To się skończy katastrofą!

Podziemne rzeczki, muł i bagna - na takim gruncie ministerstwo chce postawić Narodowe Centrum Sportu. Eksperci prognozują, że może się to skończyć budowlaną katastrofą. Stadion utonie? - zastanawia się "Życie Warszawy".

Stadion Dziesięciolecia nie poszedł pod wodę tylko dzięki temu, że zbudowano go na dwóch mln metrów sześciennych gruzu przywiezionego ze zburzonej Warszawy. Jeszcze sto lat temu tam, gdzie dziś stoi, były mokradła i strumienie.

"Z nową areną, która ma powstać obok, nie będzie tak łatwo" - prognozuje varsavianista i jeden z największych kolekcjonerów pocztówek o tematyce warszawskiej Jacek Snopczyński. "Grunt pod jego budowę jest bardzo niepewny i nieustannie nawadniany. Stadion Narodowy może się w nim zapaść. Nic w tym dziwnego, skoro to dawne koryto Wisły" - przypomina rozmówca gazety.

Reklama

Andrzej Bobowski, który od pięćdziesięciu lat jeździ na mecze polskiej reprezentacji, również uważa, że budowa nowego stadionu na błoniach starego jest nieprzemyślana. "Na tym terenie pod warstwą ziemi są bajora. Wykopy będą prowadzone poniżej lustra wody, więc fundamenty raczej nie złapią gruntu i trzeba będzie palować. A to zrodzi nowe trudności i dodatkowe koszty" - uważa.

Zdaniem Bobowskiego, narodowa arena powinna powstać na Białołęce. "Tam jest znacznie lepszy grunt. Poza tym budowę można by zacząć na dziewiczym terenie. Stadion daleko od centrum miasta pozwoliłby ponadto uniknąć korków i paraliżu komunikacji" - ocenia król polskich kibiców.

Wybrana lokalizacja nowego stadionu jest problematyczna również według przewodnika Mieczysława Janiszewskiego. "Na tym terenie było mnóstwo podskórnych rzeczek, które latami zmiękczały grunt. Ponadto już po wojnie kopano w tym miejscu wielkie doły, które miały gromadzić wodę podczas wysokiego stanu Wisły. Zapobiegało to zalewaniu Saskiej Kępy. Kiedy zaczną się prace budowlane, z pewnością zostanie naruszona równowaga wodna w tym rejonie. Trudno przewidzieć, jakie przyniesie to skutki, ale nie będą one dobre dla stadionu" - mówi.

Historyk Marek Drozdowski przypomina w rozmowie z "Życiem Warszawy", że za osuszanie terenów na Saskiej Kępie wziął się dopiero w międzywojniu prezydent Stefan Starzyński, więc nikogo nie powinno dziwić, że nadal jest tam mokro.

PAP/Życie Warszawy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »