Kredyty we frankach mogą być początkiem katastrofy

Kiedy zwykły konsument zderza się twardymi prawami ekonomii, może dojść do katastrofy. Czy jej unikniemy? Bardzo wiele zależy od tego, czy nasze państwo potrafi zażegnać spór między bankami a ich klientami o kredyty we frankach. Na razie orzeczenia sądów nie biorą pod uwagę praw ekonomii. A w przyszłości może czekać nas jeszcze więcej kłopotów.

- Pojawia się dominacja prawa konsumenckiego nad zagadnieniami ekonomicznymi - mówił w zdalnej dyskusji w ramach "Kwadransa z Europejskim Kongresem Finansowym" Andrzej Reich, wieloletni dyrektor w Urzędzie Komisji Nadzoru Finansowego odpowiedzialny za regulacje i nadzór nad bankami oraz przedstawiciel Polski w Europejskim Urzędzie Nadzoru Bankowego.  

Złożona sprawa kredytów we frankach

Spotykają się tutaj zupełnie rożne sposoby patrzenia. Jeden to prawa konsumentów. Powiedzmy otwarcie - banki udzielając kredytów we frankach nie zawsze grały fair. Ale druga sprawa, nie mniej ważna - to prawa ekonomii. Jeśli frank kosztował kiedyś nieco ponad 2 zł, a obecnie 4,12 zł, ktoś musi te różnicę zapłacić. Pytanie - kto?

Reklama

Albo bank, albo kredytobiorca - innej możliwości teraz już nie ma. A wyliczenia mówią, że gdyby banki miały te koszty ponieść, to straciłyby co najmniej 60 mld zł. Przypomnijmy, że łączna wartość kredytów we frankach na koniec czerwca wynosiła ponad 96 mld zł. Nawet najsilniejsze polskie banki - tracące w trwającym kryzysie gwałtownie rentowność - musiałyby się zachwiać w posadach.  

Andrzej Reich mówi, że niektóre orzeczenia sądów w sprawach frankowiczów z bankami podyktowane są spojrzeniem na spór wyłącznie z perspektywy ulżenia konsumentom. Na przykład orzeczenie, że kredyt ma zostać przewalutowany na złote, ale oprocentowany po stawce LIBOR na franka, która była i jest znacznie niższa niż oprocentowanie kredytu w złotych.  

 Jego zdaniem takie orzeczenia ignorują podstawowe zasady ekonomii, gdyż wiadomo, że stopa procentowa to stopa w danej konkretnej walucie. Nie można mieszać ze sobą walut i stóp, zawsze idą w parze. Ale też europejskie rozporządzenia dotyczące stóp procentowych i innych indeksów takiego "mieszania" nawet zabrania. A zatem orzeczenia sądów mówiące o "kredycie w złotych na LIBOR-ze" są  sprzeczne z unijnym prawem.

- Jeśli kredyt frankowy zostaje przewalutowany na złote z zachowaniem stawki LIBOR powstaje hybryda, czyli coś, co jest piękne w mitologii, ale w życiu nie istnieje (...) Prawo

Unii mówi, że stopa jest stosowana tylko w odniesieniu do waluty, dla której można określić skutki ekonomiczne. Kredyt w złotych na stopę LIBOR na franka to produkt sprzeczny z prawem - mówił.

Dobrze znana historia kredytów frankowych

Po wejściu Polski do Unii złoty się umacniał w stosunku do innych walut. Było tak aż do kryzysu w 2008 roku. Wtedy w ciągu kilku miesięcy frank horrendalnie podrożał, a potem po raz kolejny, w 2015 roku. Problem kredytów we frankach uderzył nie tylko w kieszenie polskich kredytobiorców, ale także we Francji czy w Austrii i w wielu krajach "Nowej Unii".  

Zdaniem Andrzeja Reicha powodem problemu przed którym stoją dziś kredytobiorcy i banki było niezrozumienie podstawowej sprawy - czym jest kredyt walutowy i jakie ryzyka są z nim związane. Ponieważ złoty umacniał się, wydawało się, że będzie tak zawsze. 


I dodał - to tak ja z palaczami. Każdy, kto bierze paczkę papierosów do reki czyta ostrzeżenie, że palenie szkodzi zdrowiu. Ale co innego wiedza, a co innego świadomość. Ta pojawia się znacznie później, kiedy ze zdrowiem zaczynają się prawdziwe kłopoty.

Carry trade pod strzechą

Banki często udają, iż ryzyka walutowego też nie potrafiły ocenić, bo nikt nie spodziewał się, że wybuchnie tak wielki kryzys jak w 2008 roku. To nie prawda. Banki przynajmniej od lat 80. zeszłego wieku znały i stosowały strategię carry trade. Polega ona na tym, żeby pożyczać pieniądze tam, gdzie stopa procentowa jest niższa, a następnie te pieniądze odpożyczać w kraju, gdzie stopa jest wyższa. Kredyty we frankach to nic innego, jak sprowadzenie strategii carry trade pod strzechy.

- Były dyskusje, czy takie kredyty powinny być w ogóle oferowane - mówił Paweł Preuss, partner w firmie doradczej EY.

Dlaczego? Różnica pomiędzy profesjonalnym uczestnikiem rynku finansowego a zwykłym konsumentem jest zasadnicza. A strategię carry trade stosują profesjonalne instytucje finansowe. Nawet te o największym apetycie na ryzyko używają w niej zabezpieczeń. Kredytów we frankach banki udzielały zwykłym ludziom, którzy nie mieli szans swoich "pozycji" zabezpieczyć. Jedynym zabezpieczeniem był ich dach nad głową. Kupiony właśnie na kredyt.

Kiedy kurs franka zaczął szaleć, rozpoczęły się spory pomiędzy frankowiczami a bankami. Pole gry zmienił wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), który w październiku zeszłego roku orzekł, że jeśli umowa ma niedopuszczalne zapisy, sąd może ją unieważnić. Gdy wybuchła pandemia sprawy przycichły, ale teraz ruszają z nową siłą.

Paweł Preuss twierdzi, że obecnie toczy się ok. 24-25 tys. spraw sądowych miedzy franowiczami a bankami. Według jego szacunków banki odłożyły już ponad 3 mld zł rezerw na ryzyko prawne, a chodzi tu głównie właśnie o ryzyko przegranej w procesie o kredyt we frankach.  

 - Konflikt narasta, stanowiska się polaryzują (...) Szukaliśmy przez wiele lat bezskutecznie rozwiązania - powiedział.

Jak dzielić straty?

Propozycji rozwiązań sytuacji, kiedy ktoś pożyczył franki warte 400 tys. zł, a pozostaje mu teraz do spłacenia 800 tys. zł było wiele. Ale albo nie były satysfakcjonujące dla kredytobiorców, albo nie gwarantowały zachowania stabilności systemu finansowego. Chodzi o to, że jeśli ktoś zyskał na kredytach we frankach, to zyski te dawno zostały pozamiatane. A teraz są do podzielenia wyłącznie straty. Ponieważ nie było dobrych rozwiązań jak podzielić straty, sprawy poszły na żywioł. A ten okazuje się bardzo niszczący. Co w takiej sytuacji można zrobić?

- Na ugody nie bardzo mamy co liczyć, bo stanowiska obu stron są od siebie bardzo dalekie.

Może uda się znaleźć podejście, żeby w wyrokach sądowych były uwzględnione i prawa konsumenta, i zasady ekonomii - mówi Andrzej Reich.

- Trzecia możliwość to wkroczenie państwa - dodaje.     

Kredyty we frankach, choć to ponad 90 mld zł, są jednak tylko czubkiem góry lodowej. Jeśli polscy konsumenci i polski system finansowy się z nią zderzą, dojdzie do prawdziwej katastrofy. Ta zanurzona w głębinach morskich góra to kredyty hipoteczne w złotych. Ich oprocentowanie oparte jest na zmiennej stopie procentowej WIBOR. A kto wie, co to jest WIBOR i jak jest ustalana? No właśnie.

- Pojawił się pierwszy pozew o kredyt oparty na WIBOR, ponieważ skarżący nie wie na jakich zasadach ustalany jest WIBOR - powiedział Andrzej Reich.  

Kredyty hipoteczne zaciągane są na 20-30 lat. Przez taki czas - jak pokazuje historia - może wybuchnąć nie jeden, ale kilka kryzysów. Teraz banki centralne wszędzie na świcie obniżają stopy procentowe, więc kredyt jest tani. Ale co będzie kiedy je podniosą? Raty kredytów w złotych mogą wzrosnąć niebotycznie. A sądy zaleją pozwy konsumentów, którzy będą argumentować, że nie wiedzieli co to jest WIBOR i dlaczego się zmienia. Wartość wszystkich kredytów hipotecznych już w marcu przekroczyła 450 mld zł i duża część tej kwoty może stać się w przyszłości przedmiotem sporu.

Paweł Preuss mówi, że czas nagli i nadeszła najwyższa pora na dyskusję o tym, jaki powinien być długoterminowy kredyt hipoteczny, na ile banki mogą mieć swobodę w ustalaniu jego parametrów, a na ile powinny podporządkować ograniczeniom. Podaje przykład, że w Austrii wypracowano taki wzorzec, który przez społeczeństwo został zaakceptowany.   

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: kredyt | bank | bankowość
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »