"Najwyższa kara w historii". UOKiK ma ogłosić decyzję ws. Nord Stream 2

To będzie największa kara w historii urzędu. Będzie dotyczyć osłabiania bezpieczeństwa energetycznego Polski. O godz. 11:00 Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów ma ogłosić decyzję w sprawie budowy przez Rosjan i Niemców szkodliwego dla Polski gazociągu Nord Stream 2.

W zaproszeniu na konferencję prasową UOKIK sam zapowiada, że to będzie "najwyższa kara w historii". Na razie jest tajemnicą, na kogo konkretnie ma zostać nałożona.

Z naszych nieoficjalnych ustaleń wynika, że to ma być kara nałożona na konsorcjum spółek realizujących Nord Stream 2. Chodzi o nowy gazociąg, który ma biec z Rosji pod dnie Bałtyku do Niemiec - a więc z ominięciem Polski. Realizuje to konsorcjum rosyjskiego Gazpromu i pięciu zagranicznych firm.

Właśnie te zagraniczne firmy kilka lat temu poprosiły Polskę - bo musiały - o zgodę na działanie. UOKIK się nie zgodził, a spółki formalnie wycofały wniosek o zgodę. Urząd udowodnił jednak, że dalej pracowały nad gazociągiem. Właśnie za to najprawdopodobniej zostanie nałożona wielomilionowa kara.

Reklama

Krzysztof Berenda, oprac.: Magdalena Partyła, RMF

Więcej informacji ekonomicznych na RMF24.pl

Biznes INTERIA.PL na Twitterze. Dołącz do nas i czytaj informacje gospodarcze

Nord Stream 2. Nocna debata w Bundestagu

Późnym wieczorem niemiecki parlament chce debatować na temat kontrowersyjnego gazociągu Nord Stream 2. Niemiecki rząd najwidoczniej zamierza obejść unijne przepisy, za co grozi batalia prawna z Komisją Europejską.

Niemiecki rząd koniecznie chce realizacji Nord Stream 2. Kanclerz Merkel w swoich wypowiedziach nie pozostawiła wobec tego żadnych wątpliwości. Także minister obrony Annegret Kramp-Karrenbauer w połowie października podczas wizyty w krajach bałtyckich stwierdziła, że gazociąg jest dla gospodarzy z pewnością trudnym do zaakceptowania projektem, ale "byłoby nieuczciwie sprawiać wrażenie, że budowę Nord Stream 2 da się jeszcze zatrzymać". Niemiecki rząd uważa bezpośrednie połączenie z Rosją za gwarancję bezpieczeństwa dostaw.

Przeciwne temu projektowi są z kolei Polska i inni wschodnioeuropejscy członkowie UE. Zarówno oni jak i UE argumentują, że Niemcy uzależniają się w ten sposób od Moskwy. Ukraina obawia się poza tym, że w przyszłości może zostać pominięta jako kraj tranzytowy. Prezydent USA Donald Trump nawet groził sankcjami firmom, które biorą udział w tym projekcie.

Trump argumentuje także względami bezpieczeństwa energetycznego. Jego zdaniem, Niemcy mogą stać się "zakładnikiem Moskwy". Jednak w przypadku USA w tle podejrzewać można także interesy gospodarcze. Amerykanie chętnie sprzedaliby Niemcom własny ciekły gaz - jednak po wyższej cenie niż Rosjanie.

Najpotężniejszy przeciwnik

Najpotężniejszym przeciwnikiem niemieckiego rządu jednak jest Komisja Europejska. Znowelizowana dyrektywa gazowa UE przewiduje rozdzielenie właściciela od operatora gazociągu. Rosyjski Gazprom nie mógłby być jednocześnie właścicielem gazociągu i dostawcą gazu. W tej formie Nord Stream 2 nie byłby już tak lukratywnym przedsięwzięciem dla Moskwy. Margarethe Vestager, desygnowana wiceprzewodnicząca nowej Komisji Europejskiej i dotychczasowa komisarz ds. konkurencyjności powiedziała we wrześniu, że Nord Stream 2 "nie jest projektem europejskim".

Jednak prace nad budową gazociągu trwają. I niemiecki rząd mimo krytyki ze wszystkich stron upiera się przy jego realizacji. Paradoksalnie, wsparcie otrzymuje ze strony AfD, z którą normalnie nie chce mieć nic wspólnego. Prawicowi populiści wezwali niemiecki rząd, by chronił europejskie firmy uczestniczące w projekcie przed amerykańskimi sankcjami.

Także projekt polityczny

Strategia niemieckiego rządu polega najwidoczniej na tym, by obejść jeden z kluczowych zapisów znowelizowanej dyrektywy gazowej UE. Stanowi ona, że zaostrzenie regulacji nie obejmuje inwestycji, które zostały skończone przed 23 września 2019. Nord Stream w żadnym razie nie spełnia tego warunku, ponieważ gazociąg ma zostać ukończony dopiero pod koniec 2019 lub na początku 2020 roku.

Niemiecki rząd argumentuje jednak zasadą ochrony zaufania ze strony inwestorów. Czy to się uda, zależeć będzie przede wszystkim od determinacji w sporze prawnym ze strony Komisji Europejskiej oraz ewentualnego porozumienia z państwami przeciwnymi realizacji projektu. Ale to nie będzie proste. Przede wszystkim to, ze tradycyjny sojusznik Niemiec, Francja, kilka miesięcy temu demonstracyjnie przeszła do obozu przeciwników projektu, było dla Berlina ciężkim, symbolicznym ciosem.

Dla kanclerz Merkel gazociąg ten był długo "czysto gospodarczym przedsięwzięciem", do którego rząd nie powinien się mieszać. Dopiero w kwietniu 2019, po fali zagranicznej krytyki, Merkel przyznała, że "oczywiście należy także uwzględnić aspekty polityczne". "Uwzględnić" nie oznacza jednak w żadnym razie przyznania przeciwnikom prawa weta.

Gazociąg na ukończeniu

Jak się okazało, po półtora roku zwłoki swój sprzeciw wobec projektu wycofała Dania. W październiku 2019 Duńczycy dali wreszcie zgodę na położenie odcinka gazociągu na swoich wodach terytorialnych.

Według konsorcjum Nord Stream 2 na dnie Bałtyku ułożono już ponad 2000 km rur. Prace na rosyjskich, fińskich i szwedzkich wodach terytorialnych zostały ukończone, na niemieckich są na ukończeniu. Na ukończeniu jest także budowa naziemnych urządzeń w Rosji i w Niemczech. Rocznie z Rosji do Niemiec rurami popłynąć ma 55 mld m sześciennych gazu. O ile nie uda się zatrzymać tej inwestycji - co graniczyłoby niemal z cudem.

Redakcja Polska Deutsche Welle

RMF
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »