Śledztwo w Biedronce po "promocji stulecia". Pracownicy obawiają się dyscyplinarek

Wewnętrzne dochodzenia, przeglądanie nagrań z kamer, wizytacje dyrektorów w sklepach, a wśród pracowników obawy o zwolnienia dyscyplinarne - to echa słynnej już weekendowej promocji w Biedronce, w trakcie której klienci oraz pracownicy sieci kupowali towary warte setki czy tysiące złotych za bezcen, co było możliwe w wyniku błędu w systemie. Dyskont przez jedną noc mógł stracić na tym procederze nawet miliony złotych - informują wiadomoscihandlowe.pl.

Choć od afery ujawnionej przez Wirtualną Polskę minęły już ponad trzy doby, Biedronka wciąż oficjalnie milczy na ten temat. Sieć od początku zapowiadała, że nie zamierza odpowiadać na pytania mediów w sprawie akcji promocyjnej, która zamiast naliczać rabat za trzy najtańsze produkty non-food, naliczała go za trzy najdroższe artykuły. 

Biedronka w poniedziałek obiecała, że wystosuje jeden komunikat do wszystkich redakcji, jednak nie został on dotychczas rozesłany. To "głośne milczenie" stanowi najlepszy dowód na to, jak gorąca atmosfera panuje aktualnie w sieci.

Według naszych informatorów, nabranie wody w usta przez centralę Biedronki wynika również z faktu, że przygotowanie odpowiedniej reakcji na tak niecodzienną sytuację jak ta, z którą przyszło się zmierzyć sieci, trwa wyjątkowo długo. Pośrednim dowodem na to jest fakt, że nawet kierownicy sklepów wciąż czekają na pisma ze szczegółowymi wytycznymi. Dotychczas odbyli jedynie rozmowy telefoniczne z przedstawicielami centrali.

Reklama

Dyskont należący do Jeronimo Martins musi sobie odpowiedzieć m.in. na pytanie, czy warto prosić klientów o zwrot produktów, czy może byłby to PR-owy strzał w stopę. - Teoretycznie Biedronka mogłaby rozesłać prośby do klientów o zwrot zakupionych towarów w zamian np. za bony zakupowe. Mogłaby zidentyfikować tych klientów, którzy podczas zakupu użyli karty Moja Biedronka - spekuluje jeden z naszych informatorów, podkreślając, że żadnej decyzji w tym zakresie dotychczas nie podjęto.

Do naszej redakcji docierają sygnały z różnych regionów Polski o absurdalnych historiach związanych z biedronkową promocją. O ludziach, którzy w środku nocy budzili członków rodziny, by zagonić ich do sklepów. O klientach, którzy pół nocy spędzili jeżdżąc od Biedronki do Biedronki. Albo o osobach, które zaraz po zrobieniu zakupów po raz kolejny wchodziły do sklepu, potem jeszcze raz, jeszcze raz, i tak do upadłego. W dodatku starały się korzystać z kas samoobsługowych, by nie dać się złapać "na gorącym uczynku". Ale pojawiają się również historie o sklepach, gdzie cała lub niemal cała załoga pracująca w nocy sama zaangażowała się w niecny proceder - wliczając w to nawet kierownika sklepu.

To właśnie w przypadku pracowników Biedronki, którzy postanowili samodzielnie skorzystać z nietypowej okazji - a nie klientów - sytuacja się komplikuje. Prezes UOKiK Tomasz Chróstny w rozmowie z Money.pl wsparł pracowników, podkreślając, że gdy robią zakupy nawet u swojego pracodawcy, to są konsumentami i w związku z tym przysługują im odpowiednie prawa. Jednak nasze źródła donoszą, że pracownicy swoim nieroztropnym działaniem prawdopodobnie ściągnęli na siebie kłopoty.

- Niektórzy pracownicy za mniejsze przewinienia, takie jak wynoszenie naklejek Gangu Słodziaków, dostawali pisemne nagany, albo nawet wylatywali z firmy - mówi nasz rozmówca, który spodziewa się, że po ostatniej promocji Biedronki posypać mogą się dyscyplinarki. Jego zdaniem mniej prawdopodobny "wariant minimum" to nakazanie pracownikom zwrotu towarów, które nabyli niemal za darmo, a następnie próba szybkiego wyciszenia sprawy.

Pracownicy ze sklepów, które były zamknięte w trakcie obowiązującej jedynie w nocy promocji, nie ukrywają zdziwienia zachowaniem swoich kolegów z innych placówek. Jedno z naszych źródeł podkreśla, że prawdopodobieństwo przykrych konsekwencji nadużywania promocji od początku powinno wydawać się osobom zatrudnionym w sieci na tyle wysokie, by skutecznie zniechęcać do podjęcia takich działań. W praktyce okazało się, że było inaczej. Nasz informator zwraca też uwagę na fakt, że wielu pracowników próbowało stanąć na wysokości zadania i zablokować sprzedaż towarów na bezcen, jednak brakowało im uprawnień np. do zamknięcia sklepu. Takie działanie byłoby również trudne do wytłumaczenia klientom, którzy pokusili się o przyjazd na zakupy w środku nocy.

W Biedronce trwa wewnętrzne śledztwo, które ma wykazać, jak duża była skala nadużywania "promocji stulecia" i jak zachowali się pracownicy poszczególnych sklepów. Sieć zdołała już zidentyfikować (głównie w oparciu o nagrania z kamer) pracowników, którzy skusili się na wykorzystanie okazji. Teraz waży się dalszy los tych osób. Poszczególne przypadki mają być rozpatrywane indywidualnie.

- Kasjer ma obowiązek zgłaszania sytuacji, gdy np. promocja źle się nabija na kasę. Kierownicy zgłaszają to do działu IT, a on powinien jak najszybciej to poprawić. Tu ewidentnie coś "nie pykło" - komentuje nasz informator, znający sprawę z bliska. Jeśli ktoś próbował postąpić zgodnie z procedurą, czyli poinformować przełożonych (co było utrudnione ze względu na porę nocną), może czuć się bezpiecznie.

Jeśli jednak pracownik zamiast zainterweniować postanowił samodzielnie skorzystać z okazji, która się przytrafiła, to dziś nie może spać spokojnie. Znane są liczne przypadki pracowników, którzy po zorientowaniu się, że istnieje błąd, zdecydowali się nawet na wielokrotnie zakupy tej samej nocy. Im więcej paragonów, tym więcej gratisowych, drogich produktów - i tym większe straty po stronie pracodawcy.

Zgodnie z prawem pracownicy nie mogą m.in. niekorzystnie rozporządzać mieniem pracodawcy, działać na niekorzyść swojego pracodawcy, ani bezpodstawnie wzbogacić się kosztem pracodawcy. Biedronka wydaje się zatem być uzbrojona w argumenty prawne, które mogą pozwolić jej odzyskać towary "utracone" na rzecz pracowników. Nie wiadomo jednak, czy pracownicy byliby chętni do zwracania produktów i czy nie woleliby spróbować dochodzić swoich racji w sądzie. 

Szczególnie gdyby dowiedzieli się, że i tak pożegnają się z pracą w Jeronimo Martins, niezależnie od tego czy oddadzą towar, czy nie.

Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT 2019

Jak słyszymy, Biedronka analizuje nie tylko zachowanie pracowników sklepów, ale również szuka głównej praprzyczyny, która doprowadziła do nieprawidłowego naliczania rabatów przy kasie. Jeśli okaże się, że promocyjne szaleństwo było efektem błędu ludzkiego - ktoś wprowadził nieprawidłowe dane do systemu - to również ta osoba może zmierzyć się z nieprzyjemnymi konsekwencjami.
Będziemy informować o dalszych szczegółach tej sprawy.

Paweł Jachowski

wiadomoscihandlowe.pl
Dowiedz się więcej na temat: handel | Biedronka | Polska | afery gospodarcze
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »