Mroczne widmo wojny z Rosją

Dawno temu w Moskwie Władimir Putin zaplanował sobie gry wojenne, które właśnie realizuje. Na oczach całego świata powstaje Nowa Rosja, która zaczyna rzucać na stół coraz mocniejsze karty.

Na początku kwietnia tego roku w ukraińskich wyborach prezydenckich pojawił się niecodzienny kandydat. Darth Vader, mroczny rycerz Jedi, chciał podnieść Ukrainę z kolan i uczynić ją "imperium". Jego hasło wyborcze brzmiało: "Kandydat z ludzką twarzą". Podczas protestów na Majdanie pojawiał się w asyście "szturmowców", wziętych żywcem z kadrów "Gwiezdnych wojen". Rok temu wtargnął siłą do budynku rady miejskiej w Odessie i próbował "przejąć władzę". - To nasze miasto. Na wieki nasze! - krzyczał na szczycie słynnych Schodów Potiomkinowskich, uwiecznionych w klasycznym filmie Sergiusz Eisensteina z 1925 roku.

Reklama

Ukraiński Lord Vader to znany aktywista, tudzież performer. Twierdzi, że jest członkiem Partii Lordów Sithów. Swoimi akcjami nawiązuje do najbardziej czarnego charakteru kosmicznej sagi "Gwiezdnych wojen" Georga Lucasa. Trudno się oprzeć wrażeniu, że Ukrainiec przebrany w strój Vadera symbolizuje imperialistyczne zapędy prezydenta Rosji, Władimira Putina. Czy kpi z niego? Może tak, a może nie. Problem polega na tym, że do dzisiaj nikt nie zna prawdziwego imienia i nazwiska tego człowieka. Dlatego wśród niezależnych dziennikarzy ukraińskich pojawiły się komentarze, że to kolejna prowokacja rosyjskich służb specjalnych, które w ten sposób ośmieszają Kijów na oczach całego świata. Trudno się z taką tezą nie zgodzić. Gdyby bowiem ktoś chciał rzeczywiście wcielić się w Putina, nawiązując do bohaterów z "Gwiezdnych wojen", zapewne wybrałby zupełnie inną postać. Prezydenta Rosji dużo bardziej przypomina bowiem przebiegły, śmiertelnie skuteczny i mściwy mistrz chaosu Lord Sithów - Darth Maul z epizodu "Mroczne widmo".

Prymus z hodowli przywódców

Władimir Putin, tak jak Maul, potrafi wywoływać popłoch i zamieszanie wśród najpotężniejszych organizacji na świecie takich jak Pakt Północnoatlantycki (NATO) czy aspirująca do tego miana w kontekście gospodarczym Unia Europejska (UE). Przy tym wszystkim prezydent Rosji wcale nie jest postacią fantastyczną, "człowiekiem oderwanym od rzeczywistości", jak to kilka miesięcy temu stwierdziła kanclerz Niemiec Angela Merkel, odnosząc się do aneksji Krymu. Putin od lat z żelazną konsekwencją realizuje plan budowy Nowej Rosji, opartej na siłowym podporządkowaniu niepokornych, dawnych republik radzieckich i gospodarczym uzależnieniu Europy.

Rosyjski prezydent jest dzisiaj w swoich działaniach przewidywalny jak żaden inny przywódca na świecie. Już w 2000 roku, czyli tuż po objęciu władzy przez Putina, mówił o tym w wywiadzie dla Programu 1 Polskiego Radia Leonid Kuczma, ówczesny nomenklaturowy prezydent Ukrainy.

"Rosja zmieniła się, bo praktycznie zmienił się prezydent Federacji Rosyjskiej, który na dzień dzisiejszy robi dokładnie to, co zadeklarował. Mamy dziś do czynienia z absolutną przewidywalnością i konsekwencją w działaniu pełniącego obowiązki prezydenta Rosji. Jego słowa nigdy nie rozmijają się z podejmowanymi przez niego działaniami" - przestrzegał Kuczma na antenie radiowej Jedynki.

Ale wtedy tzw. zachodnie media (a za nimi reszta świata) wolały pokazywać Putina jako zawziętego słabeusza, naiwnie wierzącego w odrodzenie Rosji, zrujnowanej pieriestrojką. Dzisiaj zaś Putin jest porównywany z szalonymi, bezwzględnymi doktrynerami jak Stalin czy Hitler, co jest jeszcze większym nieporozumieniem. Władimir Putin jest bowiem wyrachowanym, cynicznym i piekielnie inteligentnym graczem. Jest samcem alfa latami przygotowywanym przez rosyjskie służby do pełnienia roli męża opatrznościowego narodu. Już na studiach (Wydział Prawa Państwowego Uniwersytetu w Leningradzie) został dostrzeżony przez agentów KGB i zaraz po zakończeniu nauki rozpoczął pracę jako oficer operacyjny. W latach 1985-1990 służył na terytorium Niemieckiej Republiki Demokratycznej pod przykrywką oficjalnego statusu dyplomaty.

W trakcie trwania puczu moskiewskiego Putin wystąpił ze służby w KGB (przez cztery kolejne lata pełnił funkcję zastępcy mera Petersburga, odpowiedzialnego za kontakty międzynarodowe i inwestycje zagraniczne). W sierpniu 1996 został powołany do pracy w administracji Prezydenta Rosji Borysa Jelcyna i zaczął błyskawicznie awansować. Najpierw objął stanowisko zastępcy szefa administracji nieruchomościami, potem zastępcy szefa administracji prezydenta i szefa Głównego Zarządu Kontroli. W latach 1998-99 był kolejno szefem Federalnej Służby Bezpieczeństwa, sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej i premierem Rosji. Już wtedy zaczął realizować plan budowy Nowej Rosji, wprowadzając ponownie wojska rosyjskie na terytorium Czeczenii, .

Według Marka A. Cichockiego, byłego doradcy prezydenta Lecha Kaczyńskiego Putin o niczym innym nie myślał w swojej polityce od 1999 roku, jak o przyszłej wielkiej Rosji. Za to racjonalny Zachód myślał, że kupując od Putina gaz i ropę nie tylko robi świetny interes, ale pomaga zrozumieć rosyjskiemu przywódcy oraz milionom Rosjan, na czym polegają wszelkie dobrodziejstwa płynące ze status quo. "Nawet, jeśli ten obraz świetnego dealu czasami mąciły dziwne napady szału Putina, czy to wobec Czeczenów, czy to wobec Gruzinów, tłumaczono to skomplikowaną historią wielkiego rosyjskiego narodu lub jego geopolitycznymi potrzebami. Aby uniknąć dysonansu zachodni racjonalizm gotowy jest na sporą dozę pobłażliwości" - pisał na łamach "Teologii Politycznej" Cichocki.

Ogniem i kapitałem

Trudno się z taką wykładnią strategii Putina nie zgodzić, bo to właśnie na Kaukazie Putin po raz pierwszy pokazał światu, że wielka Rosja wraca. Równając z ziemią Grozny, stolicę Czeczenii, Putin krwawo przejął całkowitą kontrolę nad zbuntowaną republiką. Potem jego armia pojawiła się w Gruzji, która podpadła Rosji nie tylko dlatego, że jako jedyne państwo na świecie uznała niepodległość Czeczenii. W 2008 roku Gruzja wraz z Ukrainą (wspierane przez Polskę i USA) rozpoczęły działania mające na celu dołączenie do NATO. Dla Putina był to doskonały pretekst do wywołania kolejnego konfliktu zbrojnego na Kaukazie i siłowego podporządkowania sobie niepokornej Gruzji. Następna w kolejce do bicia była Ukraina. Putin "zająłby się" nią pewnie zaraz po Gruzji gdyby nie prorosyjski Wiktor Janukowycz, który cztery lata temu wygrał wybory prezydenckie na Ukrainie. Agresję Rosji wyzwoliła rewolta na kijowskim Majdanie, obalenie Janukowycza i zwrot Kijowa w kierunku Unii Europejskiej. Błyskawiczna i dogłębnie przemyślana akcja odwetowa w postaci wojny podjazdowej, którą prowadzi Putin we wschodniej Ukrainie pokazuje jak starannie jest do takich akcji przygotowany.

Dla przeciętnego zjadacza chleba zastanawiające może być, dlaczego NATO i UE z tak dużą tolerancją podchodzą do zbrojnych poczynań Putina? Nie można bowiem inaczej nazwać unijnych i amerykańskich "sankcji" wymierzonych w Rosję, które tak naprawdę nie robią na Kremlu żadnego wrażenia. Otóż rosyjski prezydent równolegle do swoich zbrojnych poczynań prowadził niezwykle inteligentną politykę gospodarczą. Najpierw siłą podporządkował sobie rosyjskich oligarchów (vide Michaił Chodorkowski i jego Jukos), a potem zaczął zarządzać ich pieniędzmi. Precyzyjnie tłumaczy efekty tej strategii raport The Economist Intelligence, wywiadowczej odnogi brytyjskiego tygodnika "The Economist". Autorzy publikacji podkreślają niezależność finansową Putina, idącą w parze z uzależnieniem Zachodu od rosyjskich inwestycji i surowców - nie tylko w kontekście dostaw gazu i ropy.

Zachód strzela sankcjami samobója

Według "The Economist" rosyjskie banki nie zależą w większym stopniu od zachodnich rynków finansowych. Łącznie pod względem aktywów w maju 2014 r. ich zagraniczna pozycja netto była dodatnia (19,1 bln rubli, czyli 551 mld dol.). Z danych opublikowanych przez rosyjski bank centralny wynika, że to jedynie 31 proc. ich wszystkich aktywów. Ani unijne, ani amerykańskie sankcje nie obejmują aktywów tych banków. Poza Sbierbankiem, który ma olbrzymią sieć oddziałów w środkowej Europie z siedzibą w Wiedniu, niewiele rosyjskich banków prowadzi też intensywną działalność w USA lub UE. Z drugiej strony zachodnie rynki są bardzo mocno związane z finansami Rosji poprzez kredyty. Z informacji upublicznionych na łamach dziennika "The Telegraph" przez Brendę Kelly, głównego stratega rynku w IG Group wynika, że amerykańskie i europejskie banki pożyczyły rosyjskim firmom w sumie około 149 mld euro, co daje blisko 80 proc. międzynarodowego finansowania rosyjskich inwestycji. Taka sytuacja powoduje, że rzeczywiste sankcje finansowe wymierzone w Rosję mogą wywołać bardzo poważne perturbacje na giełdach w Londynie i Nowym Jorku. Dlatego zarówno Stany Zjednoczone, jak i Unia Europejska ograniczają się do tworzenia czarnych list bogatych i wpływowych Rosjan, zamrażając ich aktywa lub nie dopuszczając do swoich rynków. Finanse wielkich rosyjskich koncernów jak Rosnieft czy Gazprom pozostają praktycznie nietknięte.

Dziennikarze "The Economist" punktują także unijne sankcje, którymi objęto rosyjski sektor energetyczny twierdząc, że nie są to restrykcje, które bezpośrednio wpłynęłyby na dostawy ropy i gazu ziemnego do odbiorców europejskich. Co prawda po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu przez rosyjskich "separatystów" UE usztywniła swoje stanowisko, zabraniając państwom członkowskim dostaw sprzętu wykorzystywanego do wydobycia ropy łupkowej, prowadzenia odwiertów na głębokim morzu i eksploracji złóż arktycznych. Ale warunkiem skuteczności tych sankcji jest ich utrzymanie przez dłuższy czas (eksploatacja niekonwencjonalnych i trudno dostępnych zasobów stanowi bardzo istotny element rosyjskich planów energetycznych wraz z wyczerpywaniem się dotychczasowego potencjału złóż). To z kolei będzie bardzo trudne do zrealizowania, bo skutki tych sankcji odczują również zachodnie koncerny naftowe. Należący do państwa Rosnieft współpracuje bowiem z amerykańskim ExxonMobilem w rejonie tzw. formacji Bażenowa na zachodzie Syberii, gdzie zalega ok. 22 mld baryłek ropy, czyli tyle, ile wynosi połowa zasobów ropy z łupków w USA. Także Łukoil i francuski Total podpisały niedawno umowę dotyczącą odwiertów w tym regionie. Jeśli chodzi o złoża arktyczne, Rosnieft zawarł porozumienia z zachodnimi koncernami naftowymi, m.in. z Exxonem i BP, największym zagranicznym inwestorem działającym w Rosji (BP posiada 20-proc. udział w Rosniefcie, co w II kwartale tego roku zapewniło koncernowi większe zyski, ale jednocześnie zwiększa jego ekspozycję na zagrożenia powodowane przez sankcje).

Kremlowska globalna pajęczyna

Do uwikłania Zachodu w interesy z Rosją można jeszcze dołożyć kilka innych aspektów. Wystarczy wspomnieć głośną sprawę dostaw planu dostaw czterech supernowoczesnych francuskich okrętów desantowych Mistral dla armii rosyjskiej. Kolejnym przykładem jest cicha transakcja przejęcia za 5 mld euro niemieckiej spółki energetycznej RWE DEA (190 koncesji na poszukiwanie oraz eksploatację ropy i gazu m.in. w Polsce, na Bliskim Wschodzie i Afryce) przez fundusz LetterOne, którego największym udziałowcem jest przyjaciel prezydenta Putina, rosyjski oligarcha Michaił Fridman. Transakcja ta była badana od czerwca tego roku przez niemieckie ministerstwo gospodarki i mimo tego, że Unia Europejska nałożyła na Rosję sankcje dotyczące sektora energetycznego, Berlin na nią się zgodził. Jeśli do tego dołożyć dwa nowe rosyjskie gazociągi Nord Stream i South Stream, oplatające Ukrainę i Polskę, to trudno się dziwić, że zakamuflowaną koalicję przeciwników ostrych sankcji wobec Moskwy, poza Niemcami, Francją i Wielką Brytanią, tworzą także Austria, Bułgaria, Grecja, Węgry, Słowacja i Włochy.

Co ciekawe, Kreml z jednej strony coraz bardziej angażuje się w interesy z Zachodem, ale z drugiej odwraca się w stronę... Chin. Nie dalej jak kilka tygodni temu Władimir Putin wraz z chińskim wicepremierem Zhang Gaoli zainaugurowali budowę rosyjskiego gazociągu Power of Siberia (wartość inwestycji 20,8 mld dol.). W ten sposób prezydent Rosji ucieka do przodu, pokazując zachodnim partnerom, że na Wschodzie też już ma sprzymierzeńców. W tej sytuacji można się spodziewać, że wojna na Ukrainie będzie trwała w najlepsze dopóty, dopóki Putin uzna to za stosowne. I jeśli to będzie leżało w jego planach, otworzy nowy front zmagań o Nową Rosję. Można wyobrazić sobie tu scenriusz, w którym pewnego dnia - lub raczej nocy, zważając na modus operandi formacji Specnazu - rosyjscy (a może "ukraińscy"?) "separatyści" przekroczą wschodnią granicę Polski.

Pamiętajmy bowiem, że akurat z Polską Putin nie robi wielkich interesów. O niskiej intensywności polsko-rosyjskich kontaktów gospodarczych wiele mówią na przykład dane Narodowego Banku Polskiego (NBP), który podlicza m.in. wartość bezpośrednich inwestycji zagranicznych w Polsce. Według NBP dwa lata temu z Rosji trafiło nad Wisłę niespełna 20 mln euro. Dwa razy mniej niż np. z Czech. Dane NBP pokazują, że także bogaci Rosjanie, szastający prywatnymi pieniędzmi po całej Europie, Polskę omijają szerokim łukiem. Generalnie Rosja nie interesuje się Polską. Oczywiście do czasu, bo wystarczy, że Władimir Putin zakręci kurki z gazem płynącym do nas przez Ukrainę i zacznie się kolejny etap odbudowy Nowej Rosji - powrót do układu sił z czasów Układu Warszawskiego.

Wojciech Surmacz

Gazeta Bankowa
Dowiedz się więcej na temat: Rosja | Rosji | świata | Władimir Putin | konflikt na Ukrainie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »