Press Club Polska ws. Bojanowskiego: Nieuczciwym jest ściganie tego, kto zło ujawnił

Nieuczciwym jest ściganie tego, kto zło ujawnił, a nie tego, kto je uczynił; nieuczciwym jest próba zdemaskowania źródeł dziennikarza, dzięki którym zło ujawniono - podkreślono w stanowisku Rady Press Club Polska ws. działań policji, prokuratury i sądu wobec red. Wojciecha Bojanowskiego.

Prokuratura Rejonowa Warszawa-Ursynów prowadzi postępowanie dot. ujawnienia w reportażu Wojciecha Bojanowskiego w TVN24 nagrań z policyjnej interwencji wobec Igora Stachowiaka. Doniesienie złożył dolnośląski NSZZ Policjantów. Bojanowski został zwolniony przez sąd z tajemnicy dziennikarskiej, przy czym nie musi ujawniać swoich informatorów.

"Działania policji, prokuratury i sądu wobec red. Wojciecha Bojanowskiego to kolejne kuriozum w sprawie tragicznej śmierci Igora Stachowiaka. Zamieszani w nią funkcjonariusze policji uciekają na zwolnienia lekarskie, przez co policja nie jest w stanie skutecznie poddać ich postępowaniu dyscyplinarnemu, bezradnie rozkładając ręce. Za to szukanie rewanżu na dziennikarzu, który skandal ujawnił, idzie zaskakująco sprawnie" - napisał w imieniu Rady Press Club Polska Marcin Lewicki w stanowisku przekazanym PAP.

Reklama

"Gdzie byli policyjni związkowcy, prokuratura i sąd przez rok - od czasu tragicznej śmierci zatrzymanego do emisji materiału o tym bulwersującym zdarzeniu? Dlaczego nie skorzystali z szansy wyjaśnienia tej sprawy? Dlaczego dopiero po emisji materiału w TVN podjęto konkretne, a nie tylko pozorowane działania?" - pyta Lewicki.

Jak podkreślił, "gdyby policjanci, prokuratorzy i sędziowie choć część energii, którą teraz wkładają w próbę pogwałcenia tajemnicy dziennikarskiej w majestacie prawa, włożyli w rzetelną pracę nad rozwiązaniem sprawy śmierci we wrocławskim komisariacie, dziś nie byłoby skandalu, tylko toczyłby się normalny proces domniemanych sprawców".

"Jedna z paremii, umieszczonych na gmachu Sądu Najwyższego w Warszawie, głosi: Nie wszystko, co dozwolone jest uczciwe (Non omne quod licet honestum est). Jest głęboko nieuczciwym ściganie tego, kto zło ujawnił zamiast tego, kto je uczynił. Jest głęboko nieuczciwą próba zdemaskowania źródeł dziennikarza, dzięki którym zło zostało ujawnione. Szczególnie niepokoi fakt, że dzieje się to nie pierwszy raz" - brzmi stanowisko Rady Press Club Polska.

Rada Press Club Polska wyraża też "najwyższe uznanie red. Wojciechowi Bojanowskiemu za wykonaną pracę, dzięki której sprawa śmierci Igora Stachowiaka nie została zatuszowana, a także za deklarację, że nie ujawni swoich źródeł informacji".

Jak poinformowano, o powtarzających się przypadkach bezpodstawnego naruszania tajemnicy dziennikarskiej Rada Press Club Polska zawiadomi pozostałe press cluby a także inne organizacje zajmujące się ochroną praw dziennikarzy.

Igor Stachowiak w maju 2016 r. został zatrzymany na wrocławskim rynku. Według funkcjonariuszy, był agresywny i dlatego musieli użyć paralizatora. Po przewiezieniu na komisariat stracił przytomność i pomimo reanimacji zmarł. Według pierwszej opinii lekarza, przyczyną śmierci była ostra niewydolność krążeniowo-oddechowa.

Sprawa wróciła po wyemitowaniu w maju br. reportażu w TVN24, gdzie m.in. pokazano zapis z kamery paralizatora. Później "Fakty" TVN podały, że policja miała dostęp do nagrań ws. śmierci Stachowiaka, choć deklarowała coś innego.

W związku z wydarzeniami sprzed roku szef MSWiA odwołał komendanta dolnośląskiej policji, jego zastępcę ds. prewencji oraz komendanta miejskiego we Wrocławiu. Wszyscy funkcjonariusze: zatrzymujący Stachowiaka i używający wobec niego tasera, są już poza policją.

Za materiał "Śmierć na komisariacie" Wojciech Bojanowski został laureatem Nagrody Radia Zet im. Andrzeja Woyciechowskiego. Reportaż opowiadał o tym, jak wrocławscy policjanci znęcali się nad Igorem Stachowiakiem.

- - - - -

Za znęcanie się ze szczególnym okrucieństwem nad dwiema osobami przez rażenie ich paralizatorem odpowiada przed sądem w Lublinie b. funkcjonariusz tutejszej policji Marcin G., a dwaj jego koledzy, Piotr D. i Łukasz U. - za przyzwolenie na to.

We wtorek przed Sądem Rejonowym Lublin-Zachód rozpoczął się ich proces. Żaden z oskarżonych nie przyznał się do popełnienia zarzucanych im czynów. Marcin G. odmówił składania wyjaśnień, podobnie jak to uczynił w śledztwie. Piotr D. i Łukasz U. przedstawili swoje wersje wydarzeń, według których ich interwencje przebiegały zgodnie z procedurami i nie doszło do złamania przepisów.

Pokrzywdzony, 30-letni obywatel Francji Igor C. zeznał, że zatrzymany został przez policjantów w centrum Lublina podczas Nocy Kultury. Jechał taksówką z przyjacielem do hotelu, ale nie umieli tam trafić. Pili wcześniej alkohol. Nie mieli przy sobie pieniędzy. Przyjaciel Igora C. kazał taksówkarzowi zatrzymać się, wyskoczył z auta i uciekł. Wtedy taksówkarz podjechał do patrolu policji. Policjanci zabrali Francuza do radiowozu, założyli mu kajdanki i zawieźli go do izby wytrzeźwień.

Na parkingu przed izbą wytrzeźwień funkcjonariusze pytali obywatela Francji o personalia, ponieważ nie miał on przy sobie dokumentów. Nie umiał podać numeru PESEL, źle podał datę urodzenia, mówił w różnych językach. Wtedy doszło - jak zeznawał Igor C. - do kilkukrotnego rażenia go paralizatorem, w genitalia, udo, klatkę piersiową. Policjant miał go uderzyć w twarz, a funkcjonariusze - wyśmiewać go. Noc spędził w izbie wytrzeźwień, po wyjściu przeprowadził obdukcję u dwóch lekarzy, w Lublinie oraz w Warszawie i złożył skargę.

Przyznał przed sądem, że nie były prawdziwe jego pierwsze zeznania na policji, gdy twierdził jakoby podczas interwencji na ulicy funkcjonariusze wyciągnęli go z taksówki, rzucili na ziemię i przyciskali kolanami głowę do asfaltu. Nagrania monitoringu pokazały, że sam wsiadł do radiowozu. Igor C. tłumaczył przed sądem, że początkowo mówił tak z powodu szoku, jaki przeżył.

Igor C. złożył podczas rozprawy wniosek o zadośćuczynienie pieniężne w kwocie 100 tys. zł.

Drugi z pokrzywdzonych, 24-letni student Rafał K. zatrzymany został tej samej nocy. Był z dziewczyną i kolegą. W restauracji doszło do bójki. Rafała K. ktoś pobił, jak się potem okazało, doznał złamania szczęki. Usiłował gonić sprawcę na ulicy i wtedy nadjechał patrol policji. Funkcjonariusze - jak zeznał Rafał K. - nie chcieli ścigać sprawcy pobicia, który był jeszcze wtedy w zasięgu wzroku. Doszło do szarpaniny, policjanci przewrócili go, założyli mu kajdanki i zabrali do radiowozu. W radiowozie użyli wobec niego gazu łzawiącego. Gdy wprowadzili go do izby wytrzeźwień, nic nie widział, nie mógł otworzyć oczu. Tam ktoś kilkukrotnie poraził go paralizatorem, w klatkę piersiową i genitalia.

Rafał K. trafił w izbie wytrzeźwień do tej samej sali, w której był Igor C. Opowiadali sobie, co ich spotkało. Po wyjściu z izby wytrzeźwień udał się do lekarza. Przebywał kilka dni w szpitalu, gdzie leczył złamaną szczękę. Nikomu nie mówił o tym, że był rażony paralizatorem. Zgodził się zapłacić mandat za stawianie oporu policji i nieokazanie dokumentów, choć -jak przed sądem twierdził - wylegitymował się. Tłumaczył, że po tym co przeszedł, wolał zapłacić, niż przeciwstawić się policji.

Według ustaleń prokuratury, paralizatora wobec pokrzywdzonych używał 41-letni funkcjonariusz Marcin G. W jego szafce na komisariacie znaleziono latarkę z paralizatorem, którego nie miał na wyposażeniu służbowym i nie miał prawa używać. 38-letni Piotr D. oraz 36-letni Łukasz U., którzy przywieźli do izby wytrzeźwień obywatela Francji odpowiadają za to, że nie dopełnili swoich obowiązków i nie uchronili go przed torturami.

Wszyscy trzej zostali usunięci z policji i aresztowani. Grozi im do 10 lat więzienia.

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Polska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »