Potrzeba 306 chętnych
Przedstawiona wspólnie przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i premiera Leszka Millera propozycja skrócenia o rok i kwartał obecnej kadencji parlamentu oraz przeprowadzenia wyborów nowego Sejmu i Senatu 13 czerwca 2004 r., wspólnie z wyborami do Parlamentu Europejskiego, ma sens - a jednak nie została przyjęta tak entuzjastycznie, jak obaj współautorzy się spodziewali.
Największym nieszczęściem grożącym Polsce jest rozpoczęcie się najdłuższej w jej dziejach, wyniszczającej kampanii wyborczej. Pierwsze jej symptomy zanotowano już w środę wieczorem, gdy tylko skończyła się transmisja konferencji z Pałacu Prezydenckiego! Szansą na odnowienie sceny politycznej byłoby natomiast bezwzględne wyegzekwowanie zasady, iż mandatów europejskich nie tylko nie można ŁĄCZYĆ z zasiadaniem w Sejmie czy Senacie (to akurat jest oczywiste), ale również KANDYDOWAĆ jednocześnie i tu, i tam. Tymczasem nasz establishment już od wczoraj konstruuje ordynację, zezwalającą na kandydowanie 13 czerwca 2004 r. i do Strasburga, i na Wiejską.
Aby jednak o tym terminie w ogóle myśleć, inicjatorom skrócenia kadencji pozostaje do przeskoczenia jedna drobna przeszkoda. Otóż do samorozwiązania się Sejmu (co oznacza automatycznie koniec kadencji Senatu) potrzeba co najmniej 307 zdecydowanych na to posłów. Na razie znamy jednego chętnego - mianowicie łódzkiego posła Leszka Cezarego Millera. Pozostaje znalezienie pozostałych 306. Naprawdę trudno przypuszczać, aby nie mający szans na reelekcję szeregowcy - ze wszystkich partii! - podporządkowali się swoim liderom i dobrowolnie pozbawili się pensji wiceministra oraz poselskich przywilejów.