Rzecz o tureckich tarapatach

No, dobrze. Kto zamawiał to danie? Przy wszystkich obecnych kłopotach ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, jest nowy kryzys - który na domiar złego wybuchł w kraju pogrążonym w politycznym zamęcie. To prawda, że kryzys w Turcji - której gospodarka dorównuje wielkością PKB Los Angeles - w niewielkim tylko stopniu wpłynie na ogólnoświatową sytuację ekonomiczną. Ale przecież już zewsząd słyszymy to słowo, którego się obawiamy: "zaraza". To taki sam wirus jak ten, który swego czasu sprawił, że kryzys w Tajlandii rozlał się na inne azjatyckie państwa, a kłopoty Grecji przeniosły się na kolejne kraje Starego Kontynentu. Dziś wszyscy martwią się, że turecka choroba rozprzestrzeni się na wschodzące rynki całego świata.

Pod wieloma względami jest to historia podobna do tej, którą już znamy. Ale właśnie między innymi dlatego jest to tak frapująca kwestia. Dlaczego po każdym nowym kryzysie przychodzi następny? Mało tego, chwile wytchnienia między kolejnymi kryzysami wydają się być coraz krótsze, a następstwa - coraz poważniejsze. Co się dzieje?

Zanim przejdę do problemu Turcji, pokrótce przedstawię historię globalnych kryzysów finansowych.

Napływ kapitału nigdy nie trwa wiecznie

Po drugiej wojnie światowej globalny system finansowy był - patrząc przez pryzmat współczesnych standardów - wybitnie odporny na wstrząsy. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez czas życia jednego pokolenia. Było tak prawdopodobnie dlatego, że większość krajów wprowadziła znaczące ograniczenia, jeśli chodzi o międzynarodowy przepływ kapitału. W efekcie zjawiska takie, jak międzynarodowe udzielanie i zaciąganie pożyczek, również miały ograniczoną skalę. Ale pod koniec lat 70. deregulacja i rosnąca agresywność sektora bankowego doprowadziły do tego, że do krajów Ameryki Łacińskiej nagle popłynęły ogromne sumy. Później, w 1982 roku, nastąpiło coś, co w branży nazywa się "gwałtownym zahamowaniem" - a zaraz potem przyszedł kryzys i dekada gospodarczego zastoju.

Reklama

Ameryka Łacińska ostatecznie wróciła na ścieżkę wzrostu gospodarczego (chociaż Meksyk doświadczył w 1994 r. przykrego nawrotu choroby). Niestety, w ostatniej dekadzie XX wieku ten sam scenariusz - tylko na większą skalę - powtórzył się w Azji. Najpierw był wielki napływ funduszy, poźniej gwałtowne zahamowanie, a na koniec gospodarcza implozja. Część azjatyckich gospodarek szybko stanęła na nogi, ale inwestycje nigdy nie wróciły do dawnego poziomu, podobnie zresztą jak wzrost gospodarczy.

Niedawno ta sama historia powtórzyła się na Starym Kontynencie. Do Grecji, Hiszpanii i Portugalii trafiły gigantyczne fundusze. Napływ środków nagle ustał, a w jego miejsce pojawiła się jakże dotkliwa recesja.

Gdy pieniądze się kończą, zaczynają się kłopoty

Jak już zaznaczyłem, scenariusz jest zawsze mniej więcej taki sam, ale konsekwencje coraz poważniejsze. W czasie meksykańskiego kryzysu, w okresie 1981 - 1983, produkcja faktyczna spadła o 4 procent; w Indonezji w latach 1997 - 1998 - o 14 procent; w Grecji w ostatnich latach - o ponad 23 procent.

Czy zatem szykuje się jeszcze gorszy kryzys? Podstawowe dane są raczej krzepiące: dług publiczny Turcji jest niewielki, co jest szczególnie ważne. Tamtejsze firmy może i pożyczały sporo od zagranicznych podmiotów, ale ogólna sytuacja finansowa nie wygląda tak źle. Pamiętajmy jednak, że każdy poprzedni kryzys szybko weryfikował optymistyczne postawy. Wreszcie, to przecież właśnie te mechanizmy, którym Turcja zawdzięczała napływ kapitału, naraziły światową gospodarkę na szwank.

Być może obiło się państwu o uszy, że ekonomiści spierają się obecnie o to, czy mamy do czynienia ze "stagnacją sekularną" czy też nie. Cóż to takiego? "Stagnację sekularną" poznajemy po tym, że plany oszczędnościowe inwestorów są większe niż możliwości inwestycyjne, jakie stwarza nam obecna sytuacja gospodarcza. Mogą się wówczas zdarzyć dwie rzeczy.

Jeśli inwestorzy wykażą się ostrożnością i rozwagą, społeczeństwo jako takie zacznie w efekcie wydawać mniej niż wynosi jego przychód - a ponieważ moje wydatki to czyjeś przychody i na odwrót, szybko znajdziemy się w stanie permanentnego zastoju. Alternatywny scenariusz to taki, w którym nadaktywni inwestorzy - sfrustrowani niskimi zwrotami i desperacko pragnący zysków - zwodzą samych siebie, angażują się w ryzykowne projekty. Pożyczają pieniądze podmiotom o niskiej wiarygodności kredytowej albo wpompowują kapitał w rynki wschodzące. Takie działania mogą na chwilę ożywić gospodarkę, ale w końcu inwestorzy muszą stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Pieniądze się kończą, a zaczynają się kłopoty.

Między bańką a depresją

Jeśli to trafna diagnoza sytuacji, w której się znajdujemy - a sądzę, że tak - możemy przypuszczać, że w najbliższym czasie światowa gospodarka będzie oscylować między mechanizmem bańki a depresją. To mało optymistyczna myśl w świetle rysującej się na horyzoncie perspektywy pęknięcia bańki zadłużenia na rynkach wschodzących.

Ważniejsze jest jednak to, że tak naprawdę to nie Turcja jest problemem, podobnie jak problemem nie jest RPA, Rosja, Węgry, Indie czy jakikolwiek inny kraj odczuwający obecnie skutki nowego kryzysu. Prawdziwy problem polega na tym, że zamożne gospodarki - USA, kraje strefy euro, ale i mniejsi gracze - nie potrafiły skutecznie wyeliminować własnych ukrytych słabości. Chociaż mają do czynienia z sektorem prywatnym, który chce oszczędzać więcej niż inwestować, obstają przy dyscyplinie budżetowej, która tylko pogłębia depresję. Co gorsza, wszystko wskazuje na to, że - pozwalając kwitnąć bezrobociu - zaprzepaszczają wszelkie szanse na wzrost, nie tylko w krótszej, ale i dłuższej perspektywie. To z kolei pogrąża sektor prywatny jeszcze bardziej.

Ach, i nie zapominajmy, że wielu europejskim krajom wciąż grozi wpadnięcie w pułapkę deflacyjną w stylu japońskim. Kryzys na rynkach wschodzących mógłby z całą pewnością zamienić to ryzyko w rzeczywistość.

Tak więc Turcja wydaje się być w poważnych tarapatach - a i Chiny, o ileż większy od niej gracz, wyglądają trochę niepewnie. Ta sytuacja przeraża jednak naprawdę dopiero wtedy, kiedy zdamy sobie sprawę z wrodzonej słabości zachodnich gospodarek, potęgowanej dodatkowo przez bardzo, ale to bardzo złe decyzje.

Paul Krugman, © 2014 New York Times News Service

Tłum. Katarzyna Kasińska

The New York Times
Dowiedz się więcej na temat: tarapaty
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »