W kryzysie lawinowo narasta zadłużenie obywateli. W listopadzie ub.r. kłopoty ze spłatą zaległych zobowiązań trapiły ponad 1,6 mln Polaków. Ich łączny dług podwoił się przez półtora roku. Dziś stanowi kłopot dla nich samych, za chwilę jednak - dla gospodarki kraju.
95 procent "uczestników rynku finansowego", jak bankowcy w swoim slangu określają klientów, swoje długi spłaca w terminie, często kosztem wielu osobistych wyrzeczeń.
Narastający w czasie spowolnienia gospodarczego problem dla gospodarki stanowią jednak dłużnicy nie regulujący zaległych zobowiązań. W listopadzie 2009 r. było ich 1,62 mln - wynika z danych Biura Informacji Gospodarczej. Mniej więcej tylu, co liczba mieszkańców Warszawy w jej granicach administracyjnych. Zaś suma ich przeterminowanych należności narosła do 14,3 mld zł. To niezapłacone rachunki za telefon, mieszkanie, energię i gaz, także opłaty leasingowe, alimenty, kredyty hipoteczne i konsumpcyjne.
Tylko w ostatnich trzech miesiącach przybyło 155 tys. nierzetelnych dłużników - tylu, ilu mieszkańców ma duże miasto, jak Rzeszów. Zaś kwota zobowiązań zwiększyła się w tym czasie o jedną piątą. Przy czym za nierzetelnych dłużników uznaje się wyłącznie tych, którzy przez ponad dwa miesiące zalegają ze spłatą przynajmniej 200 zł.
Tylko przez rok przybyło 76 proc. niespłaconych długów. Łączna kwota zaległych zobowiązań podwoiła się przez ostatnie półtora roku. Żadne inne wskaźniki gospodarcze ani społeczne nie rosną w takim tempie, co samo w sobie stanowi sygnał alarmowy. Zwłaszcza, jeśli dodać pożyczki, które najbiedniejsi, dla których banki pozostają niedostępne, zaciągają u zawodowych lichwiarzy, przy czym egzekucją tych zobowiązań zamiast komornika zajmują się zorganizowane grupy przestępcze - tej zaś strefy nie ujmują żadne statystyki.
Kaskaderzy i nieszczęśliwi
Potentat wśród dłużników-kaskaderów, pewien przedsiębiorca z Mazowsza, ma już do spłacenia 79 mln zł. Zadłużone rekiny stanowią jednak mniejszość. Rynek zaległych należności tworzą bowiem płotki.
Zobowiązania połowy dłużników, jak wylicza raport InfoDług, ogłoszony przez InfoMonitor Biura Informacji Gospodarczej, nie przekraczają 2 tys. zł. Średnia kwota zaległego zadłużenia wynosi 8,8 tys. zł. Nie jest to suma oszałamiająca. Dowodzi też, że gros dłużników to nie straceńcy czy naciągacze, ale zwykli, skromni ludzie, którzy najczęściej z powodu utraty pracy znaleźli się w podbramkowej sytuacji. Gdy zaciągali zobowiązania - mieli zamiar je uczciwie spłacać.
Najwięcej długów narobili sobie mieszkańcy najbogatszych województw: śląskiego i mazowieckiego. Częściej mężczyźni niż kobiety. Zwykle klientem podwyższonego ryzyka okazuje się mężczyzna w wieku 30-39 lat. Wśród tych, których zobowiązania przekroczyły 10 tys. zł mężczyźni stanowią aż dwie trzecie.
Zadłużenie Polaków nie wynika tylko z kryzysu - przekonuje w "Gazecie Finansowej" (8-14 stycznia 2010) prezes firmy windykacyjnej KRUK Piotr Krupa: "w okresie boomu gospodarczego, czyli mniej więcej do drugiego kwartału 2008 r., Polacy na fali optymizmu bardzo chętnie zaciągali zobowiązania, a swoją zdolność kredytową oceniali wyłącznie w odniesieniu do teraźniejszości. Olbrzymi odsetek długów bankowych obecnie to pokłosie tamtych decyzji".
Banki zachęcały, teraz ograniczają
Same banki zachęcały do mnożenia ryzyka. Jeszcze niedawno oferowały kredyty konsumpcyjne na dowód osobisty, karty kredytowe osobom o kilkusetzłotowych dochodach, zaś limit kredytowy 50 tys. zł na złotej karcie osobom o zarobkach 4-5 tys. zł miesięcznie. Chociaż wiadomo, że za nowy samochód u nas zwykle nie płaci się plastikowymi pieniędzmi.
Efekt? Tylko jakość portfela kredytów mieszkaniowych okazała się odporna na spowolnienie gospodarcze. Złe kredyty stanowią dziś 13 proc. wszystkich konsumenckich, 5 proc. zaciągniętych z tytułu kart kredytowych, ale zaledwie 1 proc. mieszkaniowych. Statystyka potwierdza, że dla spłacenia tych ostatnich Polacy, nawet w trudnej sytuacji, zdolni są do krańcowych wyrzeczeń i poświęceń.
Jak ocenia Andrzej Topiński, główny ekonomista Biura Informacji Kredytowej, teraz banki w porównaniu z okresem hossy sprzed 2008 r., udzielają o jedną trzecią mniej kredytów gotówkowych i ratalnych, zaś o połowę mniej mieszkaniowych.
Rekomendacja T, czyli nadzór nad granicą rozsądku
Do końca 2010 r. Komisja Nadzoru Finansowego ma wdrożyć Rekomendację T, określającą zasady udzielania kredytów przez banki. Przyjmuje ona, że przeciętnemu klientowi indywidualnemu po spłacie raty kredytu powinna pozostać połowa dochodów, zaś wartość kredytu hipotecznego nie powinna przekroczyć 80 proc. wyceny nieruchomości. To oznacza, że nie można kupić domu w całości na kredyt, bez wkładu własnego.
Przewodniczący KNF Stanisław Kluza zaręcza, że Rekomendacja T nie ograniczy kredytów, tylko zmniejszy udział tych złych. Pozostaną jednak problemy tych obywateli, którzy już się beznadziejnie zadłużyli, licząc na to, że dobra koniunktura będzie trwać zawsze.
Rozmowa z Januszem Szewczakiem, głównym ekonomistą SKOK
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy
spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.