Modzelewski: Dekolonizację gospodarki należy zacząć od systemu podatkowego

Dekolonizacja naszej gospodarki, zapowiedziana w expose premiera Morawieckiego, jest spóźnioną koniecznością. Już w okresie międzywojnia dotkliwie odczuliśmy status półkolonialny naszej gospodarki, której "zagraniczni inwestorzy", wywodzący się z państw naszych sojuszników, celowo doprowadzali do upadku kupione za bezcen przedsiębiorstwa.

Przykład zakładów włókienniczych w Żyrardowie w latach trzydziestych zeszłego wieku, przypomniany niedawno opinii publicznej, wywołał szok i poszukiwanie analogii do naszej współczesności. Tak jak wtedy, tak jak teraz żyjemy w państwie niepodległym, czyli antyrosyjskim - w niemieckiej wersji tego pojęcia. Wymusza to pozycję słabszego wobec "zachodnich" protektorów, którzy wiedząc o naszym braku manewru, mogę narzucać nam swoje interesy ("europejski punkt widzenia"). Po to tworzono przed stu laty wizję Mitteleuropy, która miała być (i jest) przestrzenią zależności ekonomicznej państw tego regionu.

Reklama

Jedną z istotnych cech kolonializmu ekonomicznego jest ograniczenie suwerenności kolonii w dziedzinie fiskalnej. Mniej więcej sprowadza się to do następującego katalogu zasad:

1) "Zagraniczni inwestorzy", pochodzący z sojuszniczych metropolii, nie muszą płacić miejscowych podatków, chyba ze chcą, względne tolerowanie ich niepłacenia byłoby niemożliwe do ukrycia (np. akcyzy).

2) Każda próba wykonania nawet rutynowych kontroli podatkowych w tych podmiotach może być przedstawiona jako "zamach ma wolności gospodarcze", "dyskryminację obcego kapitału", zwłaszcza przez tzw. wolne media (wiemy nawet, o którą gazetę idzie),

3) Każda próba ustawowego zmuszenia do płacenia podatków przez beneficjentów systemu spotka się z natychmiastową reakcją "społeczności międzynarodowej" lub organów Unii Europejskiej, które faktycznie stoją na straży status quo.

4) Rozliczenia podatkowe beneficjentów tego systemu prowadzone są przez "międzynarodowy" i oczywiście "renomowany" biznes optymalizacyjny, który nie musi zbytnio przejmować się miejscowymi przepisami, bo dzięki "wyśmienitym relacjom" z resortem finansów zapewnia swoistą eksterytorialność podatkową tychże inwestorów.

Wiem, że nie mówię nic oryginalnego, bo ten stan rzeczy jest powszechnie znany. Tolerowali go grzecznie wszyscy ministrowie finansów od czasów drugiego Balcerowicza (lata 1997-2016). Teraz ma się to zmienić, bo bez dekolonizacji podatkowej nie będzie uczciwej konkurencji oraz zmniejszenia długu publicznego. Oczywiście nie da się tego zrobić w sytuacji, gdy w resorcie finansów rządzą te same firmy, które dotychczas zapewniały i nadal zapewniają "eksterytorialność podatkową" swoich klientów.

A tak przy okazji: dlaczego Urząd Ochrony Konsumentów i Konkurencji nie zajął się porozumieniami ograniczającymi konkurencję na rynku doradztwa podatkowego? Tu scenariusz jest od lat taki sam: kupiona przez zagranicznego inwestora firma MUSI korzystać z usług doradczych (czego nie ukrywa) narzuconego im audytora jak i doradcy. Rodzi to jednakże zasadne podejrzenie, że mamy miejsce z praktyką antykonkurencyjną. Jeśli dekolonizację traktować poważnie, to powinny być wszczęte odpowiednie działania, aby zbadać ten proceder, czy nie naruszono prawa konkurencji. Sądzę, że jest to problem ogólniejszy: bez zmian na rynku doradztwa podatkowego nie wyrwiemy się ze statusu kolonii. Muszą tu obowiązywać cztery twarde zasady:

- podmioty zajmujące się ucieczką od podatków nie mogą mieć jakichkolwiek kontaktów (poza przypadkami procedur jurysdykcyjnych) z resortem finansów: dziś biorą pieniądze od obu stron,

- doradztwo podatkowe nie może wiązać się z lobbingiem legislacyjnym: tu konflikt interesów jest zbyt oczywisty i niemożliwy do zneutralizowania,

- nikt na polskim rynku nie może mieć narzuconego doradcy: o jego wyborze muszą decydować kryteria rynkowe i jakość usług,

- osoby, które zajmowały się podatkami w strukturach rządowych nie mogą przechodzić z marszu do biznesu doradczego: tu potrzebny jest długi okres karencji (kiedyś było to 6 miesięcy) - teraz powinien być rok.

Na koniec pewna refleksja: gdyby w naszym kraju wszyscy, w tym również zagraniczni inwestorzy przestrzegali obowiązującego prawa, budżet miałby nadwyżkę, można by obniżyć stawki VAT-u, polscy przedsiębiorcy nie przegrywaliby z nieuczciwą, bo nieopodatkowaną konkurencją i nie byłoby masowych oszustw podatkowych. Ciekawe dlaczego opozycyjni obrońcy legalizmu nie dostrzegali powyższych problemów gdy byli u władzy?

Witold Modzelewski

Profesor Uniwersytetu Warszawskiego

Instytut Studiów Podatkowych

Instytut Studiów Podatkowych
Dowiedz się więcej na temat: podatki | VAT | akcyza
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »