Nord Stream 2 - końcowa rozgrywka

Gazociąg Nord Stream 2 stał się polityczną miną. Z jednej strony USA, z drugiej Rosja. W środku Niemcy i UE. Pomiędzy nimi ekonomiści i ekolodzy.

Na Morzu Bałtyckim toczy się końcowa rozgrywka o miliardowy projekt - gazociąg Nord Stream 2, który już dawno stał się kwestią polityczną. Do pokonania pozostało jeszcze tylko 148 z 1230 kilometrów gazociągu. Jest on drugą nitką rurociągu, który jest eksploatowany już od dziesięciu lat i ma służyć do przesyłania jeszcze większej ilości rosyjskiego gazu do Niemiec i Europy Zachodniej.

Tymczasem rośnie sprzeciw. Projekt może jeszcze upaść na krótko przed jego zakończeniem. Także dlatego, że USA pod przewodnictwem Joe Bidena chcą kontynuować kurs sankcji rozpoczęty przez Donalda Trumpa. Jednak niezależnie od sporów politycznych prace są nadal kontynuowane.

Reklama

Przeciwnikiem - USA

Jeszcze przed inauguracją Joe Bidena było jasne, że w relacjach transatlantyckich będzie można się liczyć z nowym początkiem - powrotem do starego partnerstwa, multilateralizmu i współpracy międzynarodowej. Ale po obu stronach Atlantyku panuje co do tego zgoda, że nie będzie to jednak takie proste. Bo nawet prezydent Biden wie, że w prostackich twierdzeniach byłego prezydenta Donalda Trumpa często jest ziarno prawdy.

Wydatki Niemiec na zbrojenia to tylko jeden z przykładów. Inny to niepopularny w USA gazociąg Nord Stream 2. Dało się to zauważyć podczas przesłuchania w Senacie nowego sekretarza stanu Anthony'ego Blinkena, który wypowiada się w innym tonie niż jego poprzednik Mike Pompeo, ale nie w kwestii dostaw rosyjskiego gazu do Europy. Blinken zastrzegł, że w razie potrzeby użyje przeciwko rurociągowi sankcji uchwalonych przez Kongres USA. A prezydent Biden zrobi wszystko, co w jego mocy, aby nie dopuścić do ukończenia rurociągu.

Zwolennikiem - Rosja

Z kolei prezydent Rosji Władimir Putin spodziewa się, że Nord Stream 2 zostanie ukończony. Oświadczył to w Moskwie na swojej dorocznej konferencji prasowej 17 grudnia 2020 r.oku. "Nord Stream 2 jest bez wątpienia korzystnym projektem dla całej gospodarki Europy, w tym gospodarki Niemiec" - powiedział Putin.

Również Konstantin Kosaczow, szef komisji spraw zagranicznych Rady Federacji - wyższej izby parlamentu Rosji - stwierdził w połowie stycznia: "W naszym planowaniu strategicznym zakładamy, że Niemcy, jako kraj, który zawsze traktował ten projekt jako gospodarczy, a nie polityczny, pozostanie przy tym stanowisku w przyszłości".

Ale nie wszyscy w Rosji podzielają tę opinię. Michaił Krutichin z firmy konsultingowej RusEnergy, uważa, że Nord Stream 2 jest martwy. W wywiadzie radiowym z 20 stycznia 2020 roku powiedział: "Ten projekt umarł już w grudniu 2019 roku, kiedy Kongres USA uchwalił ustawę o sankcjach". A w połowie stycznia zaangażowany w budowę rosyjski państwowy koncern Gazprom, w swoim prospekcie emisyjnym obligacji korporacyjnych, już nie wykluczył możliwości niepowodzenia projektu. Co wywołało spore poruszenie w Rosji, gdyż w swoich planach eksportowych Gazprom zdecydowanie uwzględnił uruchomienie gazociągu Nord Stream 2. Jeśli gazociąg zostanie ukończony znacznie później lub wcale, a popyt w Europie pozostanie stabilny lub wzrośnie, koncern będzie musiał zwiększyć moce przesyłowe Ukrainy. Do tego dojdą koszty zarezerwowanego już dalszego przekazu gazu z Nord Stream 2 do Europy. Ponadto Gazprom boryka się z problemami związanymi z innymi projektami gazociągowymi na południe od granicy rosyjskiej.

Rozdarta UE

Unia Europejska upiera się, że bałtycki gazociąg Nord Stream 2 nie jest projektem europejskim, ale w zasadzie sprawą Niemiec. Wysłannik UE ds. zagranicznych Josep Borrell powiedział pod koniec ubiegłego roku, że przyszłość projektu leży w rękach Niemiec i tamtejszych władz zatwierdzających. Po trudnych negocjacjach UE zmieniła swoją dyrektywę gazową w taki sposób, że musi być ona teraz stosowana również do rurociągów, które transportują gaz z krajów trzecich do UE. W ubiegłym roku Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu odrzucił jako bezpodstawne skargi na stosowanie tej dyrektywy UE spółek gazociągowych należących do rosyjskiego Gazpromu. Spółka Nord Stream 2, która ma siedzibę w Szwajcarii, musi teraz liczyć się z warunkami zgodnymi z prawodawstwem UE. W związku z tym eksploatacja gazociągu i sprzedaż gazu muszą być prowadzone przez odrębne podmioty.

Z drugiej strony w zeszłym tygodniu Parlament Europejski po raz kolejny wezwał znaczną większością głosów do zakończenia budowy Nord Stream 2, argumentując, że wpływ Rosji na europejski rynek energii staje się zbyt duży, a Kreml musi zostać ukarany z powodu nieprzestrzegania praw człowieka. Jednak spośród państw członkowskich UE za budową rurociągu opowiadają się Niemcy, Holandia, Austria i Francja. W tych krajach mają swoje siedziby firmy zaangażowane w Nord Stream 2. Z kolei w Polsce i na Litwie niemal wszystkie partie od lat zgodnie sprzeciwiają się projektowi energetycznemu, widząc w nim szantaż ze strony Rosji i zagrożenia dla istniejących krajów tranzytowych, takich jak Ukraina i Słowacja.

Komisja Europejska, choć nie jest zadowolona z projektu Nord Stream, chroni operatorów w obliczu amerykańskich gróźb sankcji. Zdaniem Komisji, eksterytorialne sankcje wyraźnie naruszają prawo międzynarodowe i należy na nie odpowiednio zareagować.

Powściągliwe Niemcy

Rząd niemiecki w zasadzie uważa rurociąg za dobre rozwiązanie, ale stale podkreśla, że jest to "projekt czysto ekonomiczny". Po zmasowanej krytyce tego stanowiska, zarówno ze strony organizacji praw człowieka, jak i ugrupowań ekologicznych, rzecznicy rządu od pewnego czasu dodają, że należy też wziąć pod uwagę uzasadnione interesy bezpieczeństwa, na przykład Ukrainy. Wciąż jednomyślne ws. rurociągu są partie rządzące. Minister gospodarki Peter Altmaier (CDU) powiedział gazecie "Handelsblatt", że zawsze był zdania, "że kwestionowanie co kilka miesięcy projektów, które są planowane na wiele dziesięcioleci, jest problematyczne. I prywatni inwestorzy nie będą już skłonni do zaangażowania".

Jednak po otruciu rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego późnym latem ubiegłego roku pojawiają się głosy, że należy ponownie rozważyć realizację Nord Stream 2. Jednak rząd twardo obstaje przy swoim, że przypadek Nawalnego i rurociąg to dwie różne sprawy.

Innego zdania jest niemiecka opozycja. Szef FDP Christian Lindner wezwał do wprowadzenia moratorium na dalszą budowę. "Tak długo, jak w Rosji łamane są podstawowe prawa człowieka i obywatela, nie możemy wracać do normalności. Wpływ na to mają również projekty infrastrukturalne, takie jak Nord Stream 2" - powiedział Lindner w rozmowie z magazynem "Spiegel". A w wywiadzie dla DW, ekspert Zielonych ds. zagranicznych Omid Nouripour wręcz nazywa projekt "szkodliwym dla klimatu grzybem dzielącym Europę".

Odcinek rurociągu na niemieckich wodach terytorialnych został już ukończony. Końcówka leży w Meklemburgii-Pomorzu Przednim. Jest to prawdopodobnie jeden z powodów, dla których premier tego landu Manuela Schwesig (SPD), popiera Nord Stream 2. I nie tylko. Prawdziwie wybuchowa jest rola nowej fundacji pod nazwą "Ochrona klimatu i środowiska Meklemburgii-Pomorza Zachodniego". Ma ona na celu obejście ewentualnych amerykańskich gróźb sankcyjnych przeciwko dalszej budowie. Fundacja ma "priorytetowo uczestniczyć w zakończeniu budowy gazociągu" i w ten sposób zmniejszyć presję na zaangażowane firmy.

Ile gazu potrzebują Niemcy i Europa?

W perspektywie krótkoterminowej Niemcy i Europa dysponują pełnymi magazynami gazu. W razie wątpliwości, mogłyby one pokryć zapotrzebowanie Europy na energię przez prawie trzy miesiące. Do takiego wniosku doszli Franziska Holz i Claudia Kemfert eksperci ds. energii z Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych (DIW) w krótkim raporcie dla Związku Ochrony Przyrody i Różnorodności Biologicznej (NABU). W związku z tym w Niemczech nie ma "luki w pokryciu" gazu. Oznacza to, że w krótkoterminowo popyt nie może przewyższać podaży. Autorzy odnoszą się również do istniejących już gazociągów i możliwości elastycznego kompensowania wąskich gardeł importem skroplonego gazu ziemnego (LNG).

Również ekonomista ds. energetyki Marc Oliver Bettzüge z Uniwersytetu w Kolonii stwierdza w wywiadzie dla FAZ, że Nord Stream 2 "nie ma istotnego znaczenia dla bezpieczeństwa i ekonomicznej opłacalności dostaw gazu w Niemczech i Europie". Jednocześnie zaznacza, że w wyniku realizacji Nord Stream 2, może "odczuwalnie spaść" cena gazu.

W dłuższej perspektywie eksperci energetyczni są zgodni, co do tego, że każde dodatkowe źródło importu czyni Niemcy bardziej niezależnymi. Zwłaszcza, że Niemcy produkują tylko ułamek własnego zużycia, więc ten projekt wydaje się być sensownym uzupełnieniem. Jednak w przypadku Nord Stream 2 odnosi się to wyłącznie do infrastruktury. Gdyż rurociąg ten stanowiłby kolejny korytarz gazowy na wypadek ataków na obiekty energetyczne. Nie zwiększyłoby to jednak niezależności politycznej kraju, a wręcz przeciwnie. Rosja już teraz jest najważniejszym dostawcą gazu do Niemiec.

Jednak z punktu widzenia ekonomii energetycznej nawet w dłuższej perspektywie Nord Stream 2 nie jest konieczny - piszą Kemfert i Holz. Mało prawdopodobna, ale możliwa "luka w pokryciu" mogłaby zostać uzupełniona przez wciąż istniejące wolne moce przesyłowe z Rosji przez Ukrainę i gazociąg Transgaz, twierdzą autorzy.

Gaz ziemny a klimat

‒ Aby osiągnąć cele ochrony klimatu, musimy całkowicie zrezygnować z węgla, ropy i gazu mówi ‒ Niklas Höhne, członek Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu (IPCC) i szef instytutu badawczego NewClimate w Kolonii. Oznacza to, że ogólnie potrzebujemy mniej, a nie więcej gazu i infrastruktury gazowej w Niemczech ‒ powiedział DW Höhne. ‒ Dzięki Nord Stream 2. bylibyśmy uzależnieni od większej ilości gazu, a to przyniosłoby efekt odwrotny do zamierzonego dla ochrony klimatu ‒ uważa Höhne.

Niemiecka minister środowiska Svenja Schulze (SPD) opowiedziała się jednak za kontynuacją budowy. Po wycofaniu węgla i energii jądrowej, gaz ziemny jest potrzebny w okresie przejściowym. Zdaniem Höhne pogląd, że gaz jest technologią przejściową, jest przestarzały. ‒ Ponad dziesięć lat temu mieliśmy jeszcze czas na powolne wycofywanie się z emisji gazów cieplarnianych. Ale przespaliśmy ten czas ‒ mówi Höhne. Głównym problemem gazu ziemnego jest przede wszystkim jego wysoki potencjał emisji gazów cieplarnianych. Gaz ziemny składa się głównie z metanu, a według Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu w ciągu pierwszych 20 lat ma on 87 razy silniejszy efekt cieplarniany niż CO2.

Ponadto niewielkie ilości metanu uwalniają się także podczas wydobycia, transportu i składowania gazu. Według krótkiego raportu Kemferta i Holza z Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych "bilans klimatyczny przy wysokich wskaźnikach wycieków przy wydobyciu lub transporcie gazu jest zbliżony do bilansu węgla, jeśli uwzględni się cały cykl emisji". Czyli, w ostatecznym rozrachunku gaz jest prawdopodobnie nie mniej szkodliwy niż węgiel.

Redakcja Polska Deutsche Welle

Deutsche Welle
Dowiedz się więcej na temat: Nord Stream 2
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »