Brytyjczycy wybrali niepodległość. A kiedy my?

Wynik brytyjskiego referendum zmieni raz na zawsze współczesność i przyszłość tej części świata. Obywatele Zjednoczonego Królestwa chcą niepodległości, nie wierzą, zresztą zupełnie słusznie, w sens "integracji europejskiej", której najistotniejszym skutkiem jest największy w historii rozwój oszustw podatkowych, zwanych elegancko "optymalizacją".

Chcą sami decydować o swoich sprawach, nie chcą rządów zdominowanej przez lobbystów biurokracji wspólnotowej, która nie umie nawet rozwiązać problemów, które sama tworzy. A za jej fasadą stoją polityczne ambicje Berlina, który już widział się w roli "przywódcy Europy" wespół - dla przyzwoitości - już z nic nie znaczącymi politykami Francji. Nie każdy chce być zdominowany przez Niemców. Również wszystkie najważniejsze projekty realizowane przez organy Unii Europejskiej raczej nie skończyły się sukcesem, czego najlepszym przykładem jest strefa EURO. Nie będzie już cichego przekształcania Unii w super państwo federacyjne z faktyczną stolicą w Berlinie.

Reklama

Jej organy będą przez wiele lat koncentrować się na obronie status quo, a inne państwa będą organizować swoje referenda na temat dalszej przynależności, bo tego procesu już zatrzymać się nie da. Brytyjczycy stworzyli wzorzec, którym posłużą się politycy wielu państw, zwłaszcza należących do "starej Europy". Wyjście spod niemieckiej dominacji będzie najważniejszym credo politycznym dla całego pokolenia tych polityków, którzy będą chcieli powrotu do wartości narodowych, odrębności ekonomicznej i kulturowej. Lecz nie tylko: aby uchronić swoje państwa przed masową imigracją z Bliskiego Wschodu trzeba odrzucić słabość brukselskich decydentów, którzy nie umieją rozwiązać również tego problemu. Zresztą czy jest to możliwe w świecie, który nie zna granic chronionych w sposób efektywny? Chyba nie tak dawno ktoś powiedział, że jednoczesny wybór na dwa najistotniejsze stanowiska w Unii Europejskiej prominentnych polityków, z których jeden koncentrował swoją uwagę na grze w piłkę a drugi patronował międzynarodowej optymalizacji podatkowej będzie początkiem końca tej organizacji.

Jest sprawą oczywistą, że Brexit wzmocni pozycję Berlina w stosunku do państw Europy Środkowej i Wschodniej, mimo że jest to obiektywnie największą porażką na jego drodze do "przywództwa europejskiego": nie udało się na Zachodzie, uda się na Wschodzie. My mamy już wielowiekową tradycję nazywania wpływów niemieckich w Polsce "odzyskaniem niepodległości". Po raz pierwszy było to jeszcze pod koniec XVIII wieku, gdy zwycięstwo polityczne "partii pruskiej" w Sejmie Czteroletnim nazwano właśnie "odzyskaniem niepodległości". Podobnie było w czasie pierwszej z wielkich wojen i w okresie międzywojnia. Wiadomo: zależność od Rosji a potem od Związku Radzieckiego było "zaborem" i "okupacją sowiecką", a zdominowanie przez Niemcy - niepodległością. Tak jest również dziś, przy czym mamy już dwóch panów: formalnego w Brukseli i faktycznego w Berlinie.

Czy stać nas będzie na uniezależnienie się od tych patronów? Przecież wiadomo, że Berlin, zwalczający w Polsce wszystkich choć trochę niezależnych od siebie polityków, już nas ze swoich rąk nie wypuści. Półoficjalnie przecież mówi, że już faktycznie odzyskał "swoje ziemie" "bezprawnie odebrane" przez komunistów w 1945 roku. Być może niedługo dowiemy się, że my od tej daty "okupujemy" część państwa niemieckiego, robimy to bezprawnie, a proces "zjednoczenia Niemiec" nie uległ jeszcze zakończeniu.

Po wyjściu Brytyjczyków cała geopolityczna koncepcja współpracy warszawskich polityków z Londynem przeciw Moskwie przeszła do historii. My też możemy wybić się na rzeczywistą niepodległość, ale znaleźliśmy się w ślepym zaułku, bo pozostająca poza strukturami Unii Europejskiej Wielka Brytania będzie w tym regionie świata jedynym strategicznym partnerem i punktem odniesienia dla polityków amerykańskich. Dla nich "wschodnia flanka NATO" pozostanie odległym i nieważnym regionem dominacji niemieckiej: skoro rządzicie tam, to jest to wasze zmartwienie. Aby nie pogrążać się w zależnościach i degradować swoją pozycję, musimy prędzej czy później zdecydować się na krok w stronę niepodległości rozumianej w sposób rzeczywisty a nie w ten, jak ją wymyślili nam niemieccy propagandyści. Na razie nie jesteśmy na to gotowi, ale w zeszłym roku wyborcy zrobili krok w dobrą stronę. Aby skończyć z obecną zależnością i nie być po raz kolejny ofiarą niemiecko - rosyjskiego kompromisu, musimy złagodzić naszą oficjalną rusofobię, bo ona nas pcha w ramiona berlińskich polityków, którzy od wieków wygrywali z nami kreując nas jako "tradycyjnych wrogów Rosji", przekonując jednocześnie Petersburg a potem Moskwę, że mogą im pomóc rozwiązać "polski problem". Nie raz udało im się to zrobić, na nasze nieszczęście.

Witold Modzelewski, Uniwersytet Warszawski, Instytut Studiów Podatkowych

Instytut Studiów Podatkowych
Dowiedz się więcej na temat: My | wyjście Wielkiej Brytanii z Unii | świata | Brytyjczycy | brexit
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »