Pora na definansyzację?

Nie ulega już wątpliwości, że trzeba jakoś zapanować nad żywiołem rynków finansowych. W przeciwnym razie stale będziemy skazani na ich destrukcyjny wpływ oraz ekscesy finansistów i inwestorów. Problemem jednak jest to, jak przy okazji nie zmarnować wartościotwórczego i prorozwojowego potencjału zawartego w tych rynkach.

Finansyzacja, czyli co?

Pojęcie to, występujące w publikacjach również jako finansjalizacja (por. artykuł prof. Jana Toporowskiego ,,Ekonomia i kultura finansjalizacji'', NŻG nr 8/2008), używane jest przez ekonomistów, finansistów, socjologów oraz politologów. W każdej z tych dyscyplin ujmowane bywa wąsko lub szeroko. Z braku miejsca ograniczę się jedynie do definicji R. Dore'go z 2002 r.

Autor ten przez finansyzację rozumie rosnącą dominację branży finansowej w całokształcie działalności ekonomicznej, kontrolerów finansowych w strukturze zarządzania firmami, aktywów finansowych w sumie aktywów całkowitych, zbywalnych papierów wartościowych, a w szczególności instrumentów kapitału właścicielskiego (equity), w ogólnej wartości aktywów finansowych, rynku kapitałowego jako narzędzia kontroli strategicznej firm i fluktuacji tegoż rynku jako głównej determinanty przebiegu cyklu koniunkturalnego.

Reklama

Natomiast w publicystyce finansyzacja utożsamiana jest z ogromnym wzrostem znaczenia motywacji finansowej w zachowaniach ludzi oraz rynków, a aktywów i podmiotów finansowych w krajowej i międzynarodowej ekonomice.

Panuje powszechna zgoda, że w sensie intelektualnym finansyzacja inspirowana jest pracami M. Friedmana i szkoły chicagowskiej we współczesnej ekonomii. To właśnie myśl i doktryna neoliberalna zachęciła R. Reagana i M. Thatcher do wdrożenia szerokich reform deregulacyjnych. Inne kraje, w tym z naszego regionu Europy, przez lata tylko powielały schematy amerykańskiej i brytyjskiej polityki ekonomicznej i finansowej. Upadek komunizmu przyspieszył jeszcze zwycięski pochód neoliberalizmu, co znalazło swój wyraz m.in. w tezie F. Fukuyamy o końcu historii.

Trzeba tu dodać, że w przypadku USA specyficznym dla tego kraju stymulatorem finansyzacji było przekonanie Amerykanów, że stworzyli najbardziej konkurencyjny, innowacyjny i efektywny system finansowy na świecie. W ślad za tym Amerykanie utrzymywali, że posiadają przewagę komparatywną w zakresie międzynarodowego obrotu kapitałem. Dziś wszystko to wygląda jak przejaw ignorancji i arogancji.

Drugim zasadniczym stymulatorem finansyzacji gospodarek krajów wysoko rozwiniętych było załamanie się na początku lat 70. ub.w. (dokładnie w 1971 r.) światowego systemu walutowego i w konsekwencji zerwanie związku podstawowych walut ze złotem. W ten sposób przed bankierami centralnymi i politykami otwarło się szerokie pole do emisji papierowego pieniądza.

Na skutki tego długo nie trzeba było czekać. Waluty przyspieszyły spadek swej wartości, wręcz przestały w pewnym momencie wartość tę mierzyć, radykalnie wzrosła zmienność podstawowych makroagregatów i cen (łącznie z kursami walutowymi), także w krajach rozwiniętych, maleć zaczęły inwestycje w sektorze dóbr wymienialnych, co negatywnie wpływało na oszczędności i zatrudnienie. Ogólnie zatem powszechnie wzrosły niepewność i ryzyko, znacznie przekraczając "Knightowski" poziom oraz radykalnie skrócił się horyzont inwestowania, co łącznie sprzyjało kruchości finansowej, czyli zwiększonej podatności na wybuch kryzysu i/lub zakażenie się nim, oraz spekulacji finansowej.

Trzecią stymulantą finansyzacji były rekomendacje formułowane przez tzw. szkołę McKinnona-Shawa, a więc finansową odmianę teorii neoliberalnej. Ci dwaj badacze, zupełnie niezależnie od siebie, opublikowali w 1973 r. dwie bardzo słynne prace, w których dowodzili, że deregulacja (liberalizacja) finansowa w warunkach niedoskonałości rynków powinna w sumie prowadzić do rozwoju finansowego, głównie przez wzrost udziału sektora finansowego w PKB, co ogólnie określa się jako kanał pogłębiania finansowego.

W konsekwencji lepszej sektorowej i przestrzennej alokacji kapitału w całej gospodarce powinna wtedy wzrosnąć efektywność i produktywność, inwestycje, zatrudnienie, produkt itd. Późniejsze badania empiryczne jedynie w części potwierdziły słuszność powyższych tez. Na ogół firmy z sektora realnego, głównie małe i średnie, wciąż napotykają rozmaite ograniczenia finansowe i kredytowe, będąc skazane na powolne i cykliczne pomnażanie funduszy wewnętrznych jako podstawy ich wzrostu oraz rozwoju.

Zagrożenia

Zagrożenia powodowane przez finansyzację ująć można w poniższych punktach:

1. Sektor finansowy zyskuje możliwość przejmowania zbyt dużej części nadwyżki ekonomicznej powstającej w sferze realnej w stosunku do oferowanej jej wartości.

2. Na skutek głębokiej deformacji motywacji i zachowań głównych agentów ekonomicznych bujnie rozwija się kapitalizm finansowy napędzany powszechną spekulacją. W efekcie w wielu krajach następuje przedwczesna dezindustrializacja i sztuczne przejście do fazy gospodarki opartej o usługi. Najlepiej opisuje to neoliberalny paradoks J. Crotty'ego z 2003 r. Zakłada się w nim, że rynki finansowe oczekują, iż zyski firm z sektora realnego będą bez przerwy rosły.

To w praktyce zupełnie nierealistyczne założenie, jeśli zważymy zaostrzanie się konkurencji i istnienie ograniczeń popytowych. Mimo to menedżerowie firm z ww. sektora starają się ciągle pomnażać zyski, bo od tego zależą również i ich wynagrodzenia, uciekając się do cięcia kosztów personelu, machinacji i oszustw oraz czystej spekulacji finansowej. Stąd wzięły się np. nasze słynne opcje finansowe.

3. Towarzysząca finansyzacji globalizacja zachęca do operacji arbitrażowych, ataków spekulacyjnych i gwałtownych dopływów oraz odpływów kapitału, co łącznie zwiększa wspomnianą już kruchość finansową. Paradoksalnie, w ten sposób powstaje żyzny grunt dla alterglobalistów, deglobalizacji, nacjonalizmu ekonomicznego i nawrotu protekcjonizmu.

4. Oderwane od realiów wynagrodzenia finansistów stają się m.in. solą w oku również polityków, którzy starają się w rozmaity, często wręcz nielegalny, a na pewno wątpliwy etycznie sposób powiększyć swój stan posiadania. W efekcie z jednej strony tworzy się ścisły sojusz świata wielkiej polityki i finansjery, z drugiej zaś podkopywane są podstawy demokracji, społeczeństwa obywatelskiego i stabilności społeczno-politycznej.

Będzie ciężko

Odwrócenie powyższych procesów, które proponuję nazwać definansyzacją punktową - a więc realizowaną przede wszystkim w krajach najwyżej rozwiniętych - i jakoś kontrolowaną, będzie bardzo trudnym wyzwaniem. Trudnym, bo zmiany musiałyby dotknąć obecnego porządku ekonomicznego i politycznego świata, dominujących wzorów i rozwoju gospodarczego, funkcji celów firm i instytucji oraz systemów wynagradzania i motywowania ich menedżerów oraz - co może najważniejsze i zarazem najtrudniejsze - naszych zachowań, stylów życia, konsumpcji, inwestowania, robienia karier itd.

Jak to bowiem słusznie podkreśla D. Marquand z Uniwersytetu Oxfordzkiego, jesteśmy również współwinni obecnego kryzysu przez nasz hiperindywidualistyczny, materialistyczny hedonizm, którym przesiąknięta jest nasza kultura. W podobnym tonie wypowiada się także papież Benedykt XVI w swojej pierwszej encyklice społecznej - "Caritas in veritate" ("Miłość w prawdzie"). Żeby taki model reorientacji zrealizować, albo przynajmniej się do niego przybliżyć, potrzebne są czas, wola i ogólnoświatowy konsensus oraz odpowiednie instytucje i instrumenty. Dziś wszystkiego tego, w mniejszym lub większym stopniu, brakuje. Stąd też jestem raczej pesymistą, jeśli chodzi o powodzenie procesu definansyzacji. A oto powody.

Po pierwsze, wdrażane przez rządy i banki centralne pakiety antykryzysowe prowadzą do wzrostu masy pieniądza, co może być też odczytane jako próba odtworzenia wzorca rozwojowego, który doprowadził nas do obecnego kryzysu. Nikt dziś nie wie, czy nawet i to się uda. Pewnym jest natomiast wzrost deficytów i długów publicznych. Według MFW, dług publiczny dziesięciu najbogatszych krajów świata w przyszłym roku wzrośnie o 9 bln dolarów, osiągając wskaźnik 100% ich PKB. Jeśli jednak kryzys się pogłębi, ta ostatnia relacja może zbliżyć się w roku 2014 do 150%. Marnym pocieszeniem jest to, że w Wielkiej Brytanii dług ten po drugiej wojnie światowej wynosił 250% PKB, i udało się go z czasem zredukować do "cywilizowanych rozmiarów". Świadomi tego m.in. MFW i J.C. Trichet, szef EBC, już obecnie nawołują, by nie uruchamiać nowych pakietów fiskalnych i monetarnych.

Może już czas, by zacząć na poważnie rozważać działania ze sfery ekonomii podaży jako instrumenty anty-kryzysowe. Jednak zwolennicy tej strategii w ogóle nie wspominają o potrzebie reorientacji na wzrost i rozwój zrównoważony. Trzeba przyznać, że nie czynią tego również keynesiści.

Po drugie, szczyt G20 w Londynie przyjął wprawdzie zarys programu tworzenia nowej architektury finansowej w świecie, ale na konkretne rozwiązania trzeba będzie jeszcze długo czekać. Ich kształt nie jest też przesądzony, jak pokazuje to niechęć krajów bogatych do "posunięcia się na ławce" zarządzających MFW, ogromne opory z reformowaniem sektora finansowego USA albo z wdrożeniem transeuropejskiego nadzoru finansowego. Trudności powyższe w dużym stopniu dają się wytłumaczyć wspomnianym już wyżej sojuszem establishmentu politycznego i finansowego, a więc narzędziami z repertuaru ekonomii politycznej.

Po trzecie, zarządzający instytucjami finansowymi będą bardzo mocno bronić się przed zmianami dotychczasowego corporate governance i systemów wynagradzania. Najlepiej świadczy o tym fakt oddania przez 10 czołowych banków amerykańskich 68 mld dolarów pomocy rządowej, żeby tylko administracja przestała im się wtrącać w pobory, bonusy i odprawy. W bankach, które niepomiernie wzbogaciły się na obecnym kryzysie - w tzw. wielkiej piątce - karierę robi słowo "BAR", a więc skrót od słów "bonuses are back" (wracają premie). Premie te niekiedy będą najwyższe w ich historii. W tym kontekście postulowana koncepcja społecznej odpowiedzialności biznesu (CSR) przez wielu finansistów traktowana jest jako ozdobnik, co najwyżej redukowany do akcji charytatywnych.

Po czwarte, niestety neuroekonomia i finanse behawioralne coraz częściej dowodzą, że jako ludzie jesteśmy wręcz niereformowalni. Wciąż działamy na rynkach finansowych nadzwyczaj emocjonalnie, od euforii do skrajnego pesymizmu, w pogoni za zyskami lekceważymy ryzyko, jesteśmy chciwi, zachłanni i pazerni. Stąd często pojawiają się zachowania spekulacyjne, bo jak wytłumaczyć wzrost indeksów giełdowych w krajach rozwijających się w okresie styczeń - połowa czerwca br. w przedziale 70-140% albo na naszej giełdzie w granicach 50% (od połowy lutego do połowy czerwca tego samego roku). Nie może stąd też dziwić renesans hipotezy finansowej niestabilności H. Minsky'ego jako jednej z ciekawszych koncepcji wyjaśniającej kryzys subprime.

Jeśli jednak obecny kryzys będzie bardzo głęboki, bolesny i długotrwały, a tego wykluczyć się nie da, rosną szanse rozsądnej definansyzacji. Uwarunkowania do tego prowadzące przedstawiam na schemacie. Może wówczas uda się przybliżyć do rozwiązania z przeszłości, w którym to sektor finansowy był bardziej sługą niż panem sfery realnej i ówczesnej codzienności.

Prof. dr hab. Jacek Kulawik, Instytut Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej w Warszawie

Nowe Życie Gospodarcze
Dowiedz się więcej na temat: kryzys | Poraj | pora | PKB
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »