Rynek boi się Trumpa?

Donald Trump został zaprzysiężony w piątek na 45. prezydenta USA. W przemówieniu inauguracyjnym Trump powtórzył deklaracje z kampanii prezydenckiej i zapowiedział: "Po pierwsze, Ameryka". Na rynkach trwa wyczekiwanie: nieważne co mówi, ważne co zrobi Trump.

Na Zachodzie w poniedziałek bardzo słabe nastroje i spadki indeksów. Inwestorzy czekają na działania nowego prezydenta USA - nieważne co Trump mówi, ważne co zrobi - wskazują maklerzy.

Dodał, iż Amerykanie odzyskają swoje miejsca pracy. "Zbudujemy nowe drogi, autostrady, tunele, mosty i koleje" - zadeklarował Trump.

"Odbudujemy państwo z pomocą amerykańskich pracowników (...) Istnieją dwie proste reguły: kupuj to co amerykańskie i zatrudniaj Amerykanów" - dodał.

Trump zamierza stworzyć 25 mln miejsc pracy w ciągu dekady oraz powrócić do 4-procentowego wzrostu PKB rocznie. Zapowiada wypowiedzenie umowy TPP i renegocjację układu NAFTA.

Reklama

Będzie też mur na granicy z Meksykiem - Trump zamierza zbudować "mur graniczny" w celu ukrócenia nielegalnej imigracji.

"Rynki trochę niepokoją się o to, co dostaniemy od tej nowej amerykańskiej administracji" - mówi Bob Takai, prezes Sumitomo Corp. Global Research Co.

"W tym nieprzewidywalnym środowisku, jakie mamy obecnie, inwestorzy wolą kupować złoto" - dodaje. A w poniedziałek złoto w dostawach natychmiastowych zyskuje 0,8 proc. do 1.219,55 USD za uncję, najwyżej od 22 listopada 2016 r. Od początku 2017 roku złoto zyskuje niemal podczas każdego dnia handlu, z wyjątkiem dwóch sesji.

Przed Trumpem trudne zadanie obsadzenia stanowisk w administracji

Nowego prezydenta USA Donalda Trumpa długa droga dzieli od obsadzenia ok. 4 tys. stanowisk w państwowej administracji - zarówno ze względu na niewielką liczbę zaprezentowanych dotąd nominatów, jak i naturę systemu politycznego w USA - pisze "New York Times".

"Obejmujący urząd prezydent USA powinien obsadzić ok. 4 tys. stanowisk w swojej administracji. Nominaci na ponad 1 100 z tych stanowisk muszą zostać zatwierdzeni przez Senat. Żaden prezydent nie jest w stanie obsadzić wszystkich tych stanowisk w pierwszym dniu swojej prezydentury, polityczni weterani zalecają jednak, by nowy szef państwa w chwili zaprzysiężenia miał już zebrany personel Białego Domu - to 450 stanowisk niewymagających zgody Senatu - oraz nominatów na najważniejsze 100 stanowisk w kraju, dla których zatwierdzenie Senatu jest wymagane" - pisze "NYT" w poniedziałkowym komentarzu redakcyjnym.

Tymczasem Trump, który zdaniem gazety objął urząd prezydenta "z najbardziej niekompletną obsadą administracji w historii", "nie ma nominatów na trzy czwarte ze 100 najważniejszych stanowisk", a wskazani przez niego przedstawiciele personelu Białego Domu mają niewielkie doświadczenie polityczne - podkreśla "NYT".

"Zaledwie w czwartek Trump skompletował swój liczący 21 osób gabinet, a przed większością z nominowanych droga (do objęcia urzędu) jest jeszcze długa.

(Trump) mianował ich bez wcześniejszej weryfikacji, a nietypowo wielu z nich to ludzie zamożni, których rozległy stan posiadania sprawia, że ich weryfikacja przez rządowe biuro etyki pod kątem potencjalnych konfliktów interesów trwa dłużej niż zazwyczaj.

Stwierdzenie takiego konfliktu interesów lub zwykłe nienadawanie się (przedstawionych kandydatów na stanowisko) mogą jeszcze sprawić, że część z nich" nie obejmie funkcji, na które zostali nominowani - zauważa dziennik.

"NYT" przypomina, że do piątku Senat zatwierdził tylko dwóch, zamiast zapowiadanych przez Trumpa siedmiu, członków rządu - ministra bezpieczeństwa narodowego Johna Kelly'ego oraz ministra obrony Jamesa Mattisa. Zauważa też, że w obecnej sytuacji zespół współpracowników Trumpa poprosił ok. 50 ważnych urzędników dotychczasowej administracji, głównie związanych z bezpieczeństwem narodowym i dyplomacją, by pozostali jeszcze na stanowiskach.

Jednocześnie "NYT" wskazuje na systemowe uwarunkowania, które każdego nowego prezydenta USA stawiają przed trudnym zadaniem nominowania licznych urzędników i w wielu przypadkach wymagają od nominatów przejścia żmudnej i nie zawsze uzasadnionej procedury weryfikacyjnej.

"Dlaczego w rządzie federalnym liczącym ponad 2 mln urzędników, z których wielu ma poważne doświadczenie, prezydent musi nominować 4 tys. osób, a Senat podjąć decyzję w sprawie 1,1 tys. (z nich)? Już zatwierdzenie kilkunastu nominatów na członków rządu wywołało w Senacie stan bliski chaosu, a co dopiero gdy liczbę tę pomnoży się przez 100" - zauważa "NYT".

Cytowany przez gazetę Max Stier z organizacji Partnership for Public Service, działającej na rzecz sprawnego rządzenia, wyjaśnia, że obecne komplikacje to "pozostałość systemu łupów" (ang. spoils system), czyli praktyki politycznej w USA, polegającej na obsadzaniu urzędów publicznych stronnikami partii zwycięskiej w wyborach bez względu na ich kwalifikacje, lecz w zamian za oddane partii przysługi.

Jako jeden ze sposobów na zmniejszenie obecnego obciążenia "NYT" wskazuje zredukowanie liczby stanowisk, których obsadzenie wymaga zgody Senatu. Według Partnership for Public Service blisko 700 najważniejszych stanowisk potrzebuje takiego zatwierdzenia, ale pozostałe 400 już nie.

Dziennik przypomina, że w 2012 roku na mocy specjalnej ustawy (Presidential Appointment Efficiency and Streamlining Act) powstała lista 169 stanowisk, które są obsadzane przez prezydenta, ale odtąd nie wymagały już zgody Senatu. "Trump mógłby skłonić Kongres do wydłużenia tej listy, ale najpierw musi sam się zmobilizować i sformować własną administrację" - konkluduje "New York Times".

: Trump proponuje ład światowy oparty na rywalizacji nacjonalizmów Nowy prezydent USA Donald Trump zaprasza dawnych sojuszników do nowego typu ładu światowego opartego na rywalizacji nacjonalizmów, przyjęcie tego zaproszenia może być niebezpieczne - mówili uczestnicy sobotniej debaty Klubu Obywatelskiego. Kluby Obywatelskie to inicjatywa Platformy Obywatelskiej, której celem jest tworzenie przestrzeni do debaty i dialogu. W sobotniej debacie na temat nowej prezydentury w Stanach Zjednoczonych udział wzięli politycy PO i dyplomaci. Trump zapowiadając powstrzymanie globalizacji chce zbombardować światowy system handlu i demokracji - uważa b. minister spraw zagranicznych Andrzej Olechowski. Jak mówił, Trump przekonuje, że globalizacja stała się niekorzystna dla Stanów, tymczasem to właśnie USA były autorem i strażnikiem globalizującej się gospodarki i demokracji na świecie. Olechowski ocenił, że zapowiadane przez nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych ograniczenia w handlu międzynarodowym i protekcjonistyczne podejście do gospodarki będzie dla USA niekorzystne, zwłaszcza w kontaktach z Unią. - UE jest większym graczem gospodarczym niż Stany Zjednoczone, także bez Wielkiej Brytanii, a korytarz wymiany gospodarczej pomiędzy UE a USA pozostaje największym w gospodarce międzynarodowej. Europa stoi na silnej pozycji, pod warunkiem oczywiście, że jest razem - mówił. Zgodził się z nim lider PO i b. minister spraw zagranicznych Grzegorz Schetyna, który przekonywał, że Unia powinna się wzmacniać i jednoczyć, a każde próby podziałów działają na niekorzyść całej Europy. Trump zaprasza dawnych sojuszników do nowego typu ładu światowego polegającego na rywalizacji nacjonalizmów - mówił b. ambasador Polski w Kanadzie Marcin Bosacki. Dodał, że takie wezwanie może cieszyć się zainteresowaniem elity rządzącej w Polsce, jednak - jak ocenił - jest ono skrajnie niebezpieczne, ponieważ historia ostatnich 25 lat, gdy Polska integrowała się z NATO i UE, było jednym z najlepszych okresów w historii naszego kraju. B. ambasador Polski w USA Ryszard Schnepf nawiązał do wywiadów jeszcze sprzed zaprzysiężenia, w których Trump pozytywnie oceniał Brexit i przewidywał dalszą dezintegrację Unii. W ocenie dyplomaty powinno to skłonić UE do zacieśnienia więzów. Zdaniem Schnepfa "pragnienie Trumpa, by Unia rozpadła się" wynika z tego, że chętniej jako prezydent negocjowałby z poszczególnymi krajami niż tak dużą organizacją jak UE. Uczestnicy dyskusji odnosili się do piątkowej mowy inauguracyjnej Trumpa. Schetyna zwrócił uwagę, że Trump nie zmienił swojego agresywnego języka z czasów kampanii wyborczej, wciąż szuka i naznacza przeciwników czy wrogów. Olechowski dodał, że prezydenci Stanów Zjednoczonych mieli w zwyczaju w swych mowach inaguracyjnych mieć przesłanie nadziei, tymczasem 45. prezydent USA wybrał język złości i roszczenia. - Nie było to przemówienie, które łagodziło podziały, które narosły - i które zawsze narastają - w kampanii wyborczej. Jest to zaskakujące biorąc pod uwagę pozycję Trumpa. Nowy prezydent obejmując stanowisko ma 40-proc. poparcie, najniższe w historii prezydenta wstępującego do Białego Domu - zaznaczył Bosacki. Bosacki mówił ponadto, że w przemówieniu inauguracyjnym Trump nie przedstawił żadnego planu, co pozwala przypuszczać, że będzie to prezydentura nieprzewidywalna, kierowana intuicją. Schnepf przekonywał jednak, że nie należy piątkowego wystąpienia traktować jako wskazówki na przyszłość. - Pomimo dość specyficznej osobowości, temperamentu, zbyt biznesowego podejścia do świata, Donald Trump będzie musiał wejść na ścieżki, które wytyczy mu administracja i służby amerykańskie - ocenił. Pewne pozytywne akcenty w kwestii bezpieczeństwa dostrzegł b. szef MON Tomasz Siemoniak. - W wystąpieniu zwróciłem uwagę na zdanie o starych i nowych sojuszach. To o starych sojuszach może nas uspokajać, niepokojący jest wątek nowych sojuszów, bo nie wiadomo, kto to miałby być - mówił. Nowy prezydent USA zapowiedział, że Stany Zjednoczone "będą chronić stare sojusze i tworzyć nowe". Siemoniak dodał, że pozytywnym sygnałem jest też chęć odbudowy przez Trumpa siły armii USA. "To jest optymistyczne" - ocenił.

- Prezydent USA Donald Trump podpisał w poniedziałek dekret formalnie rozpoczynający proces wycofywania się Stanów Zjednoczonych z Transpacyficznej Umowy o Wolnym Handlu (TPP). Była to jedna z jego zapowiedzi z kampanii wyborczej.Trump, który rozpoczął urzędowanie 20 stycznia, nazwał dekret "wielką sprawą dla amerykańskiego robotnika".Umowa TPP, postrzegana jako przeciwwaga wobec rosnącego wpływu Chin, została podpisana w 2015 roku przez 12 krajów Azji i Pacyfiku, reprezentujących 40 proc. światowej gospodarki.

Agencja AP odnotowuje, że podpisany w poniedziałek dekret jest praktycznie formalnością, ponieważ umowa nie została jeszcze ratyfikowana przez Senat.

Eksperci ds. handlu twierdzą, że aprobata Senatu jest mało prawdopodobna ze względu na niepokoje amerykańskich wyborców związane z umowami handlowymi i obawami przed utratą miejsc pracy.

Poprzednia administracja Baracka Obamy traktowała TPP jako ważny ekonomiczny element zacieśniania więzi z sojuszniczymi krajami Azji.

Podczas ceremonii w Gabinecie Owalnym w Białym Domu Trump podpisał także memorandum zamrażające wynagrodzenia dla niektórych federalnych pracowników rządowych. Jak odnotowują media, to podobne memorandum jak podpisane przez prezydenta George'a W. Busha na początku jego urzędowania w 2001 roku.

Nowy amerykański prezydent podpisał także rozporządzenie przywracające zakaz finansowania z funduszy federalnych organizacji międzynarodowych, które przeprowadzają aborcje lub zapewniają doradztwo w tej dziedzinie. Zakaz ten zniósł demokratyczny poprzednik Trumpa w Białym Domu na początku urzędowania w 2009 roku.

Wcześniej zakaz był na przemian znoszony i wprowadzany w zależności od tego, czy administracja w Waszyngtonie była demokratyczna, czy republikańska. Po raz pierwszy zakaz wprowadził republikański prezydent Ronald Reagan w 1984 roku.

Pobierz za darmo program PIT 2016

PAP
Dowiedz się więcej na temat: Trump | USA | ban
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »