Neoliberalizm się sypie - pora z niego wychodzić

Aby nie siać nadmiernego niepokoju wśród zwolenników ideologii neoliberalnej, pragnę podkreślić, że gospodarka wolnorynkowa może się prawidłowo rozwijać bez ideologii oraz doktryny neoliberalnej, powodujących deformację rynków i generujących wadliwy interwencjonizm. Zanim jednak zajmę się uzasadnieniem tej tezy, najpierw o naszych problemach polityczno-społecznych, wynikających z neoliberalnego podłoża ustrojowego. Mają one formę protestów uznawanych przez wielu byłych członków władz III RP za antyustrojowe, mające na celu obalenie naszego systemu demokratycznego.

Główne pytanie brzmi: czy są jakieś obiektywne przyczyny mogące rodzić antysystemowy bunt znacznej części społeczeństwa? Spróbujmy to sprawdzić, zaczynając od podstaw naszej transformacji ustrojowej.

Pretensje o przeszłość - czy uzasadnione?

Na początku transformacji zastanawiano się, co zrobić z odziedziczonym po komunizmie majątkiem państwowym. Najpierw reformatorzy ogłosili zamiar uwłaszczenia nim społeczeństwa. Ono uwierzyło i zaakceptowało niedogodności związane z "Terapią szokową", a szczególnie z metodą zwalczania hiperinflacji, polegającą na odebraniu społeczeństwu pieniędzy nie mających pokrycia towarami.

Reklama

Gdy to się stało, przystąpiono do prywatyzacji. Nieoczekiwanie zaczęto ją od uwłaszczenia nomenklatury b. PZPR, aby - jak mówiono - nie zapragnęła ona zbrojnie przeciwstawić się obalaniu komunizmu, gdyż byłaby wtedy wojna domowa. Pozostałą część majątku najpierw prywatyzowano przez sprzedaż w naturze, a potem przez sprzedaż akcji na giełdzie. Ludność nie miała pieniędzy na kupowanie fabryk w naturze i akcji na giełdzie, bo została pozbawiona oszczędności w ramach walki z hiperinflacją.

Już wcześniej było jednak wiadomo, że z inicjatywy Lecha Wałęsy każdy otrzyma po 100 milionów ówczesnych złotych (w przybliżeniu 10 tys. obecnych złotych). Potem z tego pomysłu zrezygnowano, ograniczając się do zastępczej operacji za pomocą tzw. narodowych funduszy inwestycyjnych, które - jak stwierdził b. przewodniczący Solidarności, M.Krzaklewski - okazały się sposobem na wywłaszczenie, a nie uwłaszczenie społeczeństwa.

Po tych wszystkich działaniach, społeczeństwo wyraziło swoje niezadowolenie. L. Wałęsa utracił społeczne zaufanie jako człowiek władzy. Gdy kandydował na prezydenta RP w 2000 roku, uzyskał 1 proc. głosów. W sensie ogólnym może być to interpretowane jako delegitymizacja jego urzędu.

Czy nowe władze, wyłonione w sposób częściowo demokratyczny wyeliminowały patologię w kształtowaniu nowych stosunków własnościowych, aby nie mogły być przyczyną późniejszego niezadowolenia? Na to pytanie pozytywnej odpowiedzi udzielić nie można. Dokładniejszą ocenę naszej transformacji przedstawiłem w artykule "Warunki ustrojowe i podstawy doktrynalne transformacji w Polsce na tle innych krajów postkomunistycznych".

Z biegiem czasu rzesza zwolenników postkomunizmu rosła, tworząc przeważającą siłę społeczną, promującą ten ustrój. Nowi zwolennicy dostrzegli bowiem dla siebie realne lub potencjalne szanse stawania się jego beneficjentami. Sytuacja społeczna zaczęła się jednak zmieniać w miarę narastania wielomilionowego bezrobocia oraz ubożenia ludności.

Obecny rząd z trudem sobie radzi z problemami gospodarki. Trzeba jednak przyznać, że - pomimo swych licznych błędów - potrafił na początku kryzysu powstrzymać społeczeństwo od zredukowania wydatków konsumpcyjnych i wyciągania w panice depozytów z banków, aby mieć pieniądze na czarną godzinę. Uniknięcie takiego scenariusza. było niewątpliwie jednym z większych osiągnięć rządu.

Pretensje społeczne o przeszłość dotyczyły i nadal dotyczą głównie metod prywatyzacji, a więc stosunków własnościowych i należy je uznać za uzasadnione. Pretensje te nie są jednak skierowane przeciwko systemowi demokracji politycznej, lecz systemowi gospodarczemu.

Obawy o przyszłość - czy wyolbrzymione?

Nie wiemy dlaczego rząd przestał uspokajać opinię publiczną "zieloną wyspą", czy innymi sztuczkami medialnymi. Możemy jednak podejrzewać, iż gdyby chciał wystraszyć całe społeczeństwo, które wcześniej, czy później będzie przekształcało się w emerytów, nie musiałby już nic więcej dodawać do tego, o czym doniosły media, najpierw w wykonaniu L. Balcerowicza.

Polemizując z rządem w sprawie OFE, dał on do zrozumienia całkiem szyderczo, że w przyszłości emeryci dawni i nowi nie mogą liczyć na jakieś znaczące emerytury, bo w ZUS-ie będą na nich czekały tylko puste worki po wniesionych przez nich dawnych składkach. W tej opinii wystąpiła w jaskrawej postaci skłonność L. Balcerowicza do dezawuowania państwa, aż do oczekiwania, iż będzie ono niezdolne do wypełniania swych zobowiązań finansowych wobec społeczeństwa.

Przekazywanie funduszy emerytalnych w ręce firm prywatnych, grających nimi na giełdzie, to według Balcerowicza najlepsze rozwiązanie. Chyba rzeczywiście najlepsze, lecz zależy dla kogo. Niewątpliwie głównie dla wielkich spekulantów, którzy bardzo sobie cenią kontakt z funduszami emerytalnymi ze względu na ich wielomiliardową wielkość. Aby taka perspektywa dla emerytów ZUS-u i OFE nie wydała się komuś brzydkim żartem, media poinformowały, że minister finansów zażartował, iż o własną emeryturę on się nie obawia, bo może liczyć na pomoc swych dzieci.

Wkrótce w mediach pojawiły się całkiem na serio podawane komentarze adresowane do młodzieży i dzieci, iż czeka ich obowiązek przygotowania się w czasie pracy zawodowej do gromadzenia środków na utrzymanie swych rodziców- emerytów, którzy zostaną prawie bez emerytur.

Ci, którzy czytają "Wysokie Obcasy" mogą pamiętać poważne odkrycie dokonane swego czasu przez Kingę Dunin, że nasz wolny rynek ma nie tylko niewidzialną rękę, która rządzi, ale także niewidzialną nogę, która wykopuje pewne grupy ludzi poza zasięg dobroczynnych działań. Ale kto by pomyślał, że te grupy to wszyscy emeryci ZUS-u i OFE w liczbie ponad 10 milionów osób, jeśli nie liczyć kolejnych milionów młodszych Polaków bezrobotnych oraz emigrujących w poszukiwaniu pracy.

Uzasadnione obawy o przyszłość dotyczą więc poważnej części społeczeństwa, do tej pory w znacznej mierze biernego politycznie i nie objawiającego chęci obalania systemu demokracji. Ludność ta oczekuje, by państwo pełniło należycie swoje funkcje gospodarcze i socjalne. Trudno uznać takie oczekiwanie za wyolbrzymione, pomimo że zewnętrzna jego forma może mieć objawy buntownicze.

Neoliberalne fundamenty ustrojowe kruszeją

Po uwzględnieniu uzasadnionych pretensji o przeszłość oraz obaw o przyszłość, musimy także dostrzegać prawdopodobnie jeszcze poważniejsze źródło nadchodzących zmian systemowych, a mianowicie samoczynne usuwanie się neoliberalnych podstaw doktrynalnych naszego systemu gospodarczego. Podstawy ustrojowe III RP wzięły się z połączenia neoliberalnej ideologii z USA oraz koncepcji ostatniego premiera PRL-u, M. Rakowskiego, zachwalanej przez "Gazetę Wyborczą" w roku 2010, w rocznicę 20-lecia transformacji, jako trwały dorobek liberalizmu, nawet doskonalszy od niektórych rozwiązań planu Balcerowicza.

Obecnie to pierwsze źródło ideowe naszego ustroju, pochodzące z USA, jest już na Zachodzie uznawane za szkodliwe zarówno dla Stanów Zjednoczonych, jak i dla całej gospodarki światowej. Oparta na nim polityka gospodarcza USA, a zwłaszcza pieniężna , generowała wadliwy interwencjonizm. Wynikał on ze stosowanego w praktyce założenia, iż gospodarki rynkowe mają automatyczną zdolność samorównoważenia się.

Ten dogmat, zawarty w doktrynie neoliberalnej Hayeka-Friedmana jest już uznawany za fałszywy. Samoregulacja działa w ramach każdego rynku, a nie gospodarki jako całości. Druga część naszego fundamentu ustrojowego była wdrożona w wersji początkowej już przez b.premiera PRL, Z. Messnera ("co nie jest prawnie zabronione jest dozwolone" , czyli dopuszczalna samowola nomenklatury PZPR w warunkach wadliwego prawa).

Rozwinięta wersja M. Rakowskiego doprowadziła gospodarkę w sposób "wolnorynkowy" do hiperinflacji, za pomocą której jego rząd, jako ostatni w PRL-u, uczynił komunizm w Polsce niemożliwym do obrony, a łatwym do obalenia. Nie był to jednak dar wspaniałomyślny, lecz rodzaj "wpisowego" do tworzonego wspólnie z neoliberałami antykomunistycznymi nowego ustroju - jak się później okazało - postkomunizmu.

Czytaj dalej na następnej stronie

Połączonym fundamentem ustrojowym zajął się już sam wicepremier Balcerowicz. Nowe stosunki własnościowe tworzył we współdziałaniu z W. Kuczyńskim jako ministrem przekształceń własnościowych. Politykę gospodarczą prowadził według zasady "państwa minimum" oraz reguły ministra przemysłu T. Syryjczyka: "najlepsza polityka, to brak polityki".

Za samą tę regułę obaj jej promotorzy, tj. Balcerowicz i Syryjczyk powinni byli zostać natychmiast zdymisjonowani, ale oczywiście to się nie mogło zdarzyć ze względu na charakter całego systemu sprawowania władzy w warunkach neoliberalnego ustroju postkomunistycznego. Rezultaty praktyczne stosowania ideologii neoliberalnej w kształtowaniu roli państwa w naszym ustroju ocenił lapidarnie, lecz trafnie sam premier Tusk: "...musimy pokonać największą barierę, która może osłabić nasz impet rozwojowy. Tą barierą jest niesprawność państwa" ("G.W" 19-20.03.2011).

Jak naprawiać nasz kapitalizm?

W cytowanym artykule wyraźnie widać wezwanie premiera Tuska do naprawiania naszego ustroju, a szczególnie państwa, bo bariera w postaci jego niesprawności sama się nie usunie. Wezwanie to podjął, przedstawiając ogólną koncepcję naprawy systemu, J. Makowski, filozof i teolog, szef związanego z PO Instytutu Obywatelskiego, w artykule "Państwo, które się ciągle reformuje" ("Rzeczpospolita", 26.04.2011).

W sporze z Balcerowiczem idzie on znacznie dalej niż sam Tusk. Nie tylko krytykuje go za hasło, że w każdej sytuacji "obywatel powinien radzić sobie sam", ale wysuwa poważny zarzut neoliberalizmowi, któremu przewodzi Balcerowicz. Wskazuje bowiem, że do takich postaw, jak w tym haśle, tj. niemożności stawiania państwu niezbędnych wymagań i z konieczności liczenia tylko na siebie, "...zostaliśmy przez ostatnie 20 lat wytresowani przez neoliberalną ideologię".

Można do tej opinii dodać uściślenie, że rezultat oddziaływania na 40-milionowy naród, zasługujący na nazwę tresury (traktowania społeczeństwa jak stada baranów), nadaje się do uznania za neoliberalny ciemnogród. Stwierdzenie to nie jest jakimś nadzwyczajnym odkryciem, natomiast nadzwyczajna jest sytuacja, iż z udziałem, a poniekąd nawet z inspiracji Instytutu Obywatelskiego i samego szefa Platformy Obywatelskiej - niezbyt odległej do niedawna od samego centrum neoliberalizmu - mamy rozpocząć teraz wychodzenie z tego ciemnogrodu.

J.Makowski sądzi, że naprawa państwa i przekształcenie świadomości społecznej da się osiągnąć przez ciągłe reformowanie, w zmieniających się stale warunkach.Gdy przyjrzymy się celowi, do jakiego mamy - według autora - dążyć, a mianowicie mamy "kolonizować nieprzewidywalną przyszłość", to powinniśmy albo wpaść w zachwyt nad transcendentnym (nadzmysłowym) charakterem naszego celu, albo stwierdzić, że ten cel pachnie jakimś nowym ciemnogrodem, tyle tylko, że uszlachetnionym filozofią J. Makowskiego.

Czy nie lepiej wrócić do klasycznego liberalizmu uzupełnionego przez Keynesa?

Mamy okazję pokazać, że nie uprzedzamy się do Stanów Zjednoczonych za to, iż pozwoliły J.Sachsowi poeksperymentować w Polsce nad sprymityzowaną do granic nieprzyzwoitości ideologią neoliberalną odmiany Balcerowicza. Teraz, gdy to właśnie w USA rozpoczął się proces rugowania z polityki gospodarczej, a także z rynków finansowych ideologii neoliberalnej i przywracania, choć nie bez trudności, regulacji rynków i wszechpotężnych banków oraz zastępowania wadliwego interwencjonizmu prawidłowym, możemy naśladować te działania zamiast "kolonizowania" jakichś abstraktów.

Powinniśmy jednak znać podstawowe zasady definicyjne rynku, będące warunkami zdolności do samoregulacji każdego rynku z osobna. Oto one:

a) wielość uczestników po stronie podaży i popytu,

b) możliwość swobodnego konkurowania uczestników po każdej ze stron,

c) kształtowanie się ceny jako wypadkowej działań wszystkich uczestników, bez jej zniekształcania przez któregokolwiek z nich w sposób indywidualny lub w zmowie.

Możemy z łatwością zauważyć, że współczesne giełdy papierów wartościowych (nasza również) - a ogólnie mówiąc rynki finansowe - spełniają tylko pierwszy warunek. Stan taki rodzi szereg problemów, a szczególnie obrony przed wielkimi spekulacjami. Należałoby doprowadzić do rozszerzenia na rynki finansowe ustawodawstwa antymonopolowego (z uwzględnieniem monopsonu, tj. monopolu w zakupie), a także ograniczenia szkodliwych dla samoregulacji rynków działań banków i instytucji finansowych, emitujących pieniądz kredytowy do celów spekulacyjnych.

Jeszcze inny problem związany z funkcjonowaniem gospodarki, to brak rynkowej samoregulacji w przestrzeniach między rynkami: pracy, kapitału, towarów i usług oraz pieniężnym (w tym walutowym). Niezbędna jest więc koordynacja powiązań międzyrynkowych ze strony państwa. Bez niej zaczynają działać w sferze rynkowej czynniki kryzysogenne.

Dalsze zmiany powinny polegać: po pierwsze - na zastąpieniu wadliwego interwencjonizmu generowanego przez doktrynę neoliberalną, interwencjonizmem prawidłowym w relacjach: państwo - rynek, państwo - społeczeństwo, państwo - podmioty gospodarcze; po drugie - na wprowadzeniu komplementarności (czyli uzupełniania się) między funkcjami państwa i funkcjami rynków.

Ważnym zadaniem jest niedopuszczenie do takiego stanu, w którym nasze państwo może się pojawić jako "zdominowane przez korporacje ponadnarodowe". Wprawdzie niektórzy twierdzą, że Stany Zjednoczone stały się już państwem zdominowanym przez korporacje, lecz w przypadku USA są to ich korporacje własne, które mogą być podporządkowane regulacji państwa. U nas wszystkie korporacje ponadnarodowe są obce. Korzystając ze swych praw własnościowych władają one już większością naszego dużego przemysłu i sektora bankowego. W przyszłości mogą one uzyskać możliwość rzeczywistego - chociaż nieoficjalnego - wyparcia naszego państwa z gospodarki narodowej. Korzystanie z cennych dla naszego kraju inwestycji korporacyjnych powinno być oparte na zdrowych zasadach, skutecznie egzekwowanych.

Rozmiar zadań związanych z naprawą fundamentów ustrojowych może się okazać na tyle poważny - nawet jeśli sądzić na przykładzie wychodzenia z neoliberalizmu przez USA - że w naszych warunkach zadania te mogą istotnie zmienić dotychczasowy kierunek transformacji.

Marian Guzek

Autor jest profesorem ekonomii Uczelni Łazarskiego w Warszawie, wykładającym międzynarodowe stosunki gospodarcze i polityczne.

Uczelnia Łazarskiego
Dowiedz się więcej na temat: Marian Guzek | gospodarka | III RP | polemika | neoliberalizm | teoria | one
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »