Wiatr znad morza

Przyszłość energetyki jest na morzu. Polacy też to zauważyli i już niebawem powstanie pierwszy rodzimy offshorowy park wiatrowy. Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje, czy cała polska polityka energetyczna pójdzie w tę stronę.

Z lotu ptaka ta wyspa na Morzu Północnym przypomina bardziej obręcz, a konstrukcja miskę włożoną do morza. Kiedy wiatr wieje porządnie, a okoliczne farmy wiatrowe produkują nadwyżki energii, ta instalacja służy do wypompowania wody z "miski". Kiedy jednak przychodzi flauta, niedobory energii z offshorowych wiatraków uzupełni ta wyprodukowana przez turbiny napędzane przez wpływającą z powrotem do "miski" wodę. Taki magazyn energii powstaje właśnie na Morzu Północnym, w wyłącznej strefie ekonomicznej Belgii. W ten sposób Belgowie redefiniują swój system energetyczny. Chcą skończyć z energetyką jądrową, a całość zapotrzebowania na prąd pozyskiwać ze źródeł odnawialnych.

Reklama

Nauczyliśmy się już stosunkowo efektywnie pozyskiwać oraz bezpiecznie przesyłać energię pozyskaną na pełnym morzu. Technologia jest coraz bardziej popularna i staje się konkurencyjna względem lądowych źródeł energii.

- Jeszcze dwa, trzy lata temu mówiło się, że to jest droga technologia - wspomina Wojciech Cetnarski, prezes zarządu Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej (PSEW). - Rzeczywiście wtedy ceny energii z morskich wiatrów plasowały się na poziomie 140-150 euro za MWh. Obecnie producenci deklarują, że są w stanie zjechać do 100 euro. Dla porównania, prąd z elektrowni Ostrołęka zamyka się właśnie w 100 euro za megawatogodzinę - tłumaczy.

Cały czas jednak zmagamy się z uzależnieniem ilości pozyskiwanej energii od warunków pogodowych - energetycy nazywają to niestabilnością źródła. Tylko czy przypadkiem nie mamy do czynienia z mitem? Zeszłoroczny 20 stopień zasilania unaocznił, jak zawodne potrafią być bloki konwencjonalne. Co więcej - te psują się znienacka, bez ostrzeżenia, nie dając szans na zabezpieczenie się przed konsekwencjami. Fakt, że nie będzie wiało, czy też informacja o niskim nasłonecznieniu dostępna jest wcześniej.

Niemniej nie jest to nam znowu tak niezbędne. Źródła odnawialne można przecież zdywersyfikować. Uzupełnienie morskiej energetyki wiatrowej elektrownią wodną zapewnia stabilność dostaw. Ponieważ elektrownie szczytowo-pompowe wykorzystują energię potencjalną wody, najłatwiej mają Skandynawowie, gdzie ukształtowanie terenu w naturalny sposób daje odpowiednią różnicę wysokości. Kraje, w których dominują równiny, muszą sobie inaczej radzić. Na przykład tak, jak Belgowie. Ale są też inne koncepcje. Ciekawym sposobem na magazynowanie energii wyprodukowanej w wietrzne dni jest wysyłanie jej do Norwegii. Tam następuje zmagazynowanie przy pomocy licznych elektrowni wodnych, a następnie przetransportowanie do kraju, który aktualnie potrzebuje prądu.

- Po roku 2020 zdecydowanie zwiększy się liczba transgranicznych interkonektorów - uważa Wojciech Cetnarski. - Zwłaszcza z krajami skandynawskimi; przecież to jeden wielki magazyn energii! To zmieni patrzenie na system energetyczny - dodaje.

Rewolucja przyjdzie z morza

Przyszłość energetyki jest na morzu - dzisiaj to już właściwie przesądzone. Technologia została dopracowana na tyle, że obecnie jest w fazie udoskonalania tak, by stała się bardziej opłacalna i efektywna. W roku 2030 farmy wiatrowe zlokalizowane na morzach: Północnym i Bałtyckim mają dawać tyle energii, co 60 bloków jądrowych. A przynajmniej taki cel stawia sobie rząd w Berlinie.

- Poprzedni polski rząd tego nie zauważył, ten ma jeszcze szanse - ostrzega prezes PSEW. - Jesteśmy na samym początku rewolucji nadmorskich farm wiatrowych i jeszcze mamy szansę wskoczyć w tę branżę. Mamy ku temu ogromny potencjał, ponieważ technologie offshorowe powstają w stoczniach, a te u nas mają się świetnie - twierdzi Cetnarski.

I ma sporo racji. Wybrzeże prężnie działa w offshorze energetycznym i gotowe jest na dostarczanie rozwiązań dla farm wiatrowych. W Szczecinie zlokalizowany jest specjalistyczny zakład produkujący fundamenty pod morskie wiatraki - Bilfinger Mars. To nadbałtyckie joint venture, w którym część udziału zagranicznego ma niemiecki koncern inżynieryjny Bilfinger, a jako inwestor polski występuje państwowy fundusz Mars. Jeśli zaś chodzi o przystosowanie polskich stoczni do konstruowania jednostek do budowy i obsługi konstrukcji offshorowych, nie ma się o co martwić - trójmiejskie zakłady od lat dostarczają wysublimowane technologicznie rozwiązania m.in. pod platformy wiertnicze.

W polskiej wyłącznej strefie ekonomicznej swoje wiatraki chciało ustawić 77 podmiotów - jak informuje Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej tyle wpłynęło wniosków o wydanie pozwolenia na wznoszenie i wykorzystywanie morskich farm wiatrowych. W 36 przypadkach postępowanie zakończyło się wydaniem takiego dokumentu, a 13 z nich nadal jest ważnych. Niemniej jedynie dwa podmioty w najbliższym czasie będą mogły postawić swój własny park energetyczny na Bałtyku. Taka skromna liczba umów została podpisana z PSE o możliwość "wtłoczenia" energii z morza w lądowy system przesyłu. Jedna z tych firm, Polenergia, już nawet dostała zgodę środowiskową, w związku z czym może rozpoczynać budowę. Zapowiadają, że w ciągu najbliższych pięciu lat w naszych gniazdkach znajdzie się prąd wyprodukowany w ich morskim parku. Na tym koniec?

Drugą umowę z PSE podpisała firma PGE. Aktualnie trudno jednoznacznie określić, co planuje. Podobnie jak we wszystkich podmiotach z tej branży pozostających pod kontrolą skarbu państwa, od jakiegoś czasu zarządy wstrzymują się z poważnymi decyzjami inwestycyjnymi. Firmy energetyczne nie chcą deklarować, na jakiego typu aktywa będą kłaść nacisk. Znamienna jest niedawno zaktualizowana strategia PGE, w której jasno zostało sformułowane, że dopiero po roku 2020 zarząd zdecyduje, czy inwestować w energetykę jądrową, offshorowe farmy wiatrowe czy w bloki węglowe. Prezes zarządu PGE zapytany o plany względem morza również nie zdradza szczegółów.

- Decyzja o tym, czy zdecydujemy się budować farmę wiatrową na Bałtyku, zależeć będzie od biznesplanu, technologii i decyzji zarządu. Obecnie uważnie przyglądamy się temu rynkowi i analizujemy opłacalność. Na ostateczną decyzję dajemy sobie jeszcze czas - informuje Henryk Baranowski, prezes zarządu PGE.

Warto odnotować, że PGE, która ma wszelkie formalne możliwości wejścia w offshore oraz która zawsze była kojarzona z OZE, przyjmuje dokładnie taką samą postawę jak spółka Tauron, z którą wiatraki na morzu nie kojarzą się ani trochę.

- Dla kierowanej przeze mnie firmy to nie jest naturalny kierunek, chociażby ze względów geograficznych. Niemniej jesteśmy w fazie obserwacji i jeśli okaże się, że to jest droga, którą obiera świat i nasze wejście w ten biznes będzie miało sens, będziemy poważnie rozpatrywać ten segment - mówi prezes zarządu spółki Tauron, Remigiusz Nowakowski.

A inni? Wróćmy do kwestii samych umów z PSE. Dlaczego tylko dwóm firmom udało się zyskać przyłącze mocy? Wojciech Cetnarski tłumaczy to uwarunkowaniami infrastrukturalnymi.

- Od 90 lat nasz system energetyczny był skonstruowany tak, że wytwarzanie było zlokalizowane na południu. Stąd jedynym zadaniem infrastruktury na północy było dostarczenie prądu do domów i zakładów produkcyjnych, a to inna specyfika niż przy "odbieraniu" prądu z jednostek wytwórczych - informuje Cetnarski.

Prezes PSEW opowiada również, że Niemcy także borykali się z tym problemem, co opóźniło ekspansję prądu z morza o kilka lat. Należy mieć na względzie, że te przeszkody nie rozwiążą się same. Potrzebna jest wola polityczna.

Wszystkie ręce do kopalni

Teoretycznie nie powinno być przeciwwskazań, aby rząd swoimi działaniami wspierał energetykę offshorową. Powody, dla których gabinet Beaty Szydło praktycznie wyeliminował możliwość rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie, czyli szkodliwe dla ludzi sąsiedztwo, z definicji nie występują na morzu. Jednocześnie charakterystyka oraz etap, na jakim znajdują się (a raczej nie znajdują się) wiatraki na morzu w Polsce, zupełnie nie koliduje z energetyką konwencjonalną bazującą na blokach węglowych.

Przede wszystkim zanim zbudujemy parki morskie, które będą w stanie wygenerować przyzwoitą ilość energii minie - o ile w ogóle zaczniemy w tym kierunku iść - najpewniej 15-20 lat. Do tego czasu zapewne problem węgla powinien nabrać innego wymiaru.

- Niezrozumiałe jest, dlaczego wiatraki stawiane są w kontrze do atomu lub węgla. Elektrownia jądrowa to źródła bazowe, dające stale tę samą ilość energii i tym samym brak możliwości elastycznego dostosowania się do zapotrzebowania.

Podobną cechę ma energetyka węglowa i tutaj jest elementarny konflikt. Wiatraki z kolei mają inną charakterystykę: nie produkują stale tej samej ilości energii - można tym sterować. W tym sensie obecnie w miksie energetycznym jest to źródło komplementarne - stwierdza Wojciech Cetnarski, prezes PSEW.

Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej oręduje za morską energetyką wiatrową. Urzędnicy tego resortu wymieniają zalety tego wariantu. Ich zdaniem Morze Bałtyckie stwarza bardzo dobre warunki do wykorzystania energii wiatru. Wskazują, że inwestorzy wykazują zainteresowanie możliwością lokalizacji morskich farm wiatrowych w polskiej wyłącznej strefie ekonomicznej.

- Sektor morskiej energetyki odnawialnej to sektor, który ze względu na potencjał w zakresie innowacji i tworzenia nowych miejsc pracy, może odegrać znaczącą rolę w ożywieniu gospodarczym. Kluczowe znaczenie ma połączenie potencjału rozwojowego morskiej energetyki odnawialnej z tradycyjnymi sektorami, takimi jak: żegluga, porty i przemysł stoczniowy - tłumaczą.

Energetyka morska, choć w aspekcie technologicznym bliżej jej do przemysłu stoczniowego, nadal pozostaje elementem infrastruktury energetycznej. Z Ministerstwa Energii nie udało nam się zdobyć informacji na temat ich planów na dalszy rozwój tego segmentu.

Tym, co zachęciłoby inwestorów do łożenia środków na morską energetykę wiatrową - poza wspomnianym problemem infrastruktury nastawionej w regionie północnym na dostarczanie energii, a nie jej odbieranie - to zmiana systemu aukcyjnego. To administracja publiczna powinna wyznaczyć miejsce, gdzie miałaby powstać farma wiatrowa.

- Nie ma sensu, aby inwestor szukał sam lokalizacji, skoro cała wiedza na ten temat znajduje się po stronie rządowej - wyjaśnia problem Wojciech Cetnarski.

W dalszej kolejności, jak podpowiada prezes PSEW, inwestorzy oczekiwaliby zorganizowania na daną lokalizację przetargu. W ten sposób otrzymywaliby gwarancję, że jeżeli umiejscowią w danym punkcie swoją infrastrukturę, wyprodukowany przez nich prąd zostanie odebrany do systemu.

W tej sprawie rząd powinien współpracować z biznesem. Abyśmy nie zaspali na start energetycznej rewolucji.

Maria Szurowska

Gazeta Bankowa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »