Strzygą i doją

"Na tym się świata ład opiera, że jeden sieje, drugi zbiera" - objaśniał robotnikowi Deptale światowy ład Towarzysz Szmaciak w słynnym poemacie Janusza Szpotańskiego i dodawał: - "Owca się sama nie ostrzyże, krowa się nie wydoi sama; a znów nie ostrzyc - cóż za męka!; a nie wydoić - cóż za dramat!".

"Nielegalne" zatrudnienie

Jak wiadomo, prawo do pracy jest jednym z podstawowych praw człowieka, uroczyście potwierdzonym w art. 23 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z 10 grudnia 1948 roku. Czytamy tam m.in., że "każdy człowiek" ma nie tylko prawo do pracy, ale i "swobodnego wyboru pracy". Oczywiście "prawo do pracy" można rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy polega na tym, że nikt nie powinien żadnemu człowiekowi przeszkadzać w zarabianiu na życie według własnego wyboru, o ile, rzecz prosta, nie jest to przestępstwo. Sposób drugi - że człowiek ma prawo do bycia zatrudnionym za wynagrodzeniem. O ile pierwsze rozumienie prawa do pracy można wyprowadzić z prawa naturalnego, o tyle drugiego już z prawa naturalnego wyprowadzić się nie da, bo jest to nie tyle prawo, co roszczenie. Jeśli uznalibyśmy, że człowiek ma prawo być zatrudniony za wynagrodzeniem, to musimy odpowiedzieć na pytanie, kto jest z tego tytułu zobowiązany, tzn. kto musi to zatrudnienie za wynagrodzeniem zapewnić. Ponieważ ten sposób rozumienia prawa do pracy w zasadzie abstrahuje od umiejętności uprawnionego do bycia zatrudnionym, to przedmiotem tego roszczenia jest tak naprawdę tylko wynagrodzenie. Krótko mówiąc, przy takim rozumieniu prawa do pracy musimy wyjaśnić, kto ma obowiązek wzięcia uprawnionego na utrzymanie.

Reklama

Warto zwrócić uwagę, że kiedy tylko prawo do pracy zostało uznane za jedno z podstawowych praw człowieka, w ustawodawstwach państw, które Powszechną Deklarację przyjęły, pojawiło się pojęcie "nielegalnego zatrudnienia", jako czynu zabronionego pod groźbą kary. Nie chodzi tu jednak o sytuacje kryminalne, kiedy np. ktoś wynajmuje się gangsterom jako morderca, tylko o czynności jak najbardziej pożyteczne dla innych ludzi i dla społeczeństwa. Wiem o tym doskonale, bo przed laty sam byłem nielegalnie zatrudniony w jednej z paryskich restauracji w charakterze pikolaka, więc mogę z czystym sumieniem zapewnić, że nie robiliśmy niczego złego. Przeciwnie - były to czynności pożyteczne, przynoszące klientom zadowolenie i poczucie komfortu. Restaurator też był z mojej pracy bardzo zadowolony, czego dowodem był mój awans na głównego pikolaka. Jedyną przyczyną nielegalności mego zatrudnienia było to, że od mego wynagrodzenia nie płaciłem państwu francuskiemu haraczu pobieranego pod pretekstem ubezpieczenia emerytalnego. Ja jednak nie zamierzałem domagać się od Francji emerytury, ani też nie usiłowałem wyłudzać darmowych usług medycznych, bo dentystę, który wyleczył mi ząb opłaciłem gotówką. Podatki państwu francuskiemu opłacałem w cenach towarów, w które już wtedy wliczony był tam VAT, więc nie widziałem najmniejszych powodów, by opłacać haracz emerytalny. Podobnego zdania był też mój patron, jak we Francji nazywa się pracodawcę, bo w przeciwnym razie musiałby podnieść mi wynagrodzenie, a wtedy nie opłacałoby mu się mnie zatrudniać. Jednak moje nielegalne zatrudnienie narażało i jego i mnie na przykrości. Jego - na karę pieniężną, a mnie - na wydalenie z Francji. Było to oczywiste pogwałcenie przez państwo francuskie art. 23 Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka.

Koszty pracy

Czy te wszystkie haracze nakładane na wynagrodzenia nie są aby główną przyczyną bezrobocia, tzn. sytuacji, w której ludzie chcący pracować nie mogą znaleźć nikogo, kto chciałby ich zatrudnić? Taką właśnie sytuację mamy w Polsce, w której już szósty rok poziom bezrobocia oscyluje wokół 20 proc. Zwróćmy uwagę, że Amerykanie do dzisiaj wspominają ze zgrozą Wielki Kryzys, bo przez trzy lata bezrobocie utrzymywało się na poziomie 25 proc. Wynikałoby z tego, że Polska tkwi w podobnym kryzysie już szósty rok i nie ma widoków, że sytuacja szybko się poprawi. Mniejsza jednak o te porównania, bo ważniejsze jest coś innego. Oto tak wysokie bezrobocie istnieje w kraju, gdzie jest tak wiele do zrobienia, gdzie, krótko mówiąc - potrzeba tak wiele ludzkiej pracy. Jest potrzeba pracy, są ludzie chcący pracować. Dlaczego zatem mamy bezrobocie? Jego przyczyną musi być coś, co stoi między gospodarką potrzebującą mnóstwa pracy, a ludźmi chcącymi pracować. Jego przyczyną jest złe prawo.

Nasze prawo ma charakter rabunkowy. Jak tylko ktoś zaczyna wytwarzać jakieś bogactwo (a bogactwo, tak naprawdę, bierze się wyłącznie z pracy, a nie z tego, że jeden lichwiarz wyprowadzi w pole innego lichwiarza), to zaraz obłażą go rozmaite pasożyty, najczęściej pod pretekstem, że będą mu "pomagać", albo go "bronić" i zaczynają przechwytywać coraz większą część wytwarzanego przezeń bogactwa. Połowę dochodu odbierają mu pod pretekstem ubezpieczenia emerytalnego. Kilkanaście procent - w podatku dochodowym. Z tego, co mu po tej operacji pozostanie, (ok.40 proc. pierwotnego dochodu) rząd odbiera jeszcze 22 procent w podatku VAT, którym obłożona jest większość towarów. I tak dalej. Jak obliczyło w roku 1995 Centrum Adama Smitha, rodzinie pracowników najemnych zatrudnionych poza rolnictwem rząd konfiskuje w ten sposób 83 proc. rocznego dochodu, z czego większość - poprzez podatki i haracze nałożone na wynagrodzenia.

Nic dziwnego, że w tej sytuacji ludzie, którzy - jak wiemy - zachowują się tak, jakby kalkulowali, próbują wszystkimi sposobami podnieść sobie wynagrodzenia, od czego rosną koszty pracy, czyli wydatki pracodawcy związane z zatrudnieniem pracowników. Według statystyk, koszt pracy w Produkcie Krajowym Brutto w roku 2000 kształtował się w Szwecji na poziomie 57,9 proc, a Niemczech - na poziomie 53,8 proc, we Francji - 49,9 proc, a w Polsce 42,5 proc. Ponieważ koszty pracy są istotnym składnikiem cen towarów i usług , ich wzrost powoduje wzrost cen. W rezultacie towary i usługi stają się coraz droższe, a zatem popyt na nie spada, zwłaszcza w sytuacji, gdy pojawia się konkurencja tańszych towarów i usług z importu. W rezultacie przedsiębiorcy ograniczają produkcję, a część w ogóle bankrutuje i wskutek tego redukują się też możliwości zatrudnienia. W tym momencie pojawiają się dwie propozycje środków zaradczych. Jedna - by ograniczyć "zalew" kraju tanimi towarami importowanymi. Druga - by utrzymać konkurencyjność krajowej produkcji poprzez obniżenie podatków i haraczy nakładanych na wynagrodzenia. W pierwszym przypadku rząd, wprowadzając zaporowe cła, zmusza konsumentów do kupowania drogiego towaru krajowego. W przypadku drugim - konsumenci mają tanie towary i szanse na zatrudnienie.

Wybór któregoś z proponowanych remediów zależy od poglądów na cel gospodarki. Czy gospodarka jest po to, by ludzie mieli gdzie pracować, czy gospodarka jest po to, by mogli jak najwięcej konsumować. Osobiście uważam, że gospodarka jest dla konsumpcji. Gdyby było odwrotnie, pojawiłby się pewnie chleb z cementu. Ponieważ się nie pojawia, to nieomylny to znak, iż celem gospodarki rzeczywiście jest konsumpcja. Zatem im większa konsumpcja, tym bardziej gospodarka osiąga cel, dla którego w ogóle istnieje. Zaporowe cła, wprowadzane po to, by zmusić konsumentów do kupowania drogich towarów krajowych, drogich - bo obłożonych narzutami nałożonymi na wynagrodzenia, nie sprzyja zwiększeniu konsumpcji, a więc jest to strategia fałszywa.

W interesie pasożytów

W czyim zatem interesie tworzone jest prawo, które uniemożliwia pracę ludziom chcącym pracować? Z pewnością nie w interesie konsumentów. Wygląda na to, że w interesie naszych "pomocników" i "obrońców", którzy nie mogą istnieć bez biedaków (komu by "pomagali" i kogóż by "bronili"?), więc jeśli nawet ich nie ma, to zaraz ich narobią. Znakomicie ilustruje ten mechanizm przykład amerykański, przedstawiony w przez Jakuba Goldsmitha w wywiadzie-rzece, opublikowanym w Polsce pod tytułem "Pułapka". Goldsmith wspomina tam o serii programów socjalnych "Wielkie Społeczeństwo", uruchomionych w połowie lat 60-tych przez prezydenta Lyndona Johnsona. W 30 lat później amerykański profesor Walter Williams postanowił zbadać, jak to funkcjonowało. Okazało się, że zaledwie 28 proc. środków przeznaczonych na pomoc dla biednych dotarło do nich rzeczywiście. Pozostałe 72 proc. zostało przechwycone przez aparaty biurokratyczne, które tymi programami administrowały i cały czas się rozrastały. Okazało się poza tym, że w ciągu 30 lat wydano na te programy tyle pieniędzy, iż można by za nie wykupić majątek trwały 500 największych amerykańskich przedsiębiorstw i całą ziemię uprawną w Stanach Zjednoczonych! Takie ogromne środki zostały w ciągu 30 lat wyssane z gospodarki i następnie, w trzech czwartych wpompowane w aparaty biurokratyczne, które, gdyby tych programów nie uruchomiono, byłyby z pewnością zupełnie niepotrzebne!

Jest to obrazek znakomicie pokazujący główną przyczynę, dla której prawo do pracy, mimo uroczystego zapisania go w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka z roku 1948, jest niedostępne dla tylu ludzi. Najwyższy czas, byśmy zrozumieli, że dzieje się tak dlatego, bo grupa sprytnych filutów nastręczyła się nam w charakterze "opiekunów" i "obrońców", a my lekkomyślnie wzięliśmy ich na utrzymanie. Strzygą nas i doją bez litości.

Stanisław Michalkiewicz

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: nielegalne | bezrobocie | zatrudnienie | gospodarka | dojenie | zarobki
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »