Kupujący są sceptyczni wobec rosnących cen mieszkań

10,6 tys. zł za m kw. - tyle przeciętnie żądają sprzedający mieszkania w Warszawie. To o 23% więcej niż to, co skłonni są płacić kupujący - wynika z najnowszych danych NBP. Podobny rozdźwięk znajdziemy w kilku dużych miastach. Co ciekawe, w ostatnich latach sytuacje takie kończyły się gwałtownym wzrostem cen. A jak będzie tym razem? Zdaniem ekspertów na rynku mieszkań najważniejszego asa ma RPP.

Na pierwszy rzut oka na rodzimym rynku mieszkaniowym wciąż niepodzielne panuje hossa. Świadczyć mogą o tym na przykład najnowsze dane NBP na temat zmian stawek płaconych za używane "cztery kąty". W największych miastach ceny mieszkań używanych w ciągu roku wzrosły o 11,5-proc. - wynika z odczytu indeksu hedoniczego (badającego ceny i jakość sprzedawanych mieszkań) za drugi kwartał 2019 roku.

W 14 miastach na 16 ceny są już najwyższe w historii

Najświeższy odczyt sugeruje, że nie tylko ceny mieszkań w największych miastach nie przestają rosnąć, to jeszcze wzrost ten odrobinę przyspieszył. Zrewidowany odczyt wspomnianego indeksu za pierwszy kwartał sugeruje bowiem, że mieszkania na największych rynkach drożały z bez mała 11- proc. roczną dynamiką. Dla porównania w drugim kwartale 2019 roku mieszkania zyskiwały na wartości znacznie wolniej (drożały o 7,6% r/r).

Reklama

Efekt jest taki, że za metr używanego lokum w Warszawie trzeba już płacić średnio aż 8,6 tys. zł. Niewiele taniej jest w Gdańsku 7,8 tys. zł za m kw. W Krakowie czy Gdyni średnia cena transakcyjna wynosi już 7 tysięcy, a we Wrocławiu dobija do 6,5 tysięcy za metr. Na tym tle najlepiej wypadają Kielce i Zielona Góra, gdzie przeciętny metr wciąż można kupić za około 4 tys. złotych. Są to wysokie wyniki. Z danych NBP wynika, że w aż 14 miastach na 16 przebadanych poziom cen jest już rekordowy - przynajmniej w ujęciu nominalnym. Gdybyśmy wzięli pod uwagę inflację z okresu ostatnich kilkunastu lat, to okaże się, że wciąż do historycznych rekordów jeszcze trochę brakuje (około 15%).

Wstrzemięźliwość kupujących studzi rynek

Mając wciąż w głowach żywą pamięć ostatniego ochłodzenia na rynku nieruchomości i w samej gospodarce, Polacy zdają się zachowywać pewną wstrzemięźliwość w kwestii zakupów mieszkań. To powoduje, że na naszym rynku nie ma takich napięć jak w Austrii, Estonii, na Węgrzech czy Islandii, gdzie za mieszkania trzeba już płacić prawie dwa razy więcej niż przed dekadą.

Wspomnianą wstrzemięźliwość doskonale widać na przykładzie danych zbieranych przez bank centralny na temat cen ofertowych mieszkań. Gdyby zderzyć je ze stawkami transakcyjnymi, to okaże się, że na największych rynkach choć sprzedający bardzo odważnie podnoszą stawki ofertowe, to kupujący nie akceptują tak szybkich podwyżek.

Co więcej, rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami sprzedających i kupujących jest dziś najwyższy w ponad 12-letniej historii danych zbieranych przez bank centralny. W drugim kwartale właściciele mieszkań w dużych miastach chcieli dostać za swoje mieszkania ponad 8,7 tys. zł w przeliczeniu na m kw. Z drugiej strony transakcje były zawierane przy przeciętnej cenie na poziomie ponad 7,1 tys. zł za metr. Różnica to prawie 1,6 tys. zł.

Negocjacje nie obniżą ceny o 20%

Dla porządku należy dodać, że różnicy tej nie należy utożsamiać z przeciętnym efektem negocjacji. To, że w drugim kwartale właściciele mieszkań w dużych miastach chcieli dostać za swoje mieszkania ponad 8,5 tys. zł za metr, a transakcje były zawierane przy przeciętnej cenie na poziomie ponad 6,9 tys. zł, nie znaczy, że podczas negocjacji cenę mieszkania udaje się obniżać przeciętnie o prawie 1,6 tys. zł w przeliczeniu na metr. Wciąż w większości przypadków trudno liczyć na to, że negocjacje dadzą obniżkę większą niż kilka procent.

Zaprezentowane powyżej dane świadczą natomiast o tym, że sprzedający mający nadmierne oczekiwania cenowe będą długo czekać na kogoś, kto skłonny będzie z nimi podpisać umowę. To właśnie zbyt wysoko wyceniane mieszkania zalegają w ofercie, podczas gdy te z racjonalnymi cenami znajdują nabywców. Stąd wynika rekordowy rozdźwięk pomiędzy cenami ofertowymi i transakcyjnymi. Spora część sprzedających ma po prostu nierynkowe oczekiwania cenowe.

Jak takie sytuacje rozwiązywane były w przeszłości?

Zarówno w roku 2007, jak i w 2013 - gdy oczekiwania kupujących i sprzedających także bardzo mocno się rozmijały - w kolejnych kwartałach dochodziło do wzrostu cen transakcyjnych. Tym razem trudniej wyrokować czy zadziała podobny mechanizm.

Pamiętajmy, że wtedy do wzrostu oczekiwań cenowych sprzedających dochodziło w otoczeniu rosnącego popytu na mieszkania - byliśmy albo w trakcie boomu na kredyty walutowe, albo w trakcie obniżek stóp procentowych. Dziś co prawda sytuacja na rynku pracy jest bardzo dobra, a kredyty tanie, ale banki od kilku kwartałów straszą, że o kredyt mieszkaniowy będzie trudniej. Dla porządku warto dodać, że póki co gróźb tych raczej nie realizują. Małe jest także prawdopodobieństwo, że Rada Polityki Pieniężnej na najbliższych posiedzeniach zacznie ciąć i tak już rekordowo niskie stopy procentowe.

Najważniejszego asa ma RPP

I choć w najbliższym czasie również mało kto spodziewa się ruchu przeciwnego - podwyżek stóp procentowych - to właśnie działania Rady Polityki Pieniężnej często są przywoływane jako jeden z kluczowych czynników dla rozwoju sytuacji na rynku mieszkaniowym. Wszystko dlatego, że niskie stopy procentowe oznaczają mało atrakcyjne oprocentowanie lokat i tanie kredyty - oba czynniki wspierają popyt na mieszkania - i odwrotnie - podwyżki stóp procentowych oznaczają gorsze warunki dla rynku mieszkaniowego.

Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments

Okiem prezesa:

Dziś dobrą koniunkturę na rynku mieszkaniowym wspiera sytuacja na rynku pracy połączona z hojnymi transferami socjalnymi. To powoduje, że Polacy odważnie podejmują długoterminowe zobowiązania finansowe. Efekt? Szybko rosnące ceny mieszkań, które w wielu miastach wyznaczają już historyczne rekordy - przynajmniej w ujęciu nominalnym.

Realnie, a więc po uwzględnieniu inflacji za mieszkania wciąż trzeba płacić mniej niż kilkanaście lat temu. Z drugiej strony dochody Polaków są realnie o połowę wyższe niż w 2007 roku. Mimo tego nie można wykluczyć, że okres dynamicznych - dwucyfrowych - wzrostów cen mieszkań "nad Wisłą" ma się ku końcowi. Z najnowszego odczytu indeksu HRE wynika, że wyhamowania wzrostów cen mieszkań można spodziewać się w najbliższych 2-4 kwartałach.

Michał Sapota, prezes HRE Investments

HRE Investments S.A.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »