Anglicy szukają kozła ofiarnego

Jak podaje "The Independent" wg czołowych brytyjskich think-tanków (tj. ośrodków analitycznych) debata ws. imigrantów z Europy Środkowo-Wschodniej przeradza się w "histerię".

Jak zaznaczył urząd premiera Wielkiej Brytanii, Tony Blair dopiero podejmie decyzję ws. ew. otwarcia rynków pracy dla Rumunów i Bułgarów po przyjęciu ich krajów do UE. Eksperci twierdzą, że krytycy takiego rozwiązania używają argumentów opartych na ignorancji i uprzedzeniach. W ostatnich tygodniach część gazet i polityków ostrzegała przed domniemanym zagrożeniem ze strony mieszkańców EŚW przybywających do pracy w Wielkiej Brytanii. Niezależny think-tank Immigration Advisory Service potępił te komentarze i porównał je z histerią, która wybuchła przed akcesją Polski i innych krajów do UE w 2004 roku.

Reklama

Liczbę Rumunów i Bułgarów, którzy po przystąpieniu do UE mogą przybyć do pracy na rynku brytyjskim ocenia się różnie - od 56 tys. w ciągu pierwszego roku do 300 tys. w ciągu pierwszych 20 miesięcy. Rząd brytyjski zasygnalizował jednak 21.08.2006 r., że ma zamiar zająć w tej sprawie bardziej wyważone stanowisko niż sekretarz stanu ds. handlu i przemysłu Alistair Darling, który poprzedniego dnia stwierdził, iż rynek pracy nie zostanie otwarty dla Rumunów i Bułgarów od razu po akcesji (co oznacza wprowadzenie okresu przejściowego).

Rzeczniczka urzędu premiera zapowiedziała, ze decyzja w tej sprawie zapadnie pod koniec 2006 roku. Danny Sriskandarajah, jeden z dyrektorów think-tanku Institute for Public Policy Research, ostrzega, że stosunek Brytyjczyków do przyjezdnych z EŚW staje się bardziej niechętny - część społeczeństwa i mediów "zawsze wyszukuje na kozła ofiarnego grupy imigrantów, ponieważ są oni łatwym celem".

Pauza dla nowych

Czołowi politycy rządzącej Partii Pracy twierdzą, że gospodarce brytyjskiej potrzebna jest "pauza" po wchłonięciu - jak się ocenia - ok. 600 tys. pracowników z nowych państw członkowskich UE. Ostatnie dane wskazują, że stopa bezrobocia jest najwyższa od sześciu lat. Okazało się też, że w swoich szacunkach rząd poważnie zaniżył liczbę spodziewanych przyjezdnych z krajów EŚW. Niektórzy liderzy biznesu pozostają jednak zwolennikami zatrudniania pracowników z EŚW. Należy do nich Sir Digby Jones, b. dyrektor generalny CBI, Konfederacji Brytyjskiego Przemysłu (patrz poniżej). Stephen Ratcliffe, rzecznik Major Contractors Group, zrzeszającej 14 największych brytyjskich firm budowlanych twierdzi, że na rynku brytyjskim brakuje odpowiednich robotników i firmy te byłyby w kłopocie, gdyby nie pracownicy z EŚW.

Rzecznik Partii Konserwatywnej ds. imigracji Damian Green zarzucił rządowi, że stwarza wrażenie, jakoby był gotów do stanowczych działań w dziedzinie kontroli imigracji zarobkowej, podczas gdy w rzeczywistości nie jest do tego przygotowany. Dziennik wskazuje na błędy popełniane przez inne gazety, gdy chodzi o imigrację zarobkową. Np. "Daily Mail" z 17.08.2006 r. utrzymuje, że wzrost bezrobocia w Wielkiej Brytanii wiąże się z napływem tysięcy pracowników z EŚW.

Płace rosną a nie spadają

W rzeczywistości wzrosło również zatrudnienie (o 42 tys. w ciągu trzech miesięcy do marca 2006 r. i o 240 tys. w ciągu roku) - do liczby 28,94 mln, tzn. do rekordowego poziomu od 1971 r. Wg "The Sun" z 18.08.2006 r. zarobki brytyjskich robotników budowlanych i innych zmniejszyły się o połowę, ponieważ napływ pracowników z EŚW doprowadził do obniżenia płac.

W rzeczywistości przeciętne zarobki w Wielkiej Brytanii rosną, a nie maleją. Wg "The Daily Telegraph" z 18.08.2006 r. niekontrolowany napływ imigrantów zarobkowych z EŚW jest szkodliwy dla społeczeństwa, zwłaszcza zaś dla Brytyjczyków młodych i niewykwalifikowanych. W rzeczywistości, wg CBI, imigranci przywożą potrzebne kwalifikacje, których brak absolwentom szkół brytyjskich. Wg "The Times" z 31.07.2006 r. z ujawnionego raportu rządowego wynika, że szkołom i szpitalom będzie trudno poradzić sobie z napływem przybyszy z EŚW. W rzeczywistości imigranci zarobkowi stanowią 8 proc. siły roboczej, ale płacą 10 proc. podatków pobieranych przez fiskus brytyjski. W osobnym artykule na łamach "The Independent" b. szef CBI Sir Digby Jones stwierdził, że Brytyjczycy - podobnie jak mieszkańcy wielu innych krajów zachodnich - popadli w samozadowolenie, podczas gdy praca czeka na wykonawców. Nie można mieć pretensji do imigrantów, jeśli są gotowi przyjechać do Wielkiej Brytanii i pracować za wynagrodzenie, które jest znacznie wyższe niż w ich krajach, choć Brytyjczykom może wydawać się niskie. Przybysze mają kwalifikacje, których brak brytyjskiej sile roboczej. Podczas niedawno emitowanego filmu nt. skutków imigracji z Polski (w telewizji Channel 4) Sir Digby Jones prowadził rozmowy w agencji zatrudnienia w Petershead, sercu szkockiego przetwórstwa rybnego. Na pytanie, co skłoniło ich do zatrudniania raczej Polaków, niż Szkotów, szefowie agencji wyjaśnili, że wprawdzie ogłoszenia o pracy przy pakowaniu ryb przyciągały miejscowych, ale nie na długo - z reguły wycofywali się oni w ciągu tygodnia.

Anglicy nie chcą pracować

Autor artykułu zaznacza, że Wielka Brytania ma najwyższy w Europie odsetek młodych ludzi, którzy ani nie pracują, ani się nie uczą/szkolą. W rozmowach dla Channel 4 pracodawcy powiedzieli, że gdy prowadzą nabór w Polsce, to zawsze otrzymują pod dostatkiem ciężko pracujących ludzi. Wielkiej Brytanii brakuje jednak nie tylko robotników niewykwalifikowanych, ale także np. pracowników w dziedzinie farmacji. Również i tu przybysze z EŚW wypełniają wakaty, a ich zawodowa reputacja wzrasta. Z drugiej strony należy jednak stawiać imigrantom zarobkowym pewne warunki. Muszą mówić po angielsku, mieć kwalifikacje i zatrudniać się w sposób jawny.

Przeciętny Polak przyjeżdżający do pracy w Wielkiej Brytanii ma od 20 do 30 lat i jest bardziej prawdopodobne, że będzie samotny i zdrowy, niż w przypadku innych grup wiekowych. Tak więc Polacy w mniejszym stopniu obciążają budżet państwa brytyjskiego, a za to poprzez płacone podatki łożą na brytyjskie emerytury. Autor zwrócił uwagę, że tradycja przyjmowania pracowników z zagranicy sprawiła, że Wielka Brytania jest przyjaźnie oceniana przez mieszkańców innych krajów. Tradycja ta przysporzyła również wielkich zysków gospodarce brytyjskiej. Obecnie istnieje niebezpieczeństwo utraty tych korzyści.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »