Gospodarka, durniu - przedsiębiorczość, głupku
Premier Leszek Miller, z właściwą sobie swadą, próbuje dokonać na nasz grunt transplantacji głośnego w swoim czasie transparentu, jaki wisiał w sztabie wyborczym kandydata na prezydenta Billa Clintona: "Gospodarka, durniu", właśnie.
Zamierza jednak pójść dalej i zawiesić w swoim gabinecie, i gabinetach swoich ministrów, napisy: "Przedsiębiorczość, głupku". Byśmy - jak powiedział - za każdym razem zastanawiali się, jakie znaczenie dla firm ma to, co robimy. Każdy musi przyznać, że niezbyt precyzyjnie sparafrazowane hasło Clintona, w języku polskim brzmi znacznie mocniej, a ponadto miejsce umieszczenia napisu (tam - sztab wyborczy, tu - ministerialne gabinety) też ma swoją wymowę. Ale być może premier wie co robi, bo sytuacja w jakiej przyszło obejmować mu urząd jest nieporównywalna z tą, jaką zastał prezydent Clinton. Clinton miał prosperity przygotowane przez rządy republikanów (przede wszystkim Reagana), Miller ma stajnię Augiasza (nie ważne już w tym miejscu dzięki czyim poczynaniom, ale zasług premierowi Buzkowi nikt nie odbierze).
W tej sytuacji, późno bo późno ale jednak, rząd przedstawił i intensywnie promuje swój program naprawczy "Przedsiębiorczość - Rozwój - Praca". Program ten, w którym aż roi się od najróżniejszych pakietów: "Przede wszystkim przedsiębiorczość", "Pierwsza praca", "Infrastruktura - klucz do rozwoju", zawiera wiele haseł, kluczy i wytrychów. Ponieważ z pustego i Salomon nie naleje, program, to prawda, nie obiecuje deszczu pieniędzy - bo ich zwyczajnie nie ma. Na czym się więc zasadza, jaka jest jego istota? Otóż, moim zdaniem, jest to bardziej program prawny, przede wszystkim psychologiczny, a mniej ekonomiczny.
Na czym bowiem zasadzał się sukces pierwszych lat polskiej transformacji? Też nikt nam przecież niczego nie dawał. Jego podstawą była nieokiełznana, i długo tłamszona, przedsiębiorczość naszych rodaków. Jeżeli przynajmniej jakąś część zapisanych w programie zamierzeń uda się zrealizować, jeżeli uda się przywrócić słowu "przedsiębiorczość" jego właściwe znaczenie, uprościć procedury, zmienić atmosferę wokół przedsiębiorczych - można być umiarkowanym optymistą.
A co do napisów w gabinetach, to jednak proponowałbym inne. Może, na przykład: Primum non nocere. Bo to i wystarczy, i każdy właściwie zrozumie, i nie wygląda i nie brzmi tak głupio. A dla nie znających maksym łacińskich, pod spodem, małymi literkami napisać: Po pierwsze nie szkodzić... durniu.