Wzrost gospodarczy Polski po 1989 r., to sukces ale...

Jeśli chodzi o wzrost gospodarczy Polski po 1989 r., możemy się cieszyć sukcesem. Natomiast ocena rozwoju społeczno-ekonomicznego budzi wiele zastrzeżeń - mówi PAP prof. Janusz Kaliński, historyk i ekonomista ze Szkoły Głównej Handlowej.

PAP: Czy transformacja w gospodarce zaczęła się wraz z przemianami politycznymi w 1989 r.? Czy jest to proces zakończony?

Prof. Janusz Kaliński: Transformacja na Zachodzie występuje pod nazwą "transition", co bardziej odpowiada charakterowi tych zmian - było to radykalne przejście od gospodarki centralnie kierowanej do systemu gospodarki rynkowej, a nie tylko przekształcanie gospodarki.

Ciągle trwa dyskusja, co do startu i zakończenia transformacji. Mamy ekonomistów i historyków gospodarki, którzy uważają, że transformacja nadal trwa i tak jak każdy proces trudno zdefiniować, kiedy się zakończy.

Reklama

Z kolei ja należę do tej grupy, która twierdzi, że transformacja gospodarki się zakończyła. Uważam, że trwała ona od 1989 r., od momentu ogłoszenia tzw. planu Balcerowicza, do przystąpienia Polski do Unii Europejskiej w 2004 r. Polska wówczas spełniła dość istotne kryteria dotyczące przekształceń systemowych i stabilizacji ekonomicznej i tym samym uzyskała świadectwo tego, że jest już gospodarką rynkową czy nawet kapitalistyczną.

Komuniści stworzyli gospodarkę nowego typu. Gdy były jakieś niepowodzenia, głosili, iż jest to okres przejściowy, że ciągle mamy problemy w związku z tym, że tego prawdziwego socjalizmu jeszcze nie zbudowaliśmy. W całym bloku radzieckim funkcjonowało takie tłumaczenie.

Wydaje się, że gdybyśmy cały czas trwali przy transformacji, to byłaby to taka sama sytuacja jak wówczas, kiedy komuniści mówili o okresie przejściowym. W ich przypadku ten horyzont dobrobytu cały czas się oddalał. U nas zapewne mówiłoby się, że jesteśmy w okresie transformacji, w związku z tym nie mamy rozwiniętej gospodarki rynkowej, że nadal trzeba czekać na dobrobyt.

Gospodarkę trzeba natomiast systematycznie zmieniać - tak się dzieje na całym świecie.

Natomiast to, co się działo przed wprowadzeniem planu Balcerowicza, czyli reformy Mieczysława Rakowskiego i Mieczysława Wilczka, było jeszcze próbą ratowania poprzedniego systemu. Kiedy komuniści mieli jeszcze władzę, starali się, żeby te zmiany były zgodne z ich doktryną. Gdyby w Polsce utrzymała się władza komunistyczna, to prawdopodobnie, w momencie kiedy gospodarka umocniłaby się, te reformy mogłyby zostać cofnięte. Taki los spotkał podobne próby po 1956 r. i w latach sześćdziesiątych.

Jestem przekonany, że każda gospodarka powinna podlegać reformom, niekoniecznie pod hasłem transformacji. Tego rodzaju zmiany dokonują się, szczególnie w ostatnich trzech latach. Widzimy, jak są one duże i jakie korzystne efekty przynoszą gospodarce i społeczeństwu.

PAP: Czy polskie rozwiązania były wyjątkowe na tle przemian w Europie Wschodniej?

Prof. Janusz Kaliński: One były wyjątkowe na starcie, ponieważ byliśmy pionierem zmian politycznych, lecz również gospodarczych. Choć trzeba pamiętać, że jeszcze w latach pięćdziesiątych Jugosławia przeprowadzała reformy, które prowadziły ją w kierunku gospodarki zbliżonej do rynkowej; wprowadzano elementy uspołecznienia gospodarki w tym sensie, że samorządy i robotnicy w przedsiębiorstwach mieli wpływ na gospodarkę. Nieco później reformy aplikujące elementy rynku były też podejmowane na Węgrzech i w Czechosłowacji. To wszystko rozgrywało się jednak w ramach poprzedniego ustroju i nie naruszało jego podstaw.

Natomiast to, co się stało w Polsce po wyborach w czerwcu 1989 r., było zmianą jakościową. Powstały warunki polityczne do tego, żeby rzeczywiście iść w kierunku gospodarki rynkowej. Wola polityczna i możliwości, które wówczas się wyłoniły, sprawiły, że można było samodzielnie decydować, w którą stronę ma zmierzać gospodarka. Premier Tadeusz Mazowiecki, a następnie wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz powtarzali, że celem jest zbudowanie takiej gospodarki, która przyniosła sukces w wielu krajach. Oczywiście chodziło im o rozwinięte państwa Zachodu.

Takiej politycznej woli zmian nie było natomiast wśród komunistów. W sytuacjach kryzysowych starali się coś zmieniać, reformować. Głównie chodziło o to, żeby poprawić zaopatrzenie rynku - aby ludzie mieli więcej mięsa, jak w przypadku Polski, czy gulaszu, jeśli chodzi o Węgry za czasu Jánosza Kádára. Były to reformy, które miały bardzo silne ograniczenia wynikające z doktryny i polityki.

Trzeba jednak zwrócić uwagę, że w czerwcu 1989 r. byliśmy osamotnieni. Jesień Ludów miała dopiero nastąpić, i to w różnym kształcie - aksamitna rewolucja w Czechosłowacji czy krwawa rewolucja w Rumunii. Cały czas funkcjonował Układ Warszawski, wojska sowieckie stacjonowały w Polsce i innych krajach. Funkcjonowała również Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Stworzyliśmy pewien wyłom, za nami poszli inni. Niektórzy dosyć późno, bo np. państwa byłego Związku Sowieckiego rozpoczęły zmiany dopiero w latach 1992-1993. Wykorzystywano przy tym pewne doświadczenie Polski.

PAP: Czy była jakaś teoria zmian?

Prof. Janusz Kaliński: Takiej teorii wówczas nie było. Nie zajmowano się szerzej, politycznie niewyobrażalnym, całkowitym przekształceniem gospodarki centralnie kierowanej w rynkową. Jednak w pracach nad reformami gospodarki planowej pojawiały się elementy zmian uwzględniające regulacje rynkowe.

PAP: Skąd czerpano wzorce, które można było przenieść na polską gospodarkę?

Prof. Janusz Kaliński: Zachodni specjaliści, którzy nam pomagali, opierali się na konsensie waszyngtońskim, czyli na receptach Banku Światowego, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i amerykańskiego ministerstwa skarbu. Te rozwiązania były głównie kierowane do państw Ameryki Środkowej i Południowej, które wychodziły z kryzysów finansowych i zadłużenia.

Jednak te recepty w stosunku do Polski o tyle nie były adekwatne, że w naszym przypadku nie tylko mieliśmy dramatyczne zadłużenie zagraniczne, lecz i przede wszystkim napotkaliśmy problemy związane z tym, że przez 45 lat trwał ustrój komunistyczny i inna gospodarka, podczas gdy w Ameryce Południowej była to zazwyczaj gospodarka rynkowa, chociaż peryferyjna. Była to zatem inna skala wyzwań.

PAP: Jakie było doświadczenie gospodarki rynkowej polityków, którzy wprowadzali zmiany?

Prof. Janusz Kaliński: Ludzie, którzy zaangażowali się we wprowadzanie zmian - przede wszystkim Balcerowicz oraz jego koledzy z ówczesnej Szkoły Głównej Planowania i Statystyki (dziś SGH) - mieli doświadczenie teoretyczne. Balcerowicz był akurat na ukończeniu pracy habilitacyjnej, którą obronił już jako wicepremier. Była to praca o systemach ekonomicznych, w której pokazywał, jakie jest miejsce socjalizmu wśród innych systemów gospodarczych, wskazywał na większą efektywność systemów niesocjalistycznych.

Dodać należy, że ci, którzy podjęli trud transformacji, nie byli izolowani od gospodarki światowej. Najczęściej byli to badacze po wyjazdach stypendialnych na dobrych amerykańskich uniwersytetach. Dobrze orientowali się w aktualnej, światowej literaturze przedmiotu i śledzili dyskusje naukowe wokół tematów gospodarczych. Balcerowicz, Grzegorz Kołodko czy Jerzy Hausner byli właśnie po takim oglądzie gospodarki zachodniej, wiedzieli, jak ona funkcjonuje.

Polska miała o wiele lepszą sytuację niż inne państwa bloku sowieckiego, bo w pewnym stopniu byliśmy otwarci. Sporo ludzi wyjeżdżało, miało za granicą rodziny, niektórzy pracowali w zagranicznych w sklepach, restauracjach czy warsztatach samochodowych. To zdobyte wówczas know-how pozwalało im funkcjonować potem w Polsce, w innych warunkach tworzyć prywatny sektor gospodarczy.

Co innego jednak wiedzieć, jak to działa, a co innego wdrażać te rozwiązania w sytuacji, kiedy gospodarka jest w stanie niemalże agonalnym i kiedy nie ma recepty, poza doświadczeniem konsensu waszyngtońskiego, jak te zmiany przeprowadzać.

PAP: Jaki wpływ na społeczeństwo wywarły przeprowadzone zmiany gospodarki?

Prof. Janusz Kaliński: Możemy się cieszyć sukcesem, jeśli chodzi o wzrost gospodarczy. Pod tym względem Polska była liderem. Od 1992 do 2004 r. mieliśmy wskaźniki wzrostu gospodarczego wyższe niż przeciętna ówczesnej Unii Europejskiej. Ten wzrost wyróżniał nas na tle Europy Środkowo-Wschodniej. Kraje byłego Związku Sowieckiego, poza krajami bałtyckimi, które miały lepszą sytuację na starcie, dopiero pod koniec XX wieku przeszły od kryzysu do wzrostu. To jest ta jasna karta transformacji.

Natomiast ciemną kartą jest kwestia społeczna. Przede wszystkim należy wskazać niedocenienie przez pionierów transformacji skutków społecznych i czasu, w jakim ta transformacja miała się odbywać. Wydawało się, że będzie to trwało krócej i bez drastycznych konsekwencji społecznych.

Nie oszacowano m.in. kwestii bezrobocia. W związku z tym, że te sprawy przeszły na drugi plan, nie stworzono mocnych instytucji, które by reagowały na pojawiające się problemy i patologie społeczne. Oczywiście były działania Jacka Kuronia, ale te działania społeczne nie powinny opierać się wyłącznie na jednym ministrze.

Bardzo wysokie bezrobocie sięgające 3 mln ludzi, szeroki margines patologii społecznych, wzrost ubóstwa, które przeciągnęło się poza czas samej transformacji, to wszystko rzucało cień na przemiany i było powodem dotkliwych problemów życia codziennego dla bardzo dużej części społeczeństwa.

Podsumowując, wzrost gospodarczy jak najbardziej należy oceniać pozytywnie, ale ocena rozwoju społeczno-ekonomicznego budzi wiele zastrzeżeń.

Rozmawiała Anna Kruszyńska

Pobierz darmowy program do rozliczeń PIT 2018

PAP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »