Odwrócona piramida demograficzna zawali się z wielkim hukiem?

Jak przeciwdziałać niekorzystnym tendencjom demograficznym, przerwać błędne koło rosnącego zapotrzebowania na usługi opiekuńcze i zdrowotne? Starzejące się społeczeństwo już dziś rodzi ogromne wyzwania dla lekarzy, pielęgniarek, polityków i pracodawców.

Podczas II Kongresu Wyzwań Zdrowotnych w Katowicach, na sesji "Demografia - skutki dla systemu ochrony zdrowia i całej gospodarki", eksperci przedstawiali twarde dane i wskaźniki dotyczące starzenia się społeczeństwa.

Im starsi, tym mniejsza składka

- O ile w 2015 r., według danych GUS, mieliśmy 24,4 mln osób w wieku produkcyjnym i 7,1 mln osób w wieku poprodukcyjnym, to już w 2025 roku będzie to 23 mln do 8,1 mln, a w 2040 r. 22,5 mln do 8,34 mln - wyliczał Andrzej Mądrala, wiceprezydent Pracodawców RP, prezes CM Mavit.

Te zmiany społeczne będą miały zasadniczy wpływ na ochronę zdrowia, zaczynając od tak podstawowej sprawy, jak finansowanie systemu. - Trzeba pamiętać, że póki nasz system opiera się na składce obliczanej, w skrócie, jako odsetek wynagrodzenia pracownika, to średnia wysokość składki od osoby pracującej wynosi dwa razy więcej niż osoby będącej na emeryturze - przypominał Andrzej Mądrala.

Reklama

W rezultacie starzenie się społeczeństwa spowoduje spadek spływu składek do NFZ, a więc de facto obniżenie odsetka PKB przeznaczonego na zdrowie. - Według prognoz, bez zmian sposobu finansowania w 2030 r. ten odsetek spadnie poniżej 4 proc. Co wtedy zrobimy? - pytał przedstawiciel pracodawców.

Koszty rosną z wiekiem

Aby przerwać to błędne koło, większą wagę trzeba przywiązywać do dostępu do lepszego leczenia czy innowacyjnych leków. - Im dłużej da się utrzymać w dobrym zdrowiu osoby, które chcą i mogą jeszcze pracować, tym lepszy będzie efekt społeczny. Te osoby nie zaczną korzystać z systemu opieki zdrowotnej, tylko pozostaną dłużej na rynku pracy i przysporzą korzyści gospodarce - stwierdziła Anna Kacprzyk, menedżer ds. innowacji i public affairs w Związku Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych INFARMA.

Jest to szczególnie ważne w kontekście uzależnienia kosztów leczenia od wieku. Jak przypominał prezes Mądrala, leczenie osób między 2. a 45. rokiem życia kosztuje szacunkowo mniej niż 1000 zł rocznie, osób w wieku 60 lat już 2000 zł, natomiast w wieku 70 lat - około 3000 zł rocznie. Maksymalny pułap wynoszący 4500 zł osiągają mężczyźni w wieku 76-78 lat.

Warto przypomnieć także dokument Departamentu Analiz i Strategii Centrali NFZ "Prognoza korzystania ze świadczeń szpitalnych finansowanych przez NFZ w kontekście zmian demograficznych", w którym szacuje się, że do 2030 r. liczba hospitalizacji na geriatrii wzrośnie o 50 proc.

Geriatria się wybroniła?

Tymczasem jeszcze do niedawna eksperci alarmowali, że nie ma żadnego odniesienia do geriatrii w projektowanych aktach prawnych dotyczących zasadniczych zmian w ochronie zdrowia, co stawiało pod znakiem zapytania przyszłość tego typu oddziałów.

Na szczęście Ministerstwo Zdrowia poinformowało pod koniec lutego, że geriatria jest jednak przewidziana w systemie sieci szpitali. - Nie tylko na wyższych poziomach referencyjnych, ale także na pierwszym i drugim - zaznaczył prof. Tomasz Kostka, konsultant krajowy z dziedziny geriatrii.

Biorąc pod uwagę kwestie zmian systemowych, czy jesteśmy w jakikolwiek sposób przygotowani na wzrost liczby starszych pacjentów? - Obecnie w Polsce mamy około 900 łóżek geriatrycznych i ponad 400 geriatrów, z czego 200 nie pracuje w zawodzie. To jest kropla w morzu potrzeb - odpowiadał ekspert.

Jak wyjaśniał prof. Kostka, geriatrzy nie pracują w swojej specjalizacji, dlatego że nie ma dla nich miejsc pracy i im się to po prostu nie opłaca.

- O wiele bardziej opłaca się być neurologiem, diabetologiem czy innym specjalistą niż geriatrą. Ponadto dyrektorzy szpitali nie chcą oddziałów geriatrycznych, gdyż one przynoszą straty i cały system finansowania wygląda tak, że w tej chwili na geriatrię w Polsce przeznacza się około 1 promila, czyli jedną tysięczną budżetu NFZ - mówił prof. Tomasz Kostka.

To wszystko dzieje się w obliczu rosnącej presji demograficznej, która prowadzi do tego, że na oddziałach szpitalnych będzie coraz więcej najstarszych pacjentów, z wielochorobowością.

- Te osoby wymagają kompleksowej, skoordynowanej opieki, gdyż nie są w stanie same dotrzeć do wszystkich specjalistów. Kto będzie leczył pacjenta w wieku osiemdziesięciu kilku lat, który ma niewydolność krążenia, depresję, nietrzymanie moczu, osteoporozę i parę jeszcze innych chorób? - pytał retorycznie profesor.

W jego ocenie optymalnym rozwiązaniem jest dobrze skonstruowany system opieki geriatrycznej.

- Mamy wizję systemu, gdzie lekarz rodzinny (najlepiej, żeby był jednocześnie lekarzem rodzinnym i geriatrą) nie odsyła do poszczególnych specjalistów, tylko ma odpowiednie narzędzia i finansowanie, po to, aby leczyć jednocześnie cały szereg chorób - dodał konsultant.

Jeżeli jest taka potrzeba, pacjent jest kierowany do oddziału szpitalnego, który byłby oddziałem optymalnie geriatrycznym lub internistyczno-geriatrycznym, ale nie tylko z nazwy, tylko z kontraktem geriatrycznym. Następnie, po pobycie na geriatrii, internie czy innym ostrym oddziale, pacjent powinien trafić do oddziału rehabilitacji geriatrycznej, gdzie będzie przygotowywał się do powrotu do swojego środowiska domowego.

Opieka koordynowana

Tymczasem w ocenie Piotra Bednarskiego, byłego dyrektora Narodowego Instytutu Geriatrii, Reumatologii i Rehabilitacji w Warszawie, obecnie nie mamy w Polsce usystematyzowanej opieki nad osobami starszymi - każdy chce wypracować jakiś standard opieki, ale bez odpowiedniej koordynacji.

- Jeżeli nie skoordynujemy tych wszystkich działań, począwszy od lekarza POZ, poprzez hospitalizacje na odpowiednich oddziałach, następnie rehabilitację, a później powrót seniora do swojego środowiska, skończy się to porażką - ocenił dr Bednarski.

Trzeba też spojrzeć na konieczne działania w szerszej perspektywie. Nie da się wykreować skutecznej polityki zdrowotnej przeznaczonej dla osób w wieku podeszłym tylko w jednym ministerstwie. - Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, że bez skoordynowanych działań ministerstw: pracy, zdrowia, ale również resortów edukacji, sportu, nie zmienimy warunków, w jakich starzeje się nasze społeczeństwo - podsumował Piotr Bednarski.

Nie ma chętnych do takiej pracy

Problem w tym, że nawet jeśli tylko w ochronie zdrowia opracujemy i skoordynujemy optymalny model opieki podstawowej, specjalistycznej i szpitalnej, są obawy, że w przyszłości nie będzie miał tam kto pracować.

Jak podała Anna Janik, przewodnicząca Okręgowej Izby Pielęgniarek i Położnych w Katowicach, na jej terenie jest zarejestrowanych ponad 14 tys. pielęgniarek w wieku 36-55 lat. Natomiast w przedziale wieku 61-91 lat jest w rejestrze ponad 5,5 tys. pielęgniarek, najstarsza właśnie skończyła 91 lat....

Ile jest natomiast młodych pielęgniarek, które wchodzą do zawodu? 895 zarejestrowanych w wieku 22-35 lat. W oczywisty sposób nie zastąpią one starszych koleżanek. - Mówimy o mapach zdrowotnych, sieci szpitali, POZ, o koordynacji opieki, natomiast nie będzie miał kto pracować, a zapotrzebowanie jest ogromne. Codziennie odbieram telefony od naczelnych pielęgniarek, dyrektorów ds. pielęgniarstwa z prośbą o natychmiastowe podanie, jakby na tacy, nawet 20 pielęgniarek - mówiła Anna Janik.

Tymczasem już teraz przemęczone pielęgniarki pracują na kilku etatach. - Nikt z nas nie chciałby znaleźć się na 30-łóżkowym oddziale internistycznym pod opieką dwóch pielęgniarek, które za sobą mają już wiele godzin dyżuru - skomentowała przewodnicząca OIPiP w Katowicach.

Wskutek takiej sytuacji na rynku pielęgniarki przechodzą niekiedy ze szpitala do szpitala, podkupywane czasami naprawdę groszowym wynagrodzeniem. Bo ostatecznie decydujące są finanse.

Zapotrzebowanie jest, pieniędzy brak

- Mamy do czynienia z błędnym kołem: jest coraz więcej osób w wieku podeszłym, więc powinno powstawać coraz więcej zakładów pielęgnacyjno-opiekuńczych czy opieki domowej.

Widzimy ogromne zapotrzebowanie, ale jednocześnie mamy około dwuletnie kolejki. Dlatego dobrze byłoby, gdyby pielęgniarki mogły zarabiać godziwe stawki, aby tego personelu było więcej i poprawiała się jakość opieki - oceniła Beata Drzazga, prezes BetaMed SA.

Jak podkreśliła, zarobki wzrosną, jeśli pojawi się większa wycena np. za osobodzień w opiece domowej. Tymczasem nie dość, że mamy niskie stawki, to w konkursie pojawiają się często nowi świadczeniodawcy, którzy chcą wejść na rynek i obniżają cenę o 10 proc. W związku z tym pozostali uczestnicy konkursu też ją obniżają. - Prowadzi to do takiej spirali, że ceny są coraz niższe, ale wypłaty także - wyjaśniała prezes BetaMed SA.

- Jeżeli policzymy, ile naprawdę powinien kosztować pobyt w zakładzie pielęgnacyjno-opiekuńczym (z pielęgniarkami, opiekunami, rehabilitantami, terapeutami zajęciowymi) itd., to powinno to być np. 8 tys. zł. Kogo stać na 8 tys. zł? - dopytywała retorycznie prezes Drzazga.

W związku z tym, że dofinansowanie z Funduszu jest, jakie jest, niektórym pacjentom pozostaje prywatny ośrodek. - Zakłady opiekuńcze obniżają tę stawkę do 3,5-4 tys. zł, a jeśli jest to niższa kwota, to mamy wtedy "umieralnię". Nie ma tam jakości opieki, brakuje personelu, jest tylko przechowywanie ludzi - zdecydowanie ocenia Beata Drzazga.

Na emeryturę idziemy od razu

Na pewno na ośrodek opiekuńczy za 8 tys. zł nie będzie stać rosnącej liczby osób, które pobierają świadczenie niższe niż najniższa emerytura, wynosząca od 1 marca 1 tys. zł brutto.

- Problem tzw. groszowych emerytur wynika z przyjęcia logiki systemu, że każda odprowadzona składka w przyszłości będzie rodziła prawo do świadczenia. Mogą to rozwiązać zmiany legislacyjne, które by wprowadziły jakieś kryteria otrzymywania świadczenia comiesięcznego - powiedział Antoni Kolek, dyrektor gabinetu prezesa ZUS.

Reprezentant ZUS przedstawił także alarmujące dane dla wszystkich pracodawców, a szczególnie w ochronie zdrowie. - Obecnie 83 proc. osób, które nabywają prawo do emerytury, decyduje się na nią przejść od razu. Kolejne 11 proc. przechodzi w ciągu 12 miesięcy od osiągnięcia wieku emerytalnego. Nie jest więc tak, że aktywność zawodowa na emeryturze jest bardzo powszechna - opisywał.

Jednak obniżenie wieku emerytalnego oraz fakt, że specjalistów na rynku będzie brakowało, spowoduje, iż osoby, które osiągną wiek emerytalny, będą musiały nadal pracować - zachęcane dodatkami ze strony pracodawców albo zmuszone do tego niskim świadczeniem emerytalnym.

Za pięć lat zapaść w pielęgniarstwie?

Do danych dotyczących przechodzenia na emeryturę i braków kadrowych odniosła się z sali Zofia Małas, prezes Naczelnej Rady Pielęgniarek i Położnych. - Przeraziły mnie statystyki, że 94 proc. osób przechodzi na emeryturę od razu albo do roku po nabyciu praw. Mamy 220 tys. pracujących pielęgniarek i położnych, z tego 82 tys., które w ciągu 5 lat nabędą prawa emerytalne. Czyli w ciągu 5-6 lat z zawodu może odejść jedna trzecia stanu pielęgniarskiego - wyliczała Zofia Małas.

- Ktoś musi nas zastąpić. Dlatego nawet nie chcemy zmiany systemu kształcenia. Chcemy tylko, żeby te 5 tys. osób rocznie, które otrzymują dyplomy, weszło do zawodu. A wchodzi zaledwie 2 tys. To jest ogromny problem. Możemy wymyślać piękne systemy, ale co z tego, jeśli zabraknie ludzi - dodała prezes NRPiP.

Czy w ogóle jest możliwe unormowanie sytuacji kadrowej w obliczu wyższych pensji i gigantycznego zapotrzebowania za naszą zachodnią granicą? Przedstawicielka samorządu pielęgniarskiego przypominała też zdanie jednego z ekspertów, że "Niemcy to odkurzacz, który wessie każdą liczbę personelu medycznego i lekarsko-pielęgniarskiego".

Daniel Kuropaś

Więcej informacji w miesięczniku "Rynek Zdrowia"

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »