TS w kamiennym młynie - komu 110 mln dolarów
Każdy zna przysłowie, że dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, lecz po prostu je mają. Stwierdzenie tyleż rozpowszechnione, co fałszywe. Według mojego rozeznania - dżentelmeni rozmawiają głównie o pieniądzach, i to wielkich.
Klasyfikacja, czy są to prawdziwi dżentelmeni, zależy więc od czegoś innego. Czego? Między innymi od liczby zer, jakie na końcu mają te pieniądze, a przede wszystkim - od miejsca i stylu dyskusji.
Niejednokrotnie już mówiono, że śmiertelnym wrogiem prawdziwie dużych pieniędzy są telewizyjne jupitery, kamery i dziennikarskie aparaty fotograficzne. Prawdziwe interesy omawia się w zaciszu gabinetów, na skórzanych kanapach, w otoczeniu lekkiego zapachu dobrych cygar. Przed kamerami już tylko uśmiecha się, wymienia dokumenty i uściski dłoni.
Gdybyśmy tak zdefiniowali dżentelmenów - to nie mam dla Państwa dobrych wiadomości.
Ostatnio toczy się burzliwa dyskusja o naprawdę dużych pieniądzach z Totalizatora Sportowego. Jego obroty wynoszą 2,5 mld złotych, wpływy do budżetu państwa - około 1 mld złotych, a wartość rozstrzyganego właśnie kontraktu - 110 mln dolarów. Tak więc pierwszy warunek - duże pieniądze - jest spełniony. Ale reszta? Skórzane fotele może i są, cygara pewnie też by się znalazły, ale - jak mawiał Napoleon Bonaparte - od wielkości do śmieszności tylko jeden niewielki kroczek. A prominentnym bohaterom naszej biznesowej rzeczywistości chyba wszystko się pomieszało.
Znów na scenę wrócili:
- pan Jamroży - ten od próby przejęcia BIG Banku przez Deutsche Bank i liberum veto wobec oddania kontroli nad PZU holdingowi Eureko, mimo, iż stosowna umowa została przez ministra skarbu podpisana;
- pan Wieczerzak - od tego samego (w końcu obaj są lekarzami z Dolnego Śląska), nieusuwalny prezes PZU Życie;
- pan Chronowski, minister skarbu o kamiennej twarzy i takim samym uporze w walce o ponowne upaństwowienie PZU oraz niektórych NFI.
W tym kamiennym młynie, chyba przez przypadek, próbuje odnaleźć się pan Bauc, minister finansów. Odwołuje się do premiera, pisze rozpaczliwe listy - ale niewiele mu to chyba pomoże. Wszak młyn miele szybko, pieniądze przepływają jeszcze szybciej, a historia, nawet jeśli sprawiedliwa, jest jednak nierychliwa.
Dla kogoś, kto co tydzień niesie do kolektury ileś tam pieniędzy - nie ma żadnego znaczenia czy system obsługuje firma G-Tech, AWI czy Telenor. Ważne żeby było sprawnie, tanio i bez kantów. A do wyboru według takich kryteriów wystarczy trzech kompetentnych ludzi: informatyk, statystyk i ekonomista. Rozumiem, że lekarz może mieć z takim wyborem trudności, ale czy w totalizatorze, który obraca miliardami złotych, nie ma takich specjalistów? Nie chce mi się wierzyć. A jeżeli są, to o co tu chodzi? Chyba, że jak to już jest w zwyczaju - jeśli nie wiadomo o co chodzi, to na pewno o pieniądze. Duże pieniądze. Tylko, że one nie są wystarczającym warunkiem bycia dżentelmenem. Ale to już inna sprawa.