Najgorzej będzie z gazem

Z Maciejem Jańcem, niezależnym ekspertem rynku paliw i analitykiem z firmy ReAKKT, rozmawia Janusz Palicki

nrk: Gazprom podnosi ceny i domaga się od Ukrainy zapłaty. Ukraińcy nie ustępują, Rosjanie zakręcają kurek. Taki scenariusz, całkiem realny, może boleśnie uderzyć w polską gospodarkę.

Maciej Janiec: Gdyby do tego doszło, mogłoby to być dla nas odczuwalne. Doświadczyliśmy już zresztą tego na przełomie lat 2005 i 2006. Z Ukrainy bierzemy znaczną część importowanego gazu. Co więcej - przez Ukrainę biegnie większość gazu do Unii Europejskiej - około 120-130 miliardów metrów sześciennych. Stanowi to około 80 procent tego, co Rosjanie eksportują do UE, włącznie z Polską. Równocześnie Polska z Białorusi otrzymuje niecałe 3 miliardy metrów sześciennych gazu. Mimo wszystko scenariusz długotrwałego wstrzymania tranzytu rosyjskiego gazu przez Ukrainę uważam obecnie za mało prawdopodobny. Dzięki teorii współzależności możemy na razie czuć się względnie bezpieczni.

Reklama

Teoretycznie czy praktycznie?

Rosjanom tak naprawdę równie, a może nawet mocniej niż krajom Unii Europejskiej zależy na tym, żeby transportować gaz na Zachód - w tym także do Polski. Ich gospodarka w znacznym stopniu opiera się na eksporcie tego surowca - około 15 procent przychodów walutowych zapewnia Rosjanom właśnie jego eksport. Dodatkowo, ocenia się że nawet 40 procent przychodów budżetowych Rosji pochodzi ze sprzedaży ropy i gazu. Nie mogą sobie pozwolić na rezygnację z handlu surowcami energetycznymi. Unia Europejska jest pewnym kupcem. Od wielu lat funkcjonuje rozbudowana infrastruktura do transportu gazu w tym kierunku. Nie jest łatwo szybko przekierunkować eksport - np. do Chin czy do Japonii. Budowa koniecznej infrastruktury do eksportu gazu i ropy na Wschód zajęłaby wiele lat.

Możemy więc spać spokojnie? To przesadny optymizm?

Teoria współzależności jest skutecznym mechanizmem oddziaływania i łączenia stron, a także blokowania ich działań, dopóki takie wzajemne połączenie istnieje. Wydarzenia z ostatnich lat uzmysłowiły państwom Unii Europejskiej, że nie można bezgranicznie wierzyć żadnemu z dostawców. Zmiany zachodzące w geograficznej strukturze konsumpcji surowców energetycznych dostarczyły producentom, w tym Rosji, poważny choć na razie wirtualny argument przetargowy. Nie można go jednak całkowicie bagatelizować i trzeba podjąć odpowiednie działania zaradcze. W związku z tym UE prowadzi intensywną politykę dywersyfikacji dostaw, zwłaszcza gazu, którego rynek jest bardziej sztywny niż ropy. Budowane są porty LNG, które zaczną działać za dwa, trzy lata. Mają one planowaną przepustowość około 59 miliardów metrów sześciennych gazu rocznie. Powstają także rurociągi z Afryki Północnej - z Libii i z Algierii. Istotna jest też budowa rurociągu z Azerbejdżanu, a być może nawet z Iranu - na razie ten ostatni pomysł z powodów politycznych jest zablokowany. Rośnie też własne wydobycie gazu i ropy naftowej na Morzu Północnym. Europejskie spółki paliwowe szukają projektów wydobywczych poza Europą.

Czy to na pewno zmniejszy uzależnienie Unii Europejskiej od dostaw gazu z Rosji?

Ocenia się, że w 2010 roku Unia Europejska będzie mogła pozyskać dodatkowo jakieś 100 miliardów metrów sześciennych z innych źródeł niż Rosja. W zeszłym roku Europejczycy sprowadzili z Rosji około 150-160 miliardów metrów sześciennych gazu - w 2010 roku praktycznie więc dwie trzecie tego uzależnienia zniknie, albo będzie mogło zniknąć. Z Rosji trzeba będzie kupować już tylko około 50-60 miliardów metrów sześciennych. To odpowiada mniej więcej zapotrzebowaniu z takich krajów, jak: Polska, Litwa, Łotwa, Estonia, Czechy, Węgry - z dawnego bloku wschodniego.

Gaz do Europy Zachodniej popłynie tak czy inaczej. A do nas? Chcę nieśmiało zauważyć, że jesteśmy już członkiem Unii.

Ja równie nieśmiało przypomnę, że niestety nie mamy interkonektorów, pozwalających pompować gaz z Niemiec, Austrii (poprzez Czechy) lub Węgier (poprzez Słowację) do Polski, o odpowiedniej przepustowości.

Nie mamy, i dlatego Gazociąg Północny tak bardzo nas boli.

Gazociąg bałtycki może umożliwić Rosjanom wywieranie większej presji na Ukrainę, co moglibyśmy odczuć jako ograniczenie dostaw. Problemu naszego bezpieczeństwa energetycznego nie rozwiążemy, budując wyłącznie port LNG i tworząc połączenie z Norwegią. To na pewno kroki w dobrą stronę, ale jeszcze zbyt małe. Niezbędnym rozwiązaniem jest integracja z siecią europejską - taka, aby "ssać" gaz z Unii Europejskiej, gdzie na pewno go nie zabraknie. Będzie to o tyle łatwiejsze, że Komisja Europejska zakwestionowała zapisy w umowach z Gazpromem, które zakazywały reeksportu gazu. Gaz może być teraz swobodnie przemieszczany po całym terytorium Unii Europejskiej. Jeżeli tylko istniałaby do tego odpowiednia infrastruktura. Warto także zauważyć, iż Polska mogłaby rozbudowywać swoją infrastrukturę transportu węglowodorów w stronę innych państw uzależnionych od rosyjskich surowców, na przykład państw bałtyckich, by móc świadczyć na ich rzecz swego rodzaju "usługi dywersyfikacyjne".

Bezpieczeństwo energetyczne opiera się nie tylko na gazie.

Polska energetyka w dużym stopniu stoi na węglu - na razie prądu nie brakuje, ale za trzy, cztery lata, jeżeli gospodarka będzie się rozwijać w porównywalnym jak obecnie tempie, mogą pojawić się pierwsze niedobory. Trzeba również brać pod uwagę zaostrzające się unijne przepisy dotyczące ochrony środowiska, które będą na nas wymuszać zmiany w strukturze generowania energii elektrycznej i stopniowe ograniczanie konwencjonalnej energetyki węglowej. Między innymi włączając się w budowę elektrowni nuklearnej w Ignalinie, próbujemy temu zaradzić. Udział w Ignalinie mógłby nas również przygotować do budowy własnej elektrowni nuklearnej. Są też pomysły rozbudowy istniejących i budowy nowych połączeń z Niemcami i Ukrainą - w kwestii produkcji prądu elektrycznego nie ma więc dramatów. Nie zapominajmy również o ropie naftowej - tutaj obecnie również nie ma dramatu, nawet pomimo ostatnich doniesień o problemach z rezerwami strategicznymi, ale lepiej już teraz dmuchać na zimne. Zanim jednak porozmawiamy o tym, dlaczego nie ma powodów do paniki, warto zdefiniować bezpieczeństwo energetyczne.

Właśnie ? co to tak naprawdę znaczy?

Przede wszystkim zapewnienie ciągłości dostaw surowców energetycznych, po drugie - gwarancja rozsądnych cen, i po trzecie - izolacja od wpływów politycznych, często związanych z branżą energetyczną. W świetle tej definicji widać, dlaczego nie ma dramatu z dostawami ropy. Mamy naftoport i możemy w sytuacji kryzysowej dostarczyć ropę do naszych rafinerii. Przystąpiliśmy też do Międzynarodowej Agencji Energii, co wpłynie korzystnie zarówno na wzrost zapasów strategicznych, jak i otwiera możliwość skorzystania z rezerw członków MAE. Oczywiście należy dążyć do zwiększania bezpieczeństwa dostaw i dlatego interesujące jest wpisanie się w projekt Odessa Brody, ale pojawia się tu problem zarówno ciągłości dostaw, jak i zapewnienia rozsądnych cen.

Czy ropa z tego ropociągu będzie droższa?

Zasadniczy problem w tym, że nie wiadomo ile będzie kosztować ropa, która miałaby płynąć tym rurociągiem - nie podpisano przecież jeszcze żadnych umów. Pomimo przystąpienia do odpowiedzialnej za projekt spółki Sarmatia azerskiego SOCAR nie ma pewności, czy znajdzie się odpowiednia ilość ropy, by napełnić rurociąg. Nie wiadomo także jakiego rodzaju ropa miałaby być transportowana. Dla polskich rafinerii obecnie zdecydowanie najtańsza jest ropa rosyjska - kosztuje około trzy, cztery dolary mniej za baryłkę od ropy benchmarkowej - np. norweskiego Brent. I tak będzie jeszcze przynajmniej przez kilka lat, chociaż Rosjanie prowadzą politykę zmniejszenia różnicy w cenie między ich ropą a produktami konkurencji. W tym celu próbują między innymi przekierować transport ropy z rurociągu Przyjaźń na Baltic Transport System i rozbudować możliwości przeładunkowe portu w Primorsku. Zobaczymy jednak, co z tego wyjdzie. Bałtyk jest dosyć płytkim morzem, co utrudnia pływanie po nim dużych tankowców. Równocześnie cieśniny duńskie już teraz są przeciążone.

A co z gazem?

Z punktu widzenia Polski, z gazem jest najtrudniej. Nie jest spełniony pierwszy warunek bezpieczeństwa energetycznego - nie mamy możliwości awaryjnego dostarczenia do Polski wystarczającej ilości gazu w sytuacji, gdyby gaz rosyjski został odcięty.

A istniejący już interkonektor koło Szczecina?

Z Niemiec Polska sprowadza w chwili obecnej niecałe 500 milionów metrów sześciennych. Plany budowy nowego połączenia w rejonie Szczecina wciąż nie są sprecyzowane. Prawdopodobnie wiele wyjaśni się przy okazji budowy gazoportu.

No właśnie, a gazoport? Jeszcze go nie ma.

Ale będzie. I bardzo dobrze. Na razie trudno o nim precyzyjnie rozmawiać, bo wciąż jesteśmy w fazie planowania. Uruchomienie jest przewidywane na 2012 rok. Początkowo ma do niego docierać 2,5 miliarda metrów sześciennych LNG. W kolejnych latach odbiór może być zwiększany do 5 a nawet 7 miliardów metrów sześciennych rocznie. Kontrakty na dostawy nie zostały jeszcze podpisane.

Gaz z gazoportu zaspokoiłby nasze potrzeby?

Nie, bo w zeszłym roku zużyliśmy 13-14 miliardów metrów sześciennych. W 2012 roku, kiedy ma ruszyć gazoport, nasza konsumpcja może być bliska 15 miliardom. LNG będzie zatem wtedy zaspakajać około 17 procent zapotrzebowania.

Jak dużo wydobywamy gazu w Polsce?

Około 4,3 miliarda metrów sześciennych. Są szanse na zwiększenie wydobycia do 5-5,5 miliarda metrów sześciennych. Ciągle za mało, ale cóż Norwegią nie jesteśmy . Wydobycie plus gazoport są w stanie pokryć do 60 procent naszego zapotrzebowania na gaz w 2012 roku. Później nawet więcej. Z Rosji sprowadzamy dziś około 50 procent potrzebnego gazu i na razie nie ma sposobu, żeby tę proporcję zmienić. Tym bardziej że do 2022 roku obowiązuje kontrakt jamalski, na podstawie którego od 2015 roku mamy kupować z Rosji 9 miliardów metrów sześciennych rocznie. W zależności od wzrostu konsumpcji może to stanowić około 60 procent zaopatrzenia. Ogólnie, trzeba się zastanowić, jak będzie wyglądał bilans gazu w Polsce za pięć, dziesięć lat i dopasować do tego strukturę zaopatrzenia. Tego rodzaju analiz obecnie brakuje.

Jak Gazociąg północny wpłynie na naszą sytuację?

Tak zwany Nordstream daje możliwość Rosjanom odcięcia dostaw przynajmniej części gazu poprzez Ukrainę lub Białoruś. Jak mówiliśmy wcześniej, może się to odbić czkawką także u nas. Dlatego zdecydowanie potrzebujemy wentyla bezpieczeństwa, na przykład takiego jak gazoport. Drugi problem związany z gazociągiem bałtyckim, to utrata potencjalnych przychodów tranzytowych, czyli opłat jakie pobiera EuRoPol Gaz za to, co idzie przez nasz odcinek gazociągu Jamalskiego. Obecnie tłoczy on około 33 miliardów metrów sześciennych, a planowano dwa razy tyle. Im więcej obcego gazu płynie przez nasze terytorium, tym większe nasze bezpieczeństwo.

Kiedy dotychczasowe działania zdywersyfikowania dostaw ropy naftowej i gazu ziemnego zaczną przynosić efekty?

Z ropą nie jest źle - posiadamy infrastrukturę niezbędną do dywersyfikacji - jest naftoport stanowiący dla nas wentyl bezpieczeństwajest rura, przez którą tłoczy się około 25 milionów ton ropy do Niemiec. Z pewnością przydałoby się jeszcze połączenie Polski z rurociągiem z Litwą - z Możejkami, szczególnie po nabyciu rafinerii w Możejkach przez Olren. Były informacje, że prace studyjne w Orlenie na ten temat już prowadzono. Budowę tego rurociągu można powiązać z budową rurociągu Odessa Brody Płock Gdańsk.

Przejdźmy do gazu.

Trzeba rozbudować magazyny, zbudować port LNG (ma zacząć działać w latach 2012-2013) i rozbudować system interkonektorów, szczególnie do Niemiec. Bezpośrednie połączenie rurociągowe z Norwegią może okazać się za drogie, szczególnie jeżeli nie uda się znaleźć do tego projektu partnerów. Wszystko to nie wyklucza współpracy z Rosjanami, od których i tak będziemy musieli na podstawie kontraktu jamalskiego sprowadzać więcej gazu niż obecnie. Najważniejsze jest jednak stworzenie możliwości importowania gazu z innych kierunków, po konkurencyjnych cenach. Pozwoli to ograniczyć uzależnienie od dominującego dostawcy. Skończy to ze zjawiskiem zimowego szoku, jakiegoe doznaliśmy w ostatnich dwóch latach. Da nam również lepszą pozycję do negocjacji cen.

Może ratunkiem w naszej sytuacji będą biopaliwa?

Ogłoszona niedawno polityka energetyczna Unii Europejskiej zakłada, aby do 2020 roku źródła odnawialne miały dwudziestoprocentowy udział w konsumpcji energii - i miejmy nadzieję, że to będzie realizowane, tym bardziej że na razie udział źródeł odnawialnych w polskim bilansie energetycznym jest bardzo niski. W przypadku energii elektrycznej - około czterech procent, a biopaliw - około dwóch. Inwestowanie w odnawialne źródła energii oznacza jednak koszty i musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy naszą gospodarkę na to teraz stać. Dopóki ropa jest droga, a ostatnio dobija do 90 dolarów za baryłkę, źródła odnawialne są opłacalne. Nie można jednak zakładać, że tak będzie zawsze. Poza tym już teraz widać, że zwiększanie produkcji biopaliw wywołuje reperkusje na rynku żywności. Może się okazać, że za trzy, pięć lat niektóre kraje zaczną się wycofywać z produkcji biopaliw, bo ma negatywny wpływ na poziom inflacji. Potrzebna jest zasadnicza zmiana konsumpcji energii.

Świat bez ropy naftowej na razie więc nie może istnieć?

Przeprowadźmy krótką analizę - do czego wykorzystuje się ropę? Do produkcji prądu - głównie spalając olej opałowy. Tu można ją bez większych problemów zastąpić. Energetyka jądrowa wraca do łask, na świecie powstaje coraz więcej elektrowni gazowych, szczególnie wykorzystujących nowe technologie gazyfikacyjne, węgla jest znacznie więcej niż ropy, a przy tym można znacznie podnieść wydajność węglowych bloków energetycznych oraz zapewnić ich wyższą ekologiczność.

Prąd można również generować ze źródeł odnawialnych - w elektrowniach wiatrowych, słonecznych, pływowych itp. Zamiast ropy można spalać biomasę. Dalej - ropa i jej pochodne wykorzystywane są do napędu pojazdów, głównie samochodów i samolotów. Czy można je zastąpić? Tak można, ale nie od razu - napędy hybrydowe powoli zaczynają zdobywać popularność. W dalszej kolejności - w perspektywie pięciu, dziesięciu lat - można się spodziewać powszechnego wprowadzenia pełnych napędów elektrycznych. Jak na razie najgorzej wyglądają perspektywy silników oparty o wodór. Na koniec została nam petrochemia. Tutaj problem jest największy - można oczywiście wytwarzać syntetyczną ropę, ale związane z tym koszty są jak na razie zaporowe.

Ropy nie można zastąpić nie z powodu ograniczeń technologicznych, ale dlatego że są silne grupy interesów, które do tego nie dopuszczą?

Świat jest układem układów. Mamy układy polityczne, mamy układy gospodarcze - one na siebie wzajemnie oddziałują, i czasami się wzmacniają, a czasami - blokują. Biznes energetyczny jest nierozerwalnie związany z polityką. Tak długo jak można zarabiać na ropie, tak długo będą gracze, którzy będą to robić i często wpływać przy tym na politykę. Kiedy produkcja energii ze źródeł odnawialnych stanie się bardziej opłacalna, a przez to bardziej powszechna, sytuacja może się radykalnie zmienić. Ruch zdecydowanie postępuje stopniowo w tę stronę. Wymaga to jednak jeszcze sporo czasu.

Zapłacimy jeszcze kiedyś za benzynę cztery złotych za litr lub mniej?

Jasne, wystarczy obniżyć akcyzę i VAT.

W to nie wierzę. Pytam więc o zmiany cen na światowym rynku ropy naftowej.

Są trzy scenariusze: bazowy - stopniowego dalszego wzrostu cen, kryzysowy - mocnego ich wzrostu, oraz poprawy bilansu energetycznego - zakładający spadek cen do poziom 30-40 dolarów za baryłkę. W pierwszym z nich, ceny ropy nadal będą powoli piąć się w górę. Trzeba jednak zaznaczyć, że ostatni skok cen - do poziomu 90 dolarów - jest raczej przereagowaniem charakterystycznym dla scenariusza kryzysowego. Z tak wysokiego poziomu bardziej prawdopodobny jest spadek cen niż ich dalszy systematyczny wzrost. Drugi ze scenariusz zakłada wystąpienie zdarzeń, które dalej wywindują ceny ropy w górę. Może to być wojna w Iraku albo dalszy dynamiczny spadek wartości dolara. W trzecim dopuszcza się znaczne obniżenie cen ropy albo w wyniku gwałtownego spowolnienia gospodarczego, co może zostać spowodowane na przykład pogłębieniem się kryzysu na rynku kredytów hipotecznych w Stanach Zjednoczonych, albo zrównoważenie się bilansu energetycznego w wyniku zwiększenia wydobycia lub wprowadzenia nowych technologii.

Fuzja Orlenu z Lotosem ? to dobry pomysł?

Zależy, co chcemy osiągnąć. Nie mam mocnych argumentów ani za fuzją, ani przeciwko. Z punktu widzenia Skarbu Państwa lepsze mogłoby być połączenie - usunięto by konkurencję między dwoma kontrolowanymi przez państwo firmami, byłoby łatwiej kierować jednym podmiotem, skończyłaby się rywalizacja między tymi firmami, także w sferze politycznej, co może utrudniać prowadzenie polityki energetycznej. Dzięki koordynacji działania można by osiągnąć korzyści synergii, co poprawiłoby rentowność połączonego podmiotu. Połączenie części infrastrukturalnych wpłynęłoby także na bezpieczeństwo. Na pewno zwiększyłaby się skuteczność działania na rynkach zagranicznych. Natomiast to nadal byłaby za mała firma, żeby - tak jak kiedyś zakładano - mogła pełnić przewodnią rolę w regionie. Konieczne byłyby dalsze kroki. Może warto byłoby dodatkowo rozważyć fuzję z PGNiG - to co prawda ciągle za mało pod względem kapitalizacji, ale taka nowa spółka miałaby nogę wydobywczą, której nie ma Orlen, a Lotos ma w postaci szczątkowej - Petrobaltic.

A co dalej ? fuzja z węgierskim MOL-em? A może z austriackim OMV?

MOL na pewno nie chce się połączyć z OMV, ale czy chciałby się połączyć z Orlenem? Niedawno spodobał mi się pomysł, aby w momencie, kiedy OMV złożył ofertę kupna akcji MOL, płocka spółka złożyła ofertę przyjacielskiego połączenia właśnie z MOL-em. Szkoda, że ta szansa nie była wykorzystana, oczywiście posunięcie byłoby bardzo drapieżne i odważne, ale dlaczego nie. To byłby świetny czas na zaproponowanie tego rodzaju transakcji.

Czy jest prawdopodobne, że w nieodległej przyszłości rozmowy między MOL-em a Orlenem będą kontynuowane?

Wydaje się, że teraz nie są prowadzone, a na pewno powinny. Konsolidacja w regionie jest praktycznie nieunikniona.

A fuzja z OMV?

Pod względem kapitalizacji jesteśmy zbyt mali. Obecna wartość Orlenu, nawet po dodaniu Lotosu odpowiada zaledwie połowie OMV. Fuzja oraz rozbudowa własnej działalności wydobywczej mogą jednak te proporcje zmienić. Poza tym rozmawiać zawsze trzeba - tym bardziej że OMV mógłby pomóc przy projektach dywersyfikacyjnych. Poza tym w regionie, chociażby na Bałkanach, jest jeszcze kilka firm, którymi można się zainteresować, by zwiększyć wartość polskiego koncernu. Możliwości rozwoju wciąż są duże.

Janusz Palicki

Nasz Rynek Kapitałowy
Dowiedz się więcej na temat: mol | Niemiec | gazoport | budowy | Ukraina | gaz | Janusz | procent | scenariusz | gazociąg | ropa naftowa | fuzja | bezpieczeństwo | Rosjanie | LNG
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »