Zmiany klimatyczne uderzają w Afrykę

Zmiany klimatyczne wywołane działalnością człowieka stają się coraz bardziej dotkliwe. Również Europa zmaga się suszą i niedoborami wody. To, co jednak w tej części świata jest problemem, w Afryce jest prawdziwą katastrofą. W krajach takich jak Sudan Południowy czy Somalia zmiany są dużo ostrzejsze, a możliwości radzenia sobie z ich skutkami praktycznie żadne. O tym, jak problemy klimatyczne rzutują na codzienne życie mieszkańców Afryki mówi Rafał Grzelewski, rzecznik prasowym Polskiej Akcji Humanitarnej.

Zmiany klimatyczne wywołane działalnością człowieka stają się coraz bardziej dotkliwe. Również Europa zmaga się suszą i niedoborami wody. To, co jednak w tej części świata jest problemem, w Afryce jest prawdziwą katastrofą. W krajach takich jak Sudan Południowy czy Somalia zmiany są dużo ostrzejsze, a możliwości radzenia sobie z ich skutkami praktycznie żadne. O tym, jak problemy klimatyczne rzutują na codzienne życie mieszkańców Afryki mówi Rafał Grzelewski, rzecznik prasowym Polskiej Akcji Humanitarnej.

Monika Borkowska, Interia: Kiedy zaczęło się mówić o zmianach klimatycznych w kontekście zjawisk zachodzących na kontynencie afrykańskim?

Rafał Grzelewski, Polska Akcja Humaniarna: - W 2011 roku w Somalii doszło do wielkiej suszy, która zabiła ponad ćwierć miliona ludzi. Wtedy nie wiązano jeszcze tego kataklizmu ze zmianami klimatycznymi, dopiero kilka lat później klimatolodzy zaczęli się tym intensywniej zajmować i taki wpływ stwierdzono. Kolejne lata pokazywały, że pogoda w tej części świata zaczyna się robić coraz bardziej rozchwiana. Susze, które pojawiały się w Afryce dość naturalnie, zwykle w określonej częstotliwości, teraz są częstsze i dłuższe. Dodatkowo są przeplatane gwałtownymi, niszczycielskimi powodziami, które mają daleko większy skutek dla lokalnej ludności niż powodzie w krajach rozwiniętych. Niszczą wszystko na swojej drodze, pozbawiając ludzi dobytku i źródeł utrzymania. Zmiatają z powierzchni ziemi domy, zabijają zwierzęta gospodarskie, niszczą plony. Mieszkańcy Somalii sami zwracają uwagę, że u nich są już teraz wyłącznie susze i powodzie na zmianę. Nic pomiędzy.

Reklama

To potęguje problem głodu w tej części świata.

- Zdecydowanie tak. Gwałtowne powodzie zmuszają ludzi do ucieczki do obozów dla osób wewnętrznie przemieszczonych, gdzie muszą oni spędzić przynajmniej kilka miesięcy i poczekać, aż będzie można wrócić na swoje tereny. Już trudna sytuacja w tym regionie związana z bezpieczeństwem żywnościowym, dodatkowo pogarsza się. Trudniej jest w tych warunkach  planować nasadzenia roślin, bo nie padają już normalne regularne  deszcze, tylko deszcze ulewne, niszczycielskie. Teraz dodatkowo dochodzi plaga szarańczy. Przez zwiększone opady i brak spodziewanej, okresowej suszy - co też jest pokłosiem zmian klimatycznych - wylęgło się znacznie więcej osobników niż w latach poprzednich. Chmary szarańczy w tym roku są rekordowe, największe od 70 lat. Pustoszą Kenię, Etiopię, Sudan Południowy, Somalię i Erytreę. Mówimy o hordach, w których są miliony a czasem nawet miliardy osobników. Oblicza się, że jedno takie stado jest w stanie pożreć rośliny, które dziennie mogłyby wyżywić 35 tysięcy osób. To kataklizm, z którym trudno sobie radzić, bo nie ma dobrej i skutecznej metody na walkę z nim.

A jak jest z dostępem do wody?

- To główna zmora lokalnych społeczności. Susze oczywiście sprawiają, że problemem jest fizyczny niedobór wody, ale i opady w takim kształcie jak obecnie nie poprawiają sytuacji. Ulewne deszcze i powodzie powodują, że woda nie zasila gleby i po prostu spływa do rzek, przy czym jest ona dodatkowo skażona przez zawartość biologiczną. Po prostu wszystko się w niej miesza.  Co więcej, woda powodziowa powoduje, że studnie są często niszczone i znów przez jakiś czas nie ma dostępu do czystej wody. Ludzie, gdy są spragnieni i zdesperowani, piją cokolwiek - wodę z jezior, rzek, rozlewisk popowodziowych, w której roi się od zarazków. Najczęściej trapi ich tyfus, biegunki, różne pasożyty, choroby skóry. A dostęp do lekarza czy zdobycie leków to przywilej dostępny dla bardzo niewielu.

Jaki procent populacji ma dostęp do wody?

- Oceniamy, że w Sudanie Południowym tylko 38 proc. osób ma dostęp do wody pitnej. Przy czym dużo gorzej jest na wsiach, w tym przypadku jest to tylko 15 proc. Mówiąc o dostępie do czystej wody mamy na myśli wariant, w którym dojście do studni nie zajmuje więcej niż pół godziny w jedną stronę. Oczywiście nie każdy kto mieszka w mieście od razu ma w domu wodę. Ale może ją kupić, w dodatku jest więcej ujęć ulicznych, z których można skorzystać. Na wsiach natomiast trzeba po nią iść kilka, czasem kilkanaście kilometrów. Bywa, że taka wędrówka zajmuje cały dzień. Obowiązek ten tradycyjnie spoczywa na kobietach i dziewczynkach. Zaopatrywanie w wodę odciąga kobiety od pracy zarobkowej, a dziewczynki od edukacji. Warto podkreślić, że mówimy o krajach, w których trwa konflikt zbrojny. Często takie wędrówki narażają kobiety na napaści, gwałty i zranienia. To ogromny problem.

Kto zarządza ogólnodostępnymi studniami?

- Lokalne wspólnoty. Jeśli korzysta się ze studni w obozach dla osób wewnętrznie przemieszczonych, gdzie znajduje się dużo ludzi, obowiązują limity, 50-60 litrów na osobę. Poza obozami limitów nie ma. To są zwykle studnie głębinowe, w zależności od uwarunkowań geologicznych pobierające wodę z 80-100 metrów. Woda, która z nich płynie, jest już gotowa do bezpośredniego spożycia, nie trzeba jej dodatkowo uzdatniać.

Ile studni rocznie buduje Polska Akcja Humanitarna? 

- W Sudanie Południowym rocznie wiercimy 10-11 studni głębinowych w ciągu roku, a w Somalii ok 7 głębinowych i  40 płytszych, tzw. kiosków wodnych. Ilekroć przystępujemy do budowy studni, konsultujemy jej usytuowanie z kobietami, bo to one są odpowiedzialne za dostarczanie wody. Studnie muszą być maksymalnie oddalone o 500 metrów od domów, właśnie dlatego, żeby ograniczyć długie wędrówki po wodę. Oprócz tego budujemy sanitariaty, latryny i szkolimy ludzi z zasad zachowania higieny. Bo sam dostęp do wody w pełni ludzi nie zabezpiecza. Trzeba wiedzieć, w jaki sposób się z tą wodą obchodzić. W klimacie tropikalnym wystarczy chwila nieuwagi, drobny błąd, jak pozostawienie wody bez przykrycia. Wystarczy, że mucha usiądzie na wiadrze z wodą i już można się zakazić i przekazać chorobę dalej. Dlatego niezwykle ważny jest aspekt edukacyjny. Nasze działania są kompleksowe.

Ile kosztuje budowa jednej studni?

- Dużo zależy od ukształtowania terenu, warunków geologicznych, głębokości. Ale można przyjąć, że średni koszt studni w Sudanie Południowym wynosi ok. 50 tys. zł. Przy czym taka studnia pracuje przynajmniej dla 500 osób.

Skąd pochodzi sprzęt, przy pomocy którego budujecie studnie?

- Jest kupowany na miejscu lub w krajach ościennych. Dotyczy to specjalistycznych wiertnic, ale też materiałów niezbędnych przy tego typu pracach. Zatrudniamy pracowników lokalnych, lokalnych inżynierów i robotników, którzy mają najlepszą wiedzę o tym terenie. Wspieramy tym samym lokalny rynek, dając miejscowym szansę na zarobienie pieniędzy.

Ile osób pracuje w strukturach PAH w tych dwóch krajach?

- Około sto osób. Przy czym są to głównie mieszkańcy tych państw, specjaliści w swoich dziedzinach - technicy, inżynierowie, logistycy. Z Polski na miejscu są pojedyncze osoby.

Czy mieszkańcy Sudanu Południowego czy Somalii są świadomi zachodzących zmian klimatycznych? Podejmują z nimi walkę na własną rękę?

- Trzeba zaznaczyć, że kraje afrykańskie są podwójnie poszkodowane przez kryzys klimatyczny, bo to przecież kryzys spowodowany przez wybory konsumpcyjne wielkich gospodarek światowych. Na tym polega paradoks, że kraje te nie przyczyniają się  do zmian klimatycznych w takim stopniu, a właśnie tam ich skutki są najbardziej odczuwalne. Z kolei możliwości radzenia sobie w tymi problemami na poziomie państw czy społeczeństw są dużo słabsze. To są zwykle państwa ze słabą administracją, często targane konfliktami zbrojnymi. Trudno zaplanować i skoordynować tam pomoc na poziomie państwowym. Rozmawiałem w Sudanie Południowym z uczniami jednej ze szkół na temat kryzysu klimatycznego, jak oni to odbierają. Spodziewałem się zgorzknienia, złości, bo to przecież oni są poniekąd ofiarami światowego konsumpcjonizmu. Ale z niczym takim się nie spotkałem. Dzieciaki twierdzą, że każdy jest odpowiedzialny za swój kawałek planety i powinien nim zarządzać jak najlepiej. One same sadzą drzewa. Część z nich się przyjmuje, część nie, ale nie ustają w wysiłkach. To bardzo budująca postawa.

Rozmawiała Monika Borkowska

Wesprzyj PAH i jej działania związane z dostępem do wody:

Poprzez stronę internetową: https://suchefakty.pah.org.pl

Wpłacając na konto PAH nr 02 2490 0005 0000 4600 8316 8772 z dopiskiem "WODA 2020"

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: PAH | Afryka | zmiany klimatyczne
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »