Stopy zarżnęły gospodarkę

Żeby polska gospodarka zaczęła rosnąć szybciej, a bezrobocie spadać, potrzeba inwestycji. A tych nie będzie, dopóki realne stopy procentowe i marże banków będą o wiele wyższe niż na Zachodzie. Rząd niewiele może tu pomóc.

Żeby polska gospodarka zaczęła rosnąć szybciej, a bezrobocie spadać, potrzeba inwestycji. A tych nie będzie, dopóki realne stopy procentowe i marże banków będą o wiele wyższe niż na Zachodzie. Rząd niewiele może tu pomóc.

Gość "Pulsu Biznesu" Stanisław Nieckarz, doradca ekonomiczny premiera, ekspert w Rządowym Centrum Studiów Strategicznych.

"Puls Biznesu": Analizując dwa programy, przygotowane przez ministrów z gabinetu Leszka Millera, trudno odpowiedzieć jednoznacznie na pytanie, jakie są priorytety polityki gospodarczej tego rządu.

Stanisław Nieckarz: Priorytety są oczywiste: przyspieszenie wzrostu, redukcja bezrobocia oraz poprawa równowagi finansów publicznych i związane z tym problemy transferów z i do Unii Europejskiej.

- Taką odpowiedź usłyszymy jednak od każdego, kogo spytamy. Na co będzie kładł nacisk premier?

Reklama

- Przede wszystkim na przyspieszenie rozwoju gospodarczego. Dramat polega na tym, że drugi rok z rzędu mocno spadają nakłady inwestycyjne. A bez inwestycji nie będzie rozwoju gospodarczego, nowych miejsc pracy oraz poprawy konkurencyjności.

Niestety, rząd nie ma już wielu narzędzi, które mogą dokonać przełomu. Obniżenie podatków, podwyższenie amortyzacji daje szanse na wygospodarowanie większych środków własnych, ale to za mało na sfinansowanie inwestycji. W Polsce udział kredytów w ich finansowaniu wynosi przeciętnie 15-18 proc. W innych krajach ponad 70 proc. Bez dostępu do kredytów oprocentowanych w wysokości dającej szanse spłat z przyszłych dochodów nie przełamie się kryzysu w inwestycjach.

Problemem są więc stopy procentowe. W krajach UE realna, po uwzględnieniu inflacji, stopa procentowa banku centralnego w ostatnich latach wynosiła od 0,5 do 2 pkt proc. W Polsce w ostatnich 5 latach kształtowała się na poziomie 10-13 pkt proc. Obecnie wynosi 5,5 proc. To całkowicie zarżnęło gospodarkę.

- Ale polityka pieniężna NBP jest reakcją na wysoką inflację, która groziła kryzysem walutowym po okresie "poprzedniego Kołodki"?

- Duszenie inflacji przez rujnowanie gospodarki jest najbardziej prymitywną formą polityki pieniężnej.

- Zostawmy jednak NBP. Mieliśmy mówić o tym, co należy zrobić...

- Ale bez zmiany polityki pieniężnej nie za wiele da się zrobić. Można nawet sprowadzić stawki CIT do zera, ale w obecnych warunkach i tak nie pomoże to w rozruszaniu inwestycji. Ze strony rządu i parlamentu - dla pobudzenia popytu - można by jeszcze rozważyć stopniowe obniżanie stawki podstawowej podatku VAT. Obowiązujące 22 proc. jest jedną z najwyższych w UE. Spowodowałoby to w dłuższym okresie wzrost sprzedaży i wpływów budżetowych (przykład obniżenia akcyzy na alkohole). Podstawowa sprawa to jednak oprocentowanie kredytów.

- Ale oprocentowanie kredytów niewiele ma wspólnego z poziomem stóp NBP. Wynika raczej z faktu, że polskie banki mają najwyższe na świecie marże odsetkowe i nie obniżają oprocentowania.

- Sektor bankowy był i jest w stanie strukturalnej nadpłynności. Tymczasem w krajach "normalnych", na skutek dużej aktywności, banki "cierpią" na brak środków i pożyczają je od banków centralnych. W efekcie są bardzo czułe na zmiany stóp procentowych.

U nas NBP przejmuje tę nadpłynność, emitując nieźle oprocentowane bony pieniężne i inne instrumenty. Banki komercyjne nie mają więc motywacji do rozwijania działalności kredytowej. Konieczne więc jest zlikwidowanie tej nadpłynności, ale przy wysokich stopach procentowych jest to niewykonalne.

- I mamy uwierzyć, że jedynym problemem polskiej gospodarki są stopy procentowe?

- W mojej ocenie 75 proc. całego zestawu narzędzi, którymi bieżąco można oddziaływać na zmieniające się warunki gospodarowania, znajduje się w NBP. Rząd i Sejm mogą zmieniać podatki, system naliczania amortyzacji, udzielania poręczeń i gwarancji, normować różne obszary funkcjonowania gospodarki, ale są to rozwiązania i instrumenty, którymi z dnia na dzień wiele nie da się zmienić. Przykładowo należałoby dokonać przeszacowania środków trwałych - ostatnio zrobiono to w 8 lat temu. Podwyższyłoby to podstawę naliczania amortyzacji o ponad 30 proc. Byłoby to rozwiązanie lepsze niż formalne obniżenie stawki CIT.

- W ogóle nie mówi Pan o sprawie, na którą wszyscy zwracają uwagę - potrzebie reformy finansów publicznych.

- Dwie uwagi. Po pierwsze - to przesada, że obecnie mamy wysoki dług publiczny. Wynosi on około 46 proc. PKB i jest jednym z najniższych w UE. Po drugie - nie jest też prawdą, że rząd, emitując papiery dłużne, ogranicza możliwości kredytowania gospodarki. Banki komercyjne mają nadpłynność nawet po zakupie obligacji rządowych!

- Czyli żadna reforma nie jest potrzebna?

- Reforma jest potrzebna, aby kontrolować wzrost długu publicznego, który się zwiększa z powodu malejących wpływów z prywatyzacji. To one w ostatnich latach finansowały deficyt budżetowy. Gdyby nie prywatyzacja, dług publiczny przekroczyłby już 55 proc. PKB. Dziś nie ma praktycznie co sprzedać, więc czeka nas jego szybki wzrost. Stąd słuszne są obawy ministra finansów, szczególnie że czekają nas wydatki związane z wpłatami składki do kasy UE.

- Ale propozycje reform mamy dwie: jedna zwraca uwagę na kwestie budżetu, druga na wzrost gospodarczy. Co wybierze premier?

- Na pewno będzie jeden program rządowy. Obecnie trwa dyskusja. Propozycje ministra Kołodki mają na celu niedopuszczenie do załamania finansów publicznych. Natomiast propozycjom ministra Hausnera przyświeca dążenie do pobudzenia gospodarki poprzez wzrost popytu m.in. najuboższej części społeczeństwa - ponad 60 proc. ludności żyje poniżej minimum socjalnego, co przełoży się na wzrost sprzedaży i miejsc pracy oraz na większe dochody budżetu.

Sprawą kluczową jest zmniejszenie bezrobocia. Polska jest zbyt biednym krajem, aby pozwolić sobie na tak wysokie bezrobocie. Tylko pracujący dostarcza dochodów.

Rozwoju gospodarczego nie przyspieszy się jednak samymi ograniczeniami wydatków na cele społeczne. Klasyczna teoria mówi, że zmniejszenie wydatków budżetowych wyzwoli oszczędności krajowe, wzrosną inwestycje i popyt, w końcu spadną podatki. Ale zasada ta nie sprawdza się w Polsce. W ostatnich 5 latach udział wydatków publicznych i podatków w PKB systematycznie zmniejsza się, a mimo to spadała dynamika PKB i inwestycje, a bezrobocie rosło. Stało się tak dlatego, że nie towarzyszyło temu zmniejszenie restrykcyjności polityki pieniężnej. Oszczędności krajowe nie mogły być więc zamienione na inwestycje i nowe miejsca pracy. Dalsze duszenie wydatków bez złagodzenia polityki monetarnej nie przyspieszy wzrostu gospodarczego.

Puls Biznesu
Dowiedz się więcej na temat: stopy procentowe | bank | bezrobocie | polska gospodarka | rząd | marże | stawki | PKB
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »