Sąd Najwyższy nie poszedł na rękę frankowiczom

To już pewne - kto wziął kredyt we frankach nie dostanie od banku mieszkania za darmo - wynika z uchwały Sądu Najwyższego. A tego domagało się wielu frankowiczów i sądy powszechne były skłonne przychylać do ich żądań. Z piątkowego orzeczenia wynika, że sektorowi bankowemu nie grożą straty przekraczające 200 mld zł.

Siedmiu sędziów SN zebrało się po to, by odpowiedzieć na pytania Rzecznika Finansowego, skierowane w październiku zeszłego roku. Rzecznik zadał je po to, żeby SN "rozstrzygnął  rozbieżności w orzecznictwie sądów powszechnych" w sprawach, w których frankowicze pozywali do sądów banki. A pozywali, gdyż w swych umowach kredytowych znaleźli zapisy uznane za niedozwolone.

A jak już wiemy, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzekł w 2019 roku, że kiedy w umowie sąd zauważy niedozwolone zapisy (klauzule abuzywne), to może ją unieważnić w całości. Co ważne, TSUE powiedział, że sąd "może" umowę unieważnić, ale nie, że unieważnić ją "powinien".

Reklama

Sądy zaczęły jednak masowo orzekać unieważnienie umów. I nie za bardzo wiedziały, co z tym dalej zrobić. Bo jak umowa jest nieważna, to co się dzieje z pieniędzmi, które wypłacił bank kredytobiorcy. Co z ratami spłacanymi przez lata przez dłużnika bankowi?

Część frankowiczów mówiła - skoro sąd unieważnia umowę, to znaczy, że była ona nieważna od samego początku, od momentu jej zawarcia. Skoro tak - twierdzili - to bank powinien kredytobiorcy zwrócić wszystko, co ten mu wpłacił w postaci rat kredytowych. A co kredytobiorca winien jest bankowi? Ani grosza. Bo skoro umowa była nieważna od początku, roszczenia banku już się przedawniły.    

Ten kruczek - gdyby się takie orzecznictwo sądów utrwaliło - spowodowałby, że kredytobiorca dostaje od banku mieszkanie za darmo. A dla banków miałoby to druzgocące konsekwencje. Komisja Nadzoru Finansowego oszacowała, że w takim wypadku ich straty przekroczyłyby 200 mld zł. To mniej więcej tyle, ile wynoszą kapitały całego polskiego sektora. Zostałyby zupełnie wyzerowane. Kilka dużych polskich banków musiałoby upaść.

- W tej sprawie uchwała siedmiu sędziów SN jest korzystna dla instytucji finansowych. Orzekli oni, że przedawnienie zaczyna swój bieg od momentu, kiedy klauzula stała się definitywnie bezskuteczna - powiedział Interii radca prawny Piotr Bodył-Szymala, członek zespołu redakcyjnego Monitora Prawa Bankowego i dyrektor Obszaru Prawnego Santander Bank Polska.

- To koniec darmowych mieszkań - dodał.

Co więcej, zwrócił uwagę na fakt, że sędziowie SN nadali swojej uchwale moc zasady prawnej. Zaznaczyli również, że ustawodawca mógł wprowadzić do obowiązującego prawa takie przepisy, które łatają istniejące dziury. A z powodu tych dziur sądy się gubią w orzekaniu. Na to zwrócił uwagę także TSUE w październiku 2019 roku. Orzekł wówczas, że sąd może zastąpić niedozwolone zapisy w umowach kredytowych odpowiednimi przepisami prawa krajowego. Tylko, że takie musza być.   

- Sąd Najwyższy nadał swojej uchwale moc zasady prawnej. Wszystkie składy orzekające będą musiały się do niej stosować - powiedział Piotr Bodył-Szymala.

W październiku zeszłego roku Rzecznik Finansowy zadał właśnie pytanie o to, od kiedy swój bieg zaczyna przedawnienie umowy. Uchwala SN oznacza, że zaczyna się dopiero od momentu, kiedy - jak mówił ogłaszając piątkową sentencję Sędzia - od momentu, gdy okazała się ona "trwale bezskuteczna", czy też od "upadku umowy". A zatem od momentu, kiedy sąd uzna, że jest ona nieważna, a nie od jej zawarcia.

Ale Rzecznik Finansowy zadał też drugie pytanie, o to czy wzajemne roszczenia banku i kredytobiorcy należy rozliczać według teorii salda, czy też według teorii dwóch kondykcji. W największym skrócie teoria salda mówi, że skoro jestem winien Frankowi 100 zł, a Franek mi 150 zł, to znaczy, że Franek musi mi wypłacić 50 zł. Czyli to, co jest mi winien więcej.

Teoria dwóch kondykcji mówi natomiast, że wzajemnych roszczeń nie można komasować. Najpierw Franek zapłaci mi 150 zł, a potem dopiero ja mu zwrócę 100 zł. Różnica miedzy tym, co głosi teoria salda, a teorią dwóch kondykcji nie jest duża, kiedy spieramy się o kilka groszy zapłacone za kawę lub piwo. Ale dla rozliczeń frankowiczów z bankami ma kolosalne znaczenie.

Sąd Najwyższy podtrzymał swój pogląd wyrażony już 16 lutego tego roku, że umowy o kredyty we frankach (po ich unieważnieniu) należy rozliczać zgodnie z teorią dwóch kondykcji, czyli roszczeń niezależnych od siebie. 

- To dla konsumentów dobre rozwiązanie - skomentował Piotr Bodył-Szymala.

Dlaczego? Bo po unieważnieniu umowy najpierw to bank będzie musiał zwrócić kredytobiorcy wszystko, co ten mu wpłacić, a więc raty kredytu. A potem - osobno ­- może składać roszczenia o zwrot kapitału od kredytobiorcy.

Czy to jednak znaczy, że banki będą musiały najpierw zwrócić frankowiczom 200 mld zł, a potem dopiero odzyskiwać od nich kwoty wypłacone w ramach kredytu? Piotr Bodył-Szymala twierdzi, że niekoniecznie. Jego zdaniem banki mają kilka możliwości prawnych, żeby końcowy efekt był taki, jak rozliczenie na podstawie salda.

- Sąd Najwyższy (...) podtrzymał to, co wcześniej powiedział. Że bank może złożyć powództwo wzajemne. Może zgłosić roszczenie do potrącenia. Może skorzystać z instytucji zatrzymania, którą przewiduje Kodeks Cywilny. Polega ona na tym, że jeśli jak mam komuś coś oddać, ale on też mi jest coś winien, to mogę się powstrzymać ze swoim świadczeniem - powiedział prawnik.

- To znaczy, że uzyska podobny efekt jak rozliczenie saldem - dodał.

Teraz banki i frankowicze będą czekać na najbliższy wtorek, kiedy Izba Cywilna SN w pełnym składzie ma wypowiedzieć się w sprawie sześciu pytań skierowanych przez Pierwszą Prezes SN w styczniu.

Zadała ona także pytania dotyczące biegu przedawnienia i wynagrodzenia za kapitał. Ale zasadnicze sprowadza się do tego -  co zrobić dalej, kiedy sąd uzna, że sposób ustalania kursu walutowego został określony w umowie w sposób niedozwolony. Czy można taką klauzulę zastąpić jakąś inną, zgodną z prawem, a jeśli nie można - to czy umowa wiąże strony w pozostałej części?

Częściowo na ten temat wypowiedział się już niedawno TSUE. Wprowadził on zasadę, że sąd powinien starać się o to, by "uratować" umowę pomimo wyjęcia z niej klauzul abuzywnych. Unieważnienie powinno być ostatecznością, kiedy umowy nie da się uratować. Wprowadził też zasadę "błękitnego ołówka" pozwalającą na zastąpienie niedozwolonego zapisu innymi przepisami prawa.

Jacek Ramotowski

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »