), ale pod prąd poruszał się mWIG40 i zyskał 0,4 proc. Znawcy analizy technicznej przypominają, że w poniedziałek WIG20 przekroczył granicę 2100 punktów, we wtorek ten poziom obronił, ale nie zdołał tego zrobić w środę, co może być złym sygnałem.

Z drugiej strony, WIG20 byłby mocniejszy, gdyby nie nadzwyczajne osłabienie notowań PKO BP po dymisji prezesa Zbigniewa Jagiełły. Nasz największy bank we wtorek potaniał o ponad 7 proc., a wczoraj o następne 2 proc. Tymczasem inne banki z dużymi portfelami kredytów frankowych w środę podrożały i to bardzo - Millennium o 5,6 proc., a mBank o 6,5 proc. Taki był efekt decyzji Izby Cywilnej Sądu Najwyższego o odroczeniu "frankowego" posiedzenia.

Dużą rolę we wczorajszych spadkach głównego indeksu warszawskiej giełdy odegrała spółka odzieżowa LPP, której akcje potaniały aż o 6,8 proc. Firma ma jednak za sobą niezwykle efektowną serię wzrostów kursu, a środowa przecena była zapewne realizowaniem zysków przez inwestorów, którzy postanowili spieniężyć sukces.

Inflacja po polsku

Na warszawskim parkiecie dużo mówi się o polskiej inflacji, która w kwietniu osiągnęła pułap 4,3 proc. Wczoraj okazało się, że skala wzrostu cen konsumenckich w USA jest taka sama jak u nas. Ze Stanami Zjednoczonymi łączy nas jeszcze jedno - mamy wielu ekspertów, którzy uważają, że rodzime czynniki proinflacyjne są przejściowe.

Takiego zdania jest główny ekonomista Ministerstwa Finansów Łukasz Czernicki. Jak twierdzi, na obecną inflację mają duży wpływ nadzwyczajne okoliczności pandemiczne - odłożony popyt konsumentów oraz osłabione łańcuchach dostaw w przemyśle. - W perspektywie rocznej, dwuletniej jestem raczej optymistą i nie prognozuję, by inflacja była dużo wyższa - oświadczył Łukasz Czernicki.

Przyjęta przez Radę Ministrów Aktualizacja Programu Konwergencji przewiduje, że średnioroczny wzrost cen wyniesie 3,1 proc w tym roku., 2,8 proc. w 2022 roku, 2,6 proc. w 2023 roku i 2,5 proc. w 2024 roku.

Główny ekonomista Ministerstwa Finansów uważa, że bank centralny powinien zachować spokój. Jednak Łukasz Hardt, jeden z członków RPP, w artykule dla "Dziennika Gazety Prawnej". napisał, że "konieczne jest rozpoczęcie ostrożnej normalizacji polityki pieniężnej". Jego zdaniem, RPP powinna sygnalizować możliwość podwyżki stóp oraz utwierdzać rynek, że trwa przy dążeniu do osiągnięcia celu inflacyjnego w średnim okresie

Łukasz Hardt jest przekonany, że podwyżka stopy rezerwy obowiązkowej do 3,5 proc. umożliwiłaby bardziej efektywne zarządzanie nadpłynnością sektora bankowego. Jednak wszystko wskazuje na to, że zdecydowana większość członków RPP nie jest zaniepokojona trendem inflacyjnym i w najbliższych miesiącach nie dojdzie do żadnych zmian w polityce monetarnej..

Jacek Brzeski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »