O tym, kto obejmie wysokie stanowisko w administracji, będzie decydował premier Jarosław Kaczyński.
Administrację publiczną czeka rewolucja personalna. Stanie się tak po podpisaniu przez prezydenta i wejściu w życie ustawy z 22 lipca o Państwowym Zasobie Kadrowym. Zgodnie z nią, wszystkie wysokie stanowiska w administracji rządowej będzie obsadzał premier, powołując odpowiednie osoby spośród członków PZK. Oznacza to, że posady może stracić blisko 1750 osób, w tym: 13 prezesów, 30 szefów urzędów centralnych, 66 dyrektorów generalnych i prawie 1600 dyrektorów departamentów zatrudnionych w administracji rządowej. Stanowiska mogą zachować jedynie ci, którzy zostali wybrani już przez nową ekipę rządzącą, np. Dariusz Rohde, prezes KRUS, Wiesław Jarosiewicz, prezes Urzędu Transportu Kolejowego i 396 osób pełniących obowiązki dyrektorów, w tym 15 dyrektorów generalnych w ministerstwach. O tym jednak zdecyduje premier.
- Już niedługo każdy, kto ma wysokie stanowisko, będzie musiał liczyć się z możliwością jego utraty - mówi prof. Mirosław Stec z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Eksperci zgodnie podkreślają, że o tym, kto zostanie, zdecydują względy polityczne.
Konkursy w odstawkę
Obecnie wyższe stanowiska w służbie cywilnej, czyli dyrektorów generalnych, dyrektorów departamentów i ich zastępców obsadzane są w drodze konkursu na podstawie ustawy z dnia 18 grudnia 1998 roku o służbie cywilnej (Dz.U. z 1999 r. nr 49, poz. 483 z późn. zm.).
Marek Kuchciński, poseł PiS, współautor nowych ustaw, twierdzi, że konkursy są nieefektywne, a wybranych osób nie można zwolnić, nawet jeśli źle pracują. Irena Gallińska-Rączy z sejmowego Biura Ekspertyz tłumaczy, że urzędnicy i pracownicy służby cywilnej nie są nieusuwalni. Pracę stracił m.in. dyrektor generalny lubelskiego urzędu wojewódzkiego, który nawoływał pracowników do bojkotowania nowego wojewody.
- Nie może być tak, że z założenia urzędnikiem służby cywilnej zostaje się na całe życie - mówi Grzegorz Rydlewski.
Dlatego warto pomyśleć nad wprowadzeniem kadencyjności, ale nie całkowitej dowolności w obsadzaniu tak ważnych stanowisk.
Konkursy m.in. na szefów urzędów zostały wprowadzone jeszcze za rządów Marka Belki ustawą z 27 lipca 2005 r. o przeprowadzaniu konkursów na stanowiska kierowników centralnych urzędów administracji rządowej (Dz.U. nr 163, poz. 1362).
Zgodnie z nią osoba, która wygrała konkurs, obejmowała stanowisko na 5-letnią kadencję. PiS, należący wówczas do opozycji, obawiał się, że SLD chce zapewnić swoim ludziom intratne stanowiska. Jednak wszystkie konkursy zostały ogłoszone już po przejęciu władzy przez PiS. Dotychczas rozstrzygnięto 22, w tym m.in. na szefa KRUS.
Ustawa o PZK likwiduje konkursy oraz kadencyjność. Stanowiska od zastępcy dyrektora departamentu aż po szefa urzędu będą obsadzane w drodze powołania. Rozwiązanie to krytykuje Irena Gallińska-Rączy.
- W wyniku procedury konkursowej można było wybrać najlepszego kandydata na dane stanowisko, teraz będzie jednak uznaniowo wskazywana osoba z PZK. Nie będzie przy tym wiadomo, czy ma odpowiednie kwalifikacje, ponieważ ewidencja członków PZK nie zawiera informacji o ich kompetencjach zawodowych - tłumaczy Gallińska.
Polityka i paraliż w urzędach
- Partia, która wygrywa wybory, musi mieć prawo do realizowania swojego programu - tłumaczy Artur Nowak-Far ze Szkoły Głównej Handlowej.
Administracja jednak, mimo zmiany ekipy rządzącej, musi zachować ciągłość działania. Kontynuacja prac ważna jest zwłaszcza w sprawach europejskich. Doskonała orientacja w historii danej sprawy i pamięć organizacyjna ułatwiają przeprowadzanie skutecznych negocjacji.
Nowy system nie gwarantuje jednak zachowania ciągłości pracy.
Eksperci zgodnie twierdzą, że każda zmiana ekipy rządzącej będzie powodować roszady personalne w urzędach. Tymczasem wiele z nich potrzebuje więcej niż 4 lata na realizację programów.
- Co gorsza, jednocześnie będą wymieniani szefowie wyznaczający kierunki działania i dyrektorzy generalni odpowiadający za ich skuteczną realizację - dodaje Grzegorz Rydlewski.
W konsekwencji praca wielu instytucji może zostać sparaliżowana.
- Roszady personalne po każdych wyborach czy innych zmianach politycznych. Mogą też spowodować chaos kompetencyjny, co utrudni załatwianie wielu spraw - podsumowuje Andrzej Malinowski, prezydent Konfederacji Pracodawców Polskich.
Służba cywilna - to sytuacja prawna pracowników zatrudnionych w administracji rządowej, a także system wartości i procedur mający zagwarantować apolityczne i rzetelne wykonywanie zadań przez urzędników.
Jolanta Góra
Wasze komentarze (16)
Dodaj komentarz~Grass -
Przecież nie chodzi tu o robotę, a o apanaże dla swoich i związaną z tym ich lojalność. Państwo od tego się nie przewróci, ale partia narodowych socjalistów chce władzy na dziesięciolecia i tak wyobraża sobie jej osiągnięcie. Ba, będzie miała nawet osiagnięcia gospodarcze jak wraży naród w latach trzydziestych XX wieku. IV RP zostanie przemianowana na RP Tysiąca Lat. Poparcie KRK i rzesz narodu katolickiego dostanie jak jej poprzedniczka Rzesza 1000 - letnia, tylko bardziej musi się okreslić konfrontacyjnie do prawosławia ruskiego. Cała tajemnica w kadrach jak mawiał towarzysz Lenin. Te się produkuje w dwóch pinach. Cywilnym i powołań duszpasterskich. Przebudzenie będzie jak zawsze bolesne......
~janio -
Te posady to realizacja wytycznych władców i okazja do zrobienia grosza na przyszłość. Niech no który spóbowałby sie wyłamać. Całą robotę robią kompetentni zastępcy pracownicy w czasie gdy szefowie moczą w Morzu Czerwonym.
~Billy the Kid -
ubek, najbliższy współpracownik kilku SLD-owskich premierów. Czy to coś wyjaśnia?
~olo -
Te konkursy to lipa dla naiwnych. Zabierają tylko czas uczciwym ludziom, którzy biorą w nich udział. W momencie rozpisania konkursu znany jest już kandydat na dane stanowisko. Ot cała filozofia.
~jola -
że konkursy to lipa. Brałam udział w kilku i doszłam do przekonania, że nawet nie patrzyli na zdjęcia, bo byłam już w przedbiegach ukarana za nazwisko. Nie wierzę, że będzie lepiej.......
~Maltese Falcon -
Kiedy rozwiązano w ramach programu "tanie państwo" /buhahaha/ Rządowe Centrum Studiów Strategicznych, gdzie pracowałem, zgłosiłem się do konkursu na Gł. Specjalistę do Min. Polityki Regionalnej. Mam 25 lat stażu w realnej gospodarce /byłem m.in. dyrktorem w spólce giełdowej i prezesem w spółce budowlanej, znanej/, mam potwierdzoną przez komisję państwową znajomość 4 języków zachodnich, jestem inżynierem z praktyką i obroniłem z wyróżnieniem doktorat z ekonomiki przedsiębiorstwa na Politechnice Warszawskiej. Komisja konkursowa, złożona z 3 ok. 30 - letnich panienek, po zadaniu mi pytań w rodzaju: kto jest Min. Polityki Regionalnej, proszę wymienić 4 ministerstwa i ich kierowników, itp. zdyskwalifikowała mnie jako przyszłego pracownika. Uczciwszy był prezes spółki giełdowej, gdzie też aplikowałem, który powiedział wprost: ma Pan deprymująco wysokie kwalifikacje. Nasi członkowie zarządu i rady nadzorczej czuliby się sfrustrowani mająć Pana jako podległego pracownika i - oczywiście mnie nie zatrudniono. Od roku jestem bezrobotny i już właściwie przestałem szukać pracy. Dorabiam trochę na boku, na zasadzie co wpadnie. Na wyjazd do pracy fizycznej za granicę jestem za stary. I tak w dzisiejszej rzeczywistości polskiej wygląda dobór kadr. Pewien znajomy chciał mnie zatrudnić w jednym z ministerstw, powiedział mi wprost że konkurs to lipa którą się organizuje pod określonego z góry kandydata. Niestety, został "odstrzelony" po zmianie opcji politycznej, bo nie miał odpowiednich dojść.
~Tak ! -
Mało tego rozliczyć z tego co zawinili lub ukradli , sprzeniewierzyli !No skarbówka do roboty ! Niech wiedzą ze dyrektorem nikt ich nie mjanuje dozywotno ! Tylko głosy Ludzi mogą powsztrzyymac dymisje > za dobrą prace i gospodarzenie !
~kadra -
- dziękuję, nie znoszę!
~jełop z zagłębia -
dla zwykłego poloka to czy tam jest jakiś dyrektor czy nie to wszystko jedno
~tomes -
Jest to zupełnie zgodne z szóstym, bodajrze, punktem programu narodowych socjalistów niemieckich z lat 20 ubiegłego wieku: O obsadzie staniwsk będzie decydować partia narodowosocjalistyczna! Takaż jest w istocie PiS... narodowa do bólu i socjalistyczna do zrzygu!