Inflacja przyhamowała. Zadanie: jeszcze ją osłabić

Według definicji profesora Miltona Friedmana, inflacja to zjawisko pieniężne. Wzrost cen zależy od podaży i popytu na pieniądz oraz od szybkości jego obrotu. Bank centralny ma instrumenty, by sterować podażą pieniądza i dostosowywać ją do potrzeb gospodarki. Jak one działają w praktyce?

Jeśli gospodarka rośnie, potrzebuje ona więcej pieniądza. Jeśli natomiast rośnie szybkość obiegu pieniądza - bo konsumenci i producenci nie wierzą w jego stabilność i wydają go jak najszybciej - rośnie inflacja.

Inflacja czyli nierównowaga

Z punktu widzenia równowagi makroekonomicznej, inflacja rośnie wówczas, gdy wzrost gospodarczy jest szybszy od wzrostu potencjalnego, to znaczy "naturalnego" wzrostu, który gospodarka jest w stanie utrzymać w średnim okresie. Gdy rośnie szybciej pojawiają się napięcia - inflacja może być jednym z nich - i wówczas niektórzy ekonomiści uważają, że gospodarka jest "przegrzana" - trzeba ją "chłodzić", na przykład podwyżkami stop procentowych.

Reklama

Zgodnie z teorią racjonalnych oczekiwań, inflacja zależy od oczekiwań inflacyjnych, to znaczy od tego, czy konsumenci i producenci spodziewają się jej wzrostu. Jeśli się spodziewają, to pracownicy żądają podwyżek płac, a sprzedawcy podnoszą ceny, żeby wyprzedzić inflację. Istnieje wówczas groźba rozkręcenia spirali inflacyjnej: ceny rosną, więc ludzie oczekują, że będą rosły, tworzą presję na wzrost własnych dochodów i tym samym podnoszą ceny. Żeby to koło przerwać, bank centralny musi dać sygnał, że jest zdeterminowany zwalczyć inflację, a to oznacza podniesienie stóp procentowych - jednorazowe lub częściej wielokrotne.

W lipcu oczekiwania inflacyjne wzrosły mimo spadku stopy inflacji. Wynika to zapewne ze wzrostu cen niektórych towarów, szczególnie ważnych dla gospodarstw domowych.

Odczucia przeciętnego człowieka, dotyczące wzrostu cen zwykle rozmijają się z obliczeniami urzędu statystycznego. Są co najmniej dwa powody tych "rozbieżności". Po pierwsze, badania psychologiczne pokazują, że silniej odczuwamy zjawiska negatywne niż pozytywne. Jeśli na przykład poniesiemy stratę w wysokości 100 zł (na przykład - o taką kwotę wzrósł nasz czynsz), to nie rekompensuje jej analogiczna korzyść (np. o 100 zł wzrosły nasze dochody).

Większość towarów i usług, które nabywamy drożeje, ale są też takie, które tanieją. Tych drugich zwykle nie dostrzegamy. W ostatnim roku staniały na przykład: jaja, odzież, obuwie, sprzęt gospodarstwa domowego, środki transportu, usługi komunikacyjne, sprzęt audiowizualny i informatyczny (telewizory, komputery), usługi w zakresie kultury. Nieznacznie tylko zdrożały (około 1 proc. w ciągu 12 miesięcy): wyroby kosmetyczne, napoje alkoholowe i bezalkoholowe, wędliny. Z produktów, które często kupujemy najbardziej zdrożał cukier - o 58,3 proc. I są osoby, które uważają, że to jest właściwy wskaźnik inflacji.

Drugim powodem, dla których nasze odczucie inflacji rozmija się ze statystycznym jest uśrednianie. Wydatki na cukier to zaledwie ułamek procenta wszystkich wydatków przeciętnej rodziny i nawet znaczny wzrost jego ceny niewiele zmienia w naszym domowym budżecie.

Główny Urząd Statystyczny obliczając inflację (najpopularniejszym jej wskaźnikiem jest wzrost cen towarów i usług konsumpcyjnych) oblicza, o ile wzrósł przeciętny koszyk dóbr i usług. Każde gospodarstwo domowe ma własny "koszyk". Jedni więcej wydają na żywność, inni na edukację, kulturę, wypoczynek lub na transport. Każdy ma bowiem inny model życia. GUS przyjmuje koszyk średni, w którym na żywność wydajemy 21,8 proc. naszych wydatków (z czego na cukier 0,4 proc., na pieczywo i produkty zbożowe 4,1 proc. na mięso 6,3 proc.) na odzież i obuwie 5,2 proc., na użytkowanie mieszkania i nośniki energii 20,7 proc., na wyposażenie mieszkania i prowadzenie gospodarstwa domowego 4,9 proc., na zdrowie 4,9 proc., na transport 9,1 proc., na łączność 4,5 proc., na kulturę i rekreację 7,8 proc. , na edukację 1,2 proc., na restauracje i hotele 6,8 proc., na higienę osobistą 2,9 proc.

Jeżeli w jakimś okresie żywność zdrożeje o 5 proc., to w naszej kieszeni odczujemy tak naprawdę wzrost wydatków o 5 x 21,8 proc. = 1,9 proc.

Galopujące ceny cukru spowodowały, że wydatki przeciętnego gospodarstwa domowego wzrosły w ciągu roku o 58,3 x 0,4 proc. = 0,23 proc.

Szoki zewnętrzne

Inflacja jest też czasem wynikiem szoków zewnętrznych, czyli wzrostu kosztów poza danym rynkiem. Z tym zjawiskiem mamy do czynienia od kilku miesięcy. Na przykład wzrost cen ropy naftowej czy innych surowców energetycznych odczuwają konsumenci paliw niemal w każdym kraju.

Średnia cena baryłki ropy naftowej Brent (w dol.)

W ciągu roku cena baryłki ropy wzrosła o ponad 50 proc., co oznacza wzrost cen energii i transportu. W Polsce średnia cena litra benzyny 95 na stacjach benzynowych wzrosła w tym czasie z 4,71 do 5,24 zł, czyli "zaledwie" o 11,3 proc. szok zewnętrzny został złagodzony, gdyż cena surowca (ropy naftowej) jest tylko częścią kosztów i ceny paliwa sprzedawanego na stacjach.

Szybszy wzrost cen żywności w ostatnim roku to też skutek szoku zewnętrznego. Na całym świecie drożeją zboża, pasze, zwierzęta hodowlane, a tym samym produkty rolno-spożywcze.

Są dwie główne przyczyny światowego wzrostu cen: spekulacja oraz wzrost zapotrzebowania na żywność w najludniejszych krajach. Po kryzysie finansowym banki centralne USA, Japonii i Europy wyemitowały setki miliardów dolarów, które trafiły do inwestorów. Są lokowane w złoto, a także na różnych innych rynkach finansowych. Kontrakty na zboża, czy półtusze to także instrumenty finansowe, które podlegają obrotowi spekulacyjnemu. Inwestorzy kupują je z myślą o zarobku na wzroście cen. Inwestorzy posiadają wolne środki i chcą, by przynosiły zyski. Część z nich lokowana jest w kontrakty i ich ceny rosną.

Drugim powodem systematycznego wzrostu cen żywności jest bogacenie się społeczeństw Chin i Indii. Kraje te rozwijają się w szybkim tempie. Zmienia się model konsumpcji. Ich mieszkańcom już nie wystarczy miska ryżu. Rośnie zapotrzebowanie na mięso, a produkcja kilograma mięsa pochłania kilka kilogramów zboża. Proces ten będzie trwał dopóki rolnictwo na całym świecie nie zwiększy nakładów inwestycyjnych, które pozwolą uruchomić dodatkową produkcję.

W czerwcu rolnicy otrzymywali za swoje produkty ceny znacznie wyższe niż przed rokiem. Były one zbliżone do cen na rynkach światowych. Polska będąc w Unii nie może odgrodzić się cłami od trendów międzynarodowych. Gdy ceny na świecie spadają, spadają też u nas, gdy rosną, drożyzna przychodzi też do Polski.

Drogie euro i frank, tanieje dolar

Wzrost cen jest też wynikiem spadku kursu złotego. Przez wiele lat nasza waluta umacniała się wobec najważniejszych walut świata. Ale kryzys finansowy z roku 2008 spowodował, że inwestorzy ostrożnie lokują swój kapitał w krajach zaliczanych do rynków wschodzących - takich jak Polska. W efekcie złoty jest dziś wobec niektórych walut słabszy niż przed rokiem:

Spadek kursu dolara przyczynił się do osłabienia szoku, spowodowanego wzrostem cen ropy naftowej - na rynkach surowcowych większość rozliczeń jest w dolarach. Umocnienie się franka szwajcarskiego - aż o 28 proc. w ciągu roku - nie miało większego wpływu na ceny w Polsce, choć mocno dotknęło osoby, które we frankach wzięły kredyty.

Co może rząd

Rząd ma ograniczone możliwości wpływu na wzrosty cen. To domena Narodowego Banku Polskiego, którego głównym zadaniem jest utrzymanie niskiej inflacji. NBP czyni to podnosząc stopy procentowe. Ma to rzecz jasna także negatywny wpływ na gospodarkę - rośnie oprocentowanie kredytów. Jeśli oczekiwania inflacyjne utrzymają się na wysokim poziomie, zapewne Rada Polityki Pieniężnej podejmie decyzje o kolejnych podwyżkach stop.

Krótkoterminowo rząd może wpływać na kurs złotego, co ma bezpośredni wpływ na ceny dóbr importowanych - w tym paliw. Każda duża prywatyzacja - sprzedaż aktywów inwestorowi zagranicznemu - powoduje umocnienie złotego. Rząd, za pośrednictwem swego banku, BGK może też interweniować na rynku, sprzedając obce waluty. Pole manewru jest tu niewielkie, ale kilka razy rząd przeprowadzał podobne operacje. Sama ich zapowiedź sprzyja umocnieniu złotego. Trzeba pamiętać, że takie umocnienie może być niekorzystne dla polskich eksporterów, a tym samym dla całej gospodarki.

Na dłuższą metę rząd może ograniczać inflację działaniami antymonopolowymi. Doświadczenia wielu krajów - na przykład USA i Wielkiej Brytanii - pokazują, że dobrze działający rynek energii elektrycznej i gazu sprzyja spadkowi cen. Rząd może też ograniczyć siłę związków zawodowych, które wymuszają podwyżki płac, rozkręcając tym samym spiralę inflacyjną.

Im bardziej będzie elastyczny rynek pracy - to znaczy wielkość zatrudnienia i wynagrodzeń będzie się dostosowywać do koniunktury - tym niższe będzie bezrobocie i inflacja.

Antyinflacyjnie działa też ograniczenie wydatków budżetowych i deficytu. Rządowe wydatki nakręcają w gospodarce popyt, ale także inflację.

Nie jest natomiast dobrym pomysłem obniżenie podatków pośrednich, zwłaszcza akcyzy. Wprawdzie akcyza jest w przypadku niektórych towarów ważnym składnikiem ceny, ale jej obniżenie powoduje wzrost popytu i ceny wracają do punktu wyjścia. Tyle, że nadwyżkę przechwytuje nie państwo, ale dystrybutorzy.

Czy ceny będą rosnąć?

Nie ma powodu, by oczekiwać w najbliższych miesiącach znacznego wzrostu inflacji. Podjęte w tym roku działania NBP (decyzje o wzroście stóp w styczniu, kwietniu, maju i czerwcu) już przyniosły pewne ograniczenie inflacji.

Złoty, mimo wahań, spowodowanych zamieszaniem na rynkach finansowych, jest w stosunku do euro stabilny, a wobec dolara się umacnia.

Ograniczenie inflacji może być też wynikiem spowolnienia gospodarki. GUS w ostatnich miesiącach zanotował niższe tempo wzrostu produkcji. Niższa produkcja, to także niższa inflacja.

Trudno przewidzieć wpływ szoków zewnętrznych na naszą gospodarkę, zwłaszcza, że zamieszanie na rynkach światowych prędko się nie skończy. Istnieją przesłanki, by sądzić, że po obniżeniu przez agencję Standard & Poor's ratingu długu amerykańskiego, gospodarka USA obniży tempo wzrostu, co może oznaczać, że zwolni cała światowa gospodarka. Konsekwencją tego będzie obniżka cen surowców i paliw. W 2008 roku cena baryłki spadła więcej niż o połowę. Być może tym razem tak ostrego spadku nie będzie, ale niewątpliwie ceny, przekraczające 110 USD za baryłkę są wynikiem nie tyle popytu ze strony rosnącej gospodarki światowej, ile spekulacji.

Dla polskiej gospodarki spowolnienie gospodarki światowej to zła wiadomość. Ale inflacja zapewne nie będzie naszym największym problemem.

Witold Gadomski

Obserwator Finansowy
Dowiedz się więcej na temat: bank | Obserwator Finansowy | inflacja | NBP | wzrost cen | złoto | GUS | Polska | zboże | USA | makroekonomia | one
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »