Inwestorzy na specjalnych papierach

Zarządzanie specjalną strefą ekonomiczną to dziwny biznes, który trzeba umiejscowić gdzieś między deweloperką, służbą publiczną a działalnością promocyjną.

Zarządzanie specjalną strefą ekonomiczną to dziwny biznes, który trzeba umiejscowić gdzieś między deweloperką, służbą publiczną a działalnością promocyjną.

Pionierskie początki, wciąż zmieniające się warunki działania, nagłe wolty i oryginalne pomysły. W strefie, jak przekonuje Piotr Wojaczek, szef spółki zarządzającej największą z nich, nie ma rzeczy niemożliwych.

Specjalne strefy ekonomiczne (SSE) znajdują się na terenie 120 polskich miast i 145 gmin. Powstały, by połączyć potrzeby inwestorów z potrzebami regionów, w których zostały utworzone. Przez kilkanaście lat udowodniły, że to był dobry pomysł. Jedną z pierwszych i największą jest Katowicka Specjalna Strefa Ekonomiczna. Spółce zarządzającej tą strefą prawie od początku prezesuje Piotr Wojaczek. Czy na początku lat 90. sądził, że po kilkunastu latach będzie zarządzał imperium gospodarczym?

Reklama

Na początek improwizacja

- Przyznam, że w 1994 r. to chyba nawet nie miałem pojęcia o tym, że powstaje Ustawa o strefach. Miałem wtedy zupełnie inny problem na głowie. Borykałem się z pewną firmą transportową, która znalazła się w portfelu NFI, i podjąłem się z powodzeniem przekształcenia molocha w nowoczesną rentowną firmę - wspomina Wojaczek.

KSSE powstała w 1996 r. na okres 20 lat (do 8 sierpnia 2016 r.) w celu wsparcia i przyspieszenia procesów restrukturyzacji przestarzałego przemysłu śląskiego oraz stworzenia nowych miejsc pracy w regionie. Była trzecią z kolei utworzoną w Polsce. W czerwcu 1996 r. zawiązano spółkę zarządzającą, która miała przygotować zręby organizacyjne nowego organizmu. Kilka miesięcy później przyjęto aplikację Piotra Wojaczka na stanowisko prezesa spółki.

- Skusiło mnie to, że ten projekt miał dotyczyć głównie inwestycji zagranicznych - mówi Wojaczek. - Zawsze uważałem, że istnieje duże pole do popisu we współpracy transgranicznej czy międzynarodowej, w łączeniu biznesów różnych krajów. Jednocześnie - i nie wiem, czy to nie było ważniejsze - miałem "moralnego kaca" po przeprowadzeniu restrukturyzacji poprzedniej firmy, gdyż kosztem tego procesu było zlikwidowanie ponad tysiąca miejsc pracy w regionie. W grudniu 1996 r. zostałem powołany na to stanowisko.

Generalna strategia przy tworzeniu stref była taka, że gminy, Skarb Państwa i agencje rządowe wnosiły aportem do SSE grunty, którymi strefy miały zarządzać i na które należało pozyskiwać inwestorów. Zdarzało się, że była to ziemia wraz z gotową infrastrukturą przedsiębiorstwa (chociaż najczęściej typowy greenfield), która w strefie rozpoczynała swój nowy żywot. To było jakby wiano stref.

- Zaczęło się od tego, że nie za bardzo wiedzieliśmy, co mamy robić, bo faktycznie o tej robocie ani my wiele nie wiedzieliśmy, ani nikt w Polsce... - wspomina Wojaczek. - Tu było już czterech moich zastępców, którzy pracowali pół roku przede moim przyjściem (notabene do dziś ze mną pracują). Oni wtedy też za bardzo nie wiedzieli, co robić, a jak przyszedłem, to spółka nie miała już prawie kapitału. Nie było się czemu dziwić, gdyż na start dostała od państwa i gmin, czyli 9 akcjonariuszy, około 900 tys. zł kapitału akcyjnego i... błogosławieństwo: proszę się tym rządzić. I ani jednego hektara własnej ziemi...

Grunty należały do gmin, Agencji Nieruchomości Rolnej, huty Katowice i innych podmiotów. Tereny gminne były w 20-30 procentach uzbrojone, za to te z ANR były całkowitym greenfieldem. W tym czasie zlecono opracowanie studium wykonalności dla katowickiej strefy. Eksperci stwierdzili w niej, że spółka potrzebuje 200 mln zł na uzbrojenie terenów. A w kasie było 900 tysięcy na 800 hektarów! To ledwie starczało na utrzymanie spółki. Zarząd KSSE przyjął pomysł powielenia typowych zachowań deweloperskich: kredyt, uzbrojenie, sprzedaż, zarobek. I znowu, i jeszcze raz - a nadwyżka zostawała. I spółka stawała się bogatsza.

- Trzeba było przyjąć jakąś strategię, stworzyć model. Sęk w tym, że jedyne źródło przychodów, jakie można było wtedy zorganizować, to było wynagrodzenie za zbywanie nieruchomości, które nie były nasze... - przyznaje Wojaczek. - Gminy, jako akcjonariusze i właściciele, rozumiały, że skoro nie włożyły pieniędzy i nie szukają klientów, to powinny zgodzić się na marżę handlową dla spółki na warunkach rynkowych. Natomiast ANR to jest szczególny polski przypadek... Nie tylko nie była zainteresowana czymkolwiek, nawet zgoleniem trawy, wybudowaniem infrastruktury, promowaniem czegokolwiek, to jeszcze chciała jak najdłużej posiadać te grunty, co raczej kłóciło się z filozofią inwestorów.

KSSE była przecież spółką prawa handlowego, a więc statutowo była nastawiona na zysk. Tymczasem okoliczności, w jakich przyszło jej działać, powodowały, że stawała się raczej spółką infrastrukturalną, która "jak wyjdzie na zero, to też jest dobrze". Stąd różne pomysły, dziwne metody, sprytne strategie...

Działania ustawowo rozproszone

Dodatkowym wyróżnikiem katowickiej strefy był status jedynej w Polsce strefy rozproszonej. Chodziło o polityczne pogodzenie założenia, że na Śląsku ma być jedna SSE z aspiracjami kilkunastu gmin, które złożyły aplikacje o stworzenie na ich terenie takich terenów. I wtedy ktoś wpadł na pomysł, aby utworzyć jedną strefę katowicką (woj. było wtedy katowickie), ale w kilkunastu miejscach. Takie rozczłonkowanie było kosztownym i organizacyjnym utrudnieniem. Uzbrojenie 800 ha w jednym miejscu jest łatwiejsze i tańsze. Dochodziły problemy logistyczne, marketingowo-promocyjne, wzrosła liczba kontaktów z lokalnymi urzędami i instytucjami.

- Postanowiliśmy wtedy obrócić to, co było naszą ewidentną wadą, w zaletę. Ogłosiliśmy, że mamy dla każdego coś miłego. Jeśli ktoś chce budować fabrykę motoryzacyjną, to zapraszamy do Tychów, Gliwic lub do Dąbrowy Górniczej, a jeżeli ktoś myślał o zakładzie branży spożywczej, proponowaliśmy mu zielone tereny w Żorach czy w Tychach (ale pod lasem) lub zapraszaliśmy do Godowa - wspomina Wojaczek. - Próbowaliśmy dokonywać specjalizacji branżowej, ale to się musiało mieszać, bo najważniejsi byli zawsze klienci. To oni decydowali w ostateczności, gdzie wyłożą swoje pieniądze.

Mijały lata, a w zarządzaniu strefą konieczna wciąż była pomysłowość, improwizacja, a czasem nawet "jazda po bandzie". Była strategia, czasem brakowało taktyki. Powstawała z dnia na dzień i jak twierdzi prezes KSSE, tak wtedy, jak i teraz ma absolutne szczęście do mądrych ludzi. Jego zdaniem, ci, którzy decydują o strefach - i na górze, i na dole - to są kompetentni ludzie. Jeżeli się na czymś nie znali, nie byli do końca pewni, to dawali kontrolowane wotum zaufania. Według zasady: wiesz jak, to pokaż i zrób to. Kiedy się udawało, z nowych metod chętnie korzystali szefowie innych stref.

A pomysły? Narzuca je zarządowi prezes Wojaczek?

- Nie, absolutnie nie. Jeśli chodzi o generalia, to decyzje o nich zapadają kolegialnie - wyjaśnia prezes KSSE. - W zakresie metod czy taktyk zarząd daje mi dużą swobodę. Mam duży i naprawdę kreatywny zarząd. Już na samym początku osoby wyznaczone przez gminy, na których terenie leżą podstrefy, okazały się wyjątkowo kompetentne. Mimo że nie wywodzili się z biznesu, ale raczej z samorządu. Zastałem 5-osobowy zarząd i mam go w tym samym niemal składzie do dziś.

Najważniejszym zadaniem stref jest pozyskiwanie inwestorów, często nawet dzięki daleko idącym kompromisom.

- Negocjacje, niestety, nie ograniczają się tylko do kwestii oczywistych. Udało nam się wypracować metody skutecznej pertraktacji i to z bardzo wymagającymi, czasami egzotycznymi partnerami - mówi Wojaczek.

W KSSE pierwszy był Opel i drukarnia Gazety Wyborczej. To, że Opel wybrał Gliwice, miało duże znaczenie dla spółki, bo wtedy, według Wojaczka, wykreowano przyszły charakter strefy, w której dziś 45 proc. ludzi, czyli prawie 20 tys., zatrudnionych jest w motoryzacji. Około 60 proc. nakładów inwestycyjnych, czyli ok. 9 mld zł, dotyczy branży automotive.

Nie ulega wątpliwości, że Opel dał pozytywny sygnał dla innych inwestorów, którzy przyszli do KSSE na zasadach czysto komercyjnych. - Przyznam, że moim marzeniem było, żeby tak się stało. Jestem pasjonatem motoryzacji - zdradza Wojaczek. - W końcu nikt nie zaprzeczy, że motoryzacja jest bardzo nowoczesnym przemysłem. Ona doskonale pasowała do potencjału kultury przemysłowej tego regionu.

Mimo krytycznych opinii i zdecydowanie większych oczekiwań, polskie specjalne strefy ekonomiczne na początku tego stulecia dość energicznie przyciągały inwestorów, powiększały swoje areały. Do kraju napływał spory kapitał i nowoczesne technologie. Jednak strefy jako nowe zjawiska gospodarczo-społeczne zostały powołane przede wszystkim dla złagodzenia lokalnych problemów związanych z rynkiem pracy.

Idzie strefa za klientem

- Kiedy nastąpiły cięższe czasy, zastanawialiśmy się, co zrobić, aby być bardziej elastycznym w strefach. Nie chodziło o stanowienie dodatkowych ulg. Zaczęliśmy się przebijać z moim pomysłem, żeby strefa podążała za klientem. Nie za każdym. Ale w wyjątkowych sytuacjach. Bywało, że klient mówił: wasz instrument podatkowy jest OK, ale ja nie chcę być w Tychach czy Gliwicach - chcę być w Częstochowie. I tylko tam zrobię inwestycje - wyjaśnia prezes KSSE. - No to nic prostszego, tylko rozszerzyć strefę o to miejsce, które wybrał klient...

Łatwo powiedzieć. Pierwszą ważną osobą, która dała się przekonać do tego pomysłu, był minister gospodarki Jacek Piechota. Metoda szybko przyjęła się w skali krajowej - stąd się wzięło obecne dziwne i dla wielu niezrozumiałe rozproszenie w niektórych strefach. Na przykład Tarnobrzeska SSE ma oddział w Kobierzycach pod Wrocławiem, a Wałbrzyska we Wrześni.

Nie zwiększono liczby stref ponad 14, całą sferę zarządzania, aplikowania o pomoc, pozostawiono w tych samych miejscach, ale system stał się bardziej elastyczny. Dla polityków to było nowe i skuteczne narzędzie, umożliwiające spełnianie aspiracji różnych miast.

Akcjonariusze nie byli zbyt zadowoleni z takiego rozwiązania. No bo jeśli coś idzie w nowe miejsce, to nie idzie do miejsc starych... Kiedy Wojaczek zadeklarował, że w nowe tereny nie będą inwestowane pieniądze akcjonariuszy, lecz środki, które strefa zarobi w nowym miejscu.

Zanim minister zaakceptował metodę strefy pełzającej za inwestorem, zarząd KSSE przyjął strategię równoważenia wpływu strefy na region. Jej założenie jest takie: wbić cyrkiel w każde miejsce w województwie, w którym jest strefa lub powinna być, zatoczyć koła o promieniu 30 km. Dzisiaj KSSE pokrywa tym sposobem ok. 60 proc. woj. śląskiego, a zamierzeniem na najbliższy czas jest pokrycie strefą 80 procent województwa. W czasach pełzającej strefy okazało się, że każdy chce mieć strefę.

KSSE zaczęła pączkować.

- Gdybym poprzestał na 800 ha, to co ja bym tu robił... A tak mamy już 1100 ha sprzedane i wciąż mamy nowe - mówi Wojaczek.

Wraz z wejściem Polski do Unii Europejskiej pojawiły się zapowiedzi, jakoby SSE były "do wycięcia". Wojaczek uspokaja: - Absolutnie nie. Na razie okresy są przedłużone, a na pewno będą jeszcze raz. Chodziło tylko o wynegocjowanie, co ze starymi i co z nowymi podmiotami. Przecież w Unii też działają strefy. Mało tego - fiskalne narzędzie pomocy nie tylko nie zanika, lecz jest wzmacniane.

Termin działalności SSE w Polsce był określony do 2017 r. (część, w tym KSSE, do 2016 r.). Biorąc pod uwagę wszystkie dotychczasowe efekty, rząd wydłużył funkcjonowanie stref do końca 2020 r., tj. do końca następnej perspektywy finansowej Unii Europejskiej. Jednak ten nowy termin dotyczy wyłącznie inwestorów nowych, którzy wejdą do SSE od tego roku.

Eksperci gospodarczy oraz Konferencja SSE, której szefuje prezes Wojaczek, postulują likwidację tego reżimu i objęcie przedłużeniem do 2020 r. wszystkie podmioty działające w strefach.

W ubiegłym roku znowelizowano rozporządzenie określające zasady przyznawania strefowej pomocy publicznej. Wydawało się, że jest bardzo dobrze i że można usztywnić przepisy. Tymczasem sytuacja się zmieniła. Przyszedł kryzys.

- Ktoś chyba myślał, że pokazaliśmy już całemu światu, iż lubimy inwestorów, że my ich kochamy i wszyscy kochają Polskę za to. Nieprawda. Polskę pokochało tych 60 miliardów, które tu przyszło. Następne miliardy mogą nas obejść bokiem - ostrzega prezes KSSE.

Zarządzający strefami i Ministerstwo Gospodarki zdają sobie sprawę, że inwestorzy są w trudnej sytuacji. Sprzedaż spada, a przepisy obligują do utrzymywania nakładów i zatrudnienia. W koniunkturze inwestor będzie zatrudniał, produkował, zarabiał. W kryzysie musi szukać oszczędności. Czy urzędnik to zrozumie?

Szef katowickiej strefy jest przekonany, że nie ma takiej strefowej inwestycji, która by się Polsce (budżetowi państwa, gminom itp.) nie opłacała. Odpowiedź na pytanie, czy inwestor trafiłby do Polski, gdyby nie strefy, jest trudna, jak każde gdybanie...

- Według mnie, ponad 60 proc. klientów nie byłoby w Polsce, gdyby nie system pomocy publicznej związanej z systemem specjalnych stref ekonomicznych - przekonuje Wojaczek.

Rok 2008 był kolejnym korzystnym okresem dla polskich SSE. Przedsiębiorcy zainwestowali ponad 10 mld zł. Powierzchnia 14 stref wzrosła o 882 ha i wynosi obecnie 11 845 ha, z czego blisko 70 proc. to grunty zagospodarowane.

Do tej pory przedsiębiorcy zainwestowali w Polsce w SSE łącznie 56,7 mld zł, zapewniając ponad 210 tys. miejsc pracy, z czego 74 proc. stanowią nowe zatrudnienia. Na terenie KSSE działa 186 podmiotów gospodarczych, które wniosły łączne nakłady inwestycyjne sięgające 13,8 mld zł. Stworzono ponad 42 tys. nowych miejsc pracy.

Tadeusz Garczarczyk

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »