W kryzysie Polacy bogacą się szybciej niż inni mieszkańcy UE

Globalny kryzys daje Polakom okazję bogacić się szybciej niż przeciętnemu mieszkańcowi Unii Europejskiej. Jeśli rząd nie zaniecha reform i utrzymamy bezpieczne tempo wzrostu gospodarczego, mamy szansę o połowę skrócić czas osiągnięcia średniego w UE poziomu zamożności. Ale i tak zabierze nam to co najmniej 20 lat, Greków dogonimy dopiero po 8 latach.

Kryzys poddał weryfikacji poglądy, na temat możliwości utrzymania w długim okresie przyśpieszonego wzrostu gospodarczego. Tempo przekraczające 5 proc. rocznie jest wynikiem kilku czynników: przechodzenia siły roboczej z mało wydajnego rolnictwa do bardziej wydajnego przemysłu, uruchomienia nadzwyczajnych rezerw (na przykład reform, usuwających bariery przedsiębiorczości, zwiększających podaż pracy), dostępu do taniego (zwykle zagranicznego) kapitału.

Pobierz darmowy: PIT 2011

Wzrost wynikający z uruchamiania rezerw oraz przemieszczania siły roboczej do bardziej wydajnych branż, stopniowo jednak wygasa i powraca do poziomu "naturalnego", 2 - 3 proc. rocznie. Zaś dostęp do taniego kapitału może być pułapką, zwłaszcza jeśli bank centralny i instytucje regulacyjne nie przeciwdziałają nadmiernemu zadłużaniu się gospodarki.

Reklama

Sama równowaga budżetowa, niezbędna dla utrzymania w długim okresie wysokiego wzrostu, może okazać się niewystarczająca dla powstrzymania procesu narastania długu w gospodarce. Kraje Unii Europejskiej, które w latach 90. lub w ostatniej dekadzie odnotowały kilkuletni okres szybkiego wzrostu, szczególnie boleśnie odczuły kryzys i wynikające z niego perturbacje na rynkach kapitałowych.

Także wzrost polskiej gospodarki w długim okresie obniży się, jeśli co pewien czas nie będzie wzmacniany reformami propodażowymi.

Jak się stać bogatym

Autorem jednej z najbardziej znanych teorii wzrostu jest Walt Rostow, który w swej sztandarowej pracy wydanej w 1960 r. "Stadia wzrostu gospodarczego: manifest niekomunistyczny" stwierdził, że wszystkie kraje świata rozwijają się, przechodząc przez pięć stadiów rozwoju. Decydujące jest stadium drugie - tworzenie warunków do "startu" (take - off), poprzez rozwój handlu, przemysłu, nowej technologii i struktur instytucjonalnych. Gdy gospodarka "startuje", osiąga szybkie tempo wzrostu, wykorzystując nowe technologie i odkrycia naukowe.

W okresie przednowoczesnym (przed rewolucją przemysłową, która uruchomiła proces stałych zmian technicznych i gospodarczych) poziom zamożności państw Europy Zachodniej był niewiele wyższy niż w krajach uważanych dziś za biedne. Według szacunków OECD Development Centre (The World Economy: Historical Statistics) w 1700 r. PKB na głowę mieszkańca Chin wynosiło 600 umownych dolarów z 1990 r. (tzw. Geary - Khamis dollar), w Europie Wschodniej - ok. 650, a w Europie Zachodniej - ok. 1000.

Europa Zachodnia, Stany Zjednoczone i kilka innych krajów, zaliczanych do rozwiniętych stały się bogate nie dlatego, że rosły w szybkim tempie, ale dlatego, że proces ten trwał kilkadziesiąt lat, podczas kiedy inne państwa pozostawały w stagnacji. W długim czasie niewielkie na pozór różnice średniego tempa wzrostu powodują znaczące różnice zamożności.

W 1860 r. PKB na głowę mieszkańca Wielkiej Brytanii wynosił 2830 umownych dolarów, obywatela USA - 2178. Wielka Brytania była wówczas zdecydowanie najbogatszym krajem na świecie, także pod względem całkowitego PKB. Ale w latach 1870 - 1913 Stany Zjednoczone rosły w średnim tempie 1,8 proc., zaś Wielka Brytania jedynie 1 proc. W efekcie PKB USA przyrósł o 115,3 proc., gdy Wielkiej Brytanii jedynie o 53,5 proc. W 1872 r. Stany Zjednoczone wysunęły się na pierwsze miejsce w świecie pod względem całkowitego PKB, a w 1903 r. wyprzedziły Wielką Brytanię pod względem PKB na głowę mieszkańca.

Zawodna droga na skróty

W wieku XIX gospodarki europejskie, jedna po drugiej wchodziły na ścieżkę stabilnego rozwoju, przez długi czas utrzymując wzrost o 2 - 3 proc. Jednak w wieku XX mamy już wiele przykładów wzrostu przyspieszonego, rozwoju "na skróty". W Europie Zachodniej najbardziej spektakularnym przykładem takiego awansu była Irlandia.

Irlandia stała się członkiem EWG (poprzednika Unii Europejskiej) w 1973 r. Była wówczas krajem stosunkowo biednym, z PKB na głowę mieszkańca bliskim 60 proc. średniego poziomu ówczesnego EWG (według siły nabywczej dochodów). Była to więc pozycja podobna do tej, którą ma dziś Polska. Wejście do EWG nie przyspieszyło wzrostu gospodarczego Irlandii, która przez dwie dekady rosła w tempie podobnym, co reszta krajów europejskich.

Do zrywu doszło dopiero na początku lat 90. W latach 1990 - 94 średnie tempo wzrostu wynosiło 3,4 proc., w 1995 r. - już 10 proc., a w 2000 r. - aż 11,5 proc. Dynamika bezprecedensowa, szczególnie że dotyczy gospodarki kraju rozwiniętego. Przez pięć lat Irlandia wzbogaciła się aż o 60,3 proc., stając się jednym z najbogatszych krajów Unii Europejskiej. W 2000 r. PKB na głowę przeciętnego Irlandczyka wynosił 114 proc. średniej europejskiej. Irlandczycy wyprzedzili pod tym względem dawnych ciemiężycieli - Brytyjczyków.

Kluczem do sukcesu Irlandii był napływ kapitału zagranicznego, zarówno inwestycji bezpośrednich, które w 2000 r. osiągnęły rekordowy poziom 23 mld euro, jak i kapitału finansowego. Ta "kapitałowa Bonanza" (określenie Kennetha Rogoffa, historyka i ekonomisty, który analizował kryzysy zadłużenia) doprowadziła do gigantycznego rozrostu banków komercyjnych.

W ciągu 10 lat suma bilansowa banków irlandzkich zwiększyła się 6,5-krotnie. W 1999 r. pasywa banków komercyjnych Irlandii stanowiły nieco ponad 70 proc. irlandzkiego PKB, w 2008 r. były 2,8 razy większe od PKB. Wzrost pasywów wynikał głównie z napływu kapitału zagranicznego - depozytów innych banków oraz sprzedaży podmiotom zagranicznym papierów dłużnych.

Kapitał zaczął do Irlandii napływać dzięki "wzorowej" polityce makroekonomicznej i niskim podatkom. Irlandia w latach 90. nie tylko zrównoważyła swój budżet, ale osiągnęła nadwyżkę i ograniczyła dług publiczny. Stopa podatkowa CIT, wynosząca 12,5 proc., była przez wiele lat najniższa w Europie. Obniżyła się też znacznie stopa fiskalizmu, czyli udział podatków w PKB. W latach 1980 -2000 spadek wyniósł 10 punktów procentowych.

Równowaga budżetowa pomogła utrzymać niską inflację, niskie stopy procentowe oraz nie dopuścić do aprecjacji irlandzkiego funta, który w latach 90. był płynny w stosunku do walut europejskich i funta brytyjskiego. Skutecznej polityce fiskalnej towarzyszyła odpowiednia polityka strukturalna - deregulacja, prywatyzacja, wspomaganie konkurencyjności i elastyczności rynku pracy.

Ta wzorowa polityka zakończyła się jednak ostatecznie katastrofą, co pokazuje, że droga na skróty może być bardzo ryzykowna. Rząd Irlandii zmuszony był ratować zbyt wielkie banki, w wyniku czego zadłużenie publiczne wzrosło z niespełna 25 proc. PKB w 2007 r. do 108 proc. w 2011 r. Kryzys finansowy przekształcił się w recesję, która w Irlandii trwała od 2008 do 2010 r., obniżając w sumie PKB o 10 proc.

W ubiegłym roku kraj zanotował niewielki (0,9 proc.) wzrost i jego PKB jest na tym samym poziomie co w 2005 r. W okresie 1996 - 2011 średni wzrost Irlandii wyniósł 4 proc. To dużo, ale znacznie poniżej rekordowych wyników, przekraczających 10 proc. w połowie lat 90.

Strategię przyspieszonego wzrostu, w oparciu o napływ kapitału, realizowały małe kraje bałtyckie: Estonia, Łotwa i Litwa, a także Bułgaria. W latach 90. przyjęły (z wyjątkiem Łotwy) reżim walutowy, tzw. currency board. Łotwa przyjęła kurs sztywny i w 2005 r. łat wszedł do mechanizmu ERM 2. Stabilizacja walut przyciągnęła do tych krajów znaczny kapitał (głównie inwestycje finansowe), dzięki czemu kraje szybko rosły.

W latach 2004 - 2007 do trzech krajów bałtyckich: Estonii, Litwy i Łotwy napłynęły zagraniczne kapitały wartości około 50 mld euro. Mowa o wartościach netto, czyli nadwyżce pieniędzy wpływających nad wypływającymi. To więcej niż wynosił łączne PKB tych krajów (ok. 40 mld euro).

Kapitał napływał do banków, które przez kilka lat miały nadpłynność i udzielały niskooprocentowanych kredytów. Dzięki temu gospodarka szybko się rozwijała, dynamicznie rosły płace i konsumpcja.

W efekcie, zadłużenie zagraniczne Łotwy osiągnęło poziom 135,6 proc. PKB , Estonii 120,1, a Litwy 73,1 proc. Stosująca podobną strategię rozwoju Bułgaria miała w 2009 r. dług zagraniczny na poziomie 102 proc. PKB. Chodzi o dług całej gospodarki, gdyż kraje te miały i mają stosunkowo niski poziom długu publicznego.

Sztywna waluta okazała się pułapką, kiedy rynki finansowe zaczęły obawiać się nadmiernego ryzyka. Kraje stanęły przed dylematem: dewaluować walutę, czy za wszelką cenę utrzymywać stały kurs. Wybrały drugie wyjście, chcąc w ten sposób uniknąć fali bankructw. Próby utrzymania sztywnego kursu (zresztą skuteczne) zostały okupione ogromnym spadkiem PKB.

Gospodarka Łotwy skurczyła się w 2009 r. o 18 proc., Litwy o 14,7 proc., Estonii o 13,9 proc., Bułgarii "tylko" o 5,5 proc. W dłuższym okresie 2004 - 2011 - kraje te zanotowały średni wzrost wyższy niż w Europie Zachodniej, ale nie przekraczający 4 proc. Najniższy miała Łotwa, która najbardziej korzystała przed kryzysem finansowym z napływu kapitału.

Polska, która w tym okresie nie miała w żadnym roku wzrostu PKB przekraczającego 7 proc., odnotowała średnio najwyższy wzrost w tej grupie.

Ile lat będziemy gonić Greków

Gdy wchodziliśmy do Unii Europejskiej w 2004 r. zajmowaliśmy przedostatnie miejsce, wśród ówczesnych 25 krajów członkowskich, pod względem PKB na głowę mieszkańca (przy uwzględnieniu siły nabywczej). Byliśmy o połowę biedniejsi od średniej unijnej. Małym pocieszeniem było to, że po wejściu do Unii Bułgarii i Rumunii "awansowaliśmy", licząc od końca, o dwie pozycje.

Prosta arytmetyka pokazywała, że jeśli Polska będzie rozwijała się w tempie 4 proc. rocznie, osiągnie średni poziom Unii (z 2004 r.) po 17 latach, czyli w 2021 r. Przy niższym tempie 3,5 proc. - po 20 latach, a więc w 2024 r. A przy wzroście o 3 proc. rocznie - wyrówna po 23 latach - w 2027 r. Tyle że kraje Unii też rosną, choć nieco wolniej niż Polska.

Przy założeniu, że Polska w długim okresie będzie rosnąć w tempie 3,5 proc. (co jest dość realistyczne, przynajmniej w najbliższej dekadzie), a Unia w tempie 1,5 proc., doganianie mogłoby nam zająć 46 lat. A więc dopiero w 2050 r. mielibyśmy szansę uzyskać dochód na głowę mieszkańca na poziomie średniej unijnej.

Kryzys i recesja zmieniły nieco te rachunki. Unia Europejska jako całość miała w ubiegłym roku poziom PKB o 0,6 proc. niższy niż w 2007 r. To znaczy, że przez cztery lata średnio licząc nie rosła. W tym czasie Polska zanotowała średni wzrost 3,7 proc. - wyraźnie niższy niż w pierwszych latach naszego uczestnictwa w Unii, ale znacznie wyższy niż w innych krajach.

Poza Polską jedynie Belgia, Bułgaria, Czechy, Niemcy, Francja, Cypr, Malta, Holandia, Austria, Rumunia, Słowacja i Szwecja przekroczyły w ubiegłym roku poziom z 2007 r., na ogół nieznacznie. Europejska recesja i przyzwoite tempo wzrostu Polski spowodowało, że znacznie przybliżyliśmy się do średniej europejskiej.

Według Eurostat w 2010 r. średni poziom PKB na głowę mieszkańca, liczony z uwzględnieniem siły nabywczej, wynosił 63 proc. średniej UE i był mniej więcej taki jak na Węgrzech i w Estonii. Warto zauważyć, że w momencie wchodzenia do Unii, Węgry wyprzedzały nas o ponad 10 pkt proc. Eurostat nie podał jeszcze wskaźnika za 2011 r. Ale jeśli założymy, że PKB na głowę mieszkańca (z uwzględnieniem parytetu siły roboczej) rósł w tym samym tempie co PKB, to w ubiegłym roku mieliśmy już 65 proc. średniego poziomu europejskiego i wyprzedziliśmy Węgry. Jeśli potwierdzą się prognozy na 2012 r., również w tym roku zbliżymy się do średniej unijnej o mniej więcej 1 pkt proc.

Pogrążona w najgłębszym kryzysie Grecja wciąż jest wyraźnie bogatsza od Polski, ale dystans w ostatnich latach się zmniejszył. W 2010 r. PKB na głowę Greka wynosił 90 proc. średniej unijnej, w 2011 r. zapewne spadł do 83 proc. Grecja znacząco wyprzedza też najbiedniejszy kraj Europy Zachodniej - Portugalię.

Polska ma szanse dogonić oba kraje do 2020 r., o ile utrzymamy średni wzrost przynajmniej na poziomie 3,5 proc., zaś Grecja i Portugalia rozwijać się będą w latach 2012 - 020 w średnim tempie 1 proc. Możliwy jest też scenariusz bardziej pesymistyczny dla Grecji i Portugalii. Jeśli oba kraje wyjdą z recesji dopiero w 2015 r., mogą wówczas być na tym samym poziomie, co rozwijająca się Polska.

To, jak długo będziemy gonić średni poziom europejski zależy, rzecz jasna, od tego, jakie tempo wzrostu utrzymamy w długim okresie - my oraz Unia Europejska. Symulację przedstawiam w poniższej tabeli:

Od wejścia Polski do Unii w roku 2004 do roku 2011 różnica w średniorocznym tempie wzrostu Polski i Unii wyniosła 3,3 pkt proc. W długim okresie ta różnica może się zmniejszać, zwłaszcza jeśli Polska nie będzie prowadziła skutecznej polityki gospodarczej. Realistycznie można założyć, że utrzyma się różnica 1,5 - 2 pkt proc. To oznacza, że średni unijny poziom dogonimy dopiero w latach trzydziestych tego wieku.

Witold Gadomski

Biznes INTERIA.PL jest już na Facebooku. Dołącz do nas i bądź na bieżąco z informacjami gospodarczymi

Obserwator Finansowy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »