Noworoczne refleksje o prawie i jego łamaniu (dla rządzących i opozycji)

Wciąż słyszymy powtarzane przez opozycję i jej adherentów zarzuty "łamania prawa" przez głowę państwa i rządzącą większość. To dziś najcięższe i wszechobecne ostrzeżenie kierowane przede wszystkim pod adresem ludzi władzy: "złamali konstytucję", "nagminnie naruszają prawo", itp.

Jest to najważniejsze, a w zasadzie jedyne kryterium oceny: nieważne czy robisz coś głupiego lub wręcz szkodliwego - ważne jest czy nie naruszasz prawa. Oczywiście dla legalisty i tzw. państwowca podniesienie do tak wysokiej rangi owego kryterium jest bardzo dobrym sygnałem: legalizm, legalizm i jeszcze raz legalizm. Jestem więc naprawdę "państwem prawnym", w dodatku "demokratycznym" (tak stanowi Konstytucja RP), czyli "normalnym", należącym do "zachodniej cywilizacji". Rozpiera nas duma: stajemy w obronie prawa, domagamy się praworządności. Dużo rzadziej sprawiedliwości, a już zupełnie wyjątkowo fachowości, wiedzy i profesjonalizmu, ale to tak na marginesie.

Reklama

Obrona legalizmy uzasadnia pytanie o treść owego prawa, bo przecież nadrzędne kryterium musi być poznawalne a przede wszystkim bezsporne: obowiązuje i należy je przestrzegać, bo chroni DOBRO I PRAWDĘ, interes publiczny lub prawa obywateli. Czy jednak na pewno tak jest? Nie znam się w szczegółach albo niewiele wiem na temat sposoby stanowienia wielu dziedzin prawa. Od dość dawna zajmuje się prawem finansowym, a zwłaszcza daninowym, więc mogę coś powiedzieć na jego temat. Jest to prawo w istotnej części "załatwiane". Można załatwić sobie treść przepisu, jego interpretację lub sposób zastosowania, w tym również brak zastosowania. Nie mówiąc nic oryginalnego, każdy kto zajmuje się tą dziedziną wie i może podać dowolną ilość przykładów. Nie jest to jednak wiedza, którą mogą zaatakować "opiniotwórcze media" (tak same siebie nazywają). Gdy dość niedawno zaproszono mnie do dyskusji o "udomowieniu banków" powtórzyłem niekwestionowaną tezę, że wszystkie istotne przepisy prawa bankowego wyszły spod ręki banków (nikt temu nie zaprzeczył). Moja wypowiedź nie została zacytowana, bo nie mieści się w obowiązującej poprawności. Media "mówią Balcerowiczem", a tam świat jest prosty: są źli politycy i urzędnicy oraz są dobre banki, mimo że wszystkie istotne banki rządzone są przez byłych lub aktualnych polityków lub byłych urzędników, a mówi to polityk, dwukrotny wicepremier, który przegrał z kretesem wybory wraz ze swoją partią.

Jak z bliska wygląda owo "załatwianie" prawa? Zacznijmy od jego stanowienia. Aby uchwalono porządny przepis trzeba skorzystać z usług biznesu legislacyjnego, który oferuje tego rodzaju usług. Składają się one z następujących elementów:

najpierw musi powstać projekt przepisów lub aktu normatywnego, który stworzą nikomu nieznani prywatni legislatorzy,

później włączają się do gry wolne media, krytykując obowiązujące rozwiązania i uzasadniają potrzebę zmian,

następnie głos zabierają autorytety dając "naukowe" lub "profesjonalne" uzasadnienia dla proponowanych zmian,

kolejnym etapem jest podrzucanie proponowanego projektu na odpowiednie biurko urzędnicze, czyli tam gdzie formalnie zaczyna się proces legislacyjny,

dalej już toczy się formalna procedura legislacyjna, w pełni "transparentna" i "przejrzysta": trzeba pilnować, aby nikt, najczęściej przez przypadek, nie podstawił nogi. Jest to jednakże mało prawdopodobne, bo procedury te nic nie wnoszą (są tylko nieliczne wyjątki): uchwala się projekty, które mają urzędowy placet.

Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że nie zawsze tak było w naszej wolnej Ojczyźnie. Kiedyś projekty aktów normatywnych pisali lojalni urzędnicy pod ścisłym nadzorem merytorycznych zwierzchników, politycy mieli jakieś koncepcje podatkowe, które nakazali realizować, a biznes legislacyjny praktycznie nie istniał. Jego burzliwy rozwój nastąpił dopiero w tym stuleciu, a zwłaszcza po naszym "wuniowstąpieniu", działając pod parasolem liberałów - zarówno tych lewicowych jak i prawicowych.

W powyższy sposób powstają przepisy prawa publicznego, które nie jest stanowione w interesie publicznym - co w przypadku prawa finansowego powinno być czymś oczywistym. Co ważniejsze, konkretne przepisy a nawet ustawy nawet w publicznych wypowiedziach mają swoje przezwiska pochodzące od nazw firm, dla których załatwiono te przepisy. Fakt ten ma niestety wyjątkowo destrukcyjny wpływ na świadomość, zwłaszcza prawną podatników, którzy muszą stosować się do rozwiązań podporządkowanych partykularnym interesom.

Załatwianie odpowiedniej interpretacji przepisów jest dużo prostsze. Wystarczy złożyć odpowiednio podzielone wnioski interpretacyjne, aby właściwy organ nie połapał się o co chodzi. Gdy "klepną" serię przychylnych poglądów składa się je w jedną całość i występuje o potwierdzenie już całej "korzystnej dla podatnika" koncepcji. Wszyscy o tym wiedzą, mówi się o tym publicznie, ale minister finansów zwykle nie reaguje, bo od lat uczestniczy w tym procederze.

Można również bardziej finezyjnie wpływać na stosowanie prawa. Trzeba zorganizować konferencję, oczywiście naukową, zaprosić ekspertów, którzy oczywiście nie zająkną się na temat swojej biznesowej afiliacji, "międzynarodowy" biznes doradczy, sędziów, urzędników i dziennikarzy. Jej wynikiem są "reprezentatywne" poglądy, które oczywiście tylko przypadkiem nie mają nic wspólnego z interesem publicznym. Od lat urzędnicy jednego z najważniejszych resortów naszego kraju biesiadują "naukowo" z ludźmi "biznesu optymalizacyjnego", który zajmuje się na międzynarodową skalę unikaniem opodatkowania. Warto również dodać, że do tego biznesu od lat przechodzą gremialnie byli pracownicy tego resortu, co stanowi dla nich ukoronowanie kariery. Niedawno do jednej z czołowych firm tej grupy dołączył pewien urzędnik od lat zajmujący się - zresztą bezskutecznie - zwalczaniem unikania opodatkowania. Zatrudniła ją "renomowana" firma, więc liberalne media przyjęły ten fakt ciepło, z pełnym zrozumieniem. Gdyby jednak znalazł się etat u ich konkurentów, wybuchłby skandal piętnowany przez długie miesiące w liberalnych mediach.

Pora na konkluzję: nasze odziedziczone po liberałach prawo jest tak samo patologiczne jak nasze państwo. I tu prawdopodobnie zaskoczę Czytelników: trzeba jednak przestrzegać prawa, nawet napisanego przez biznes legislacyjny i lobbystów dopóki się go nie zmieni w interesie publicznym i uczciwych obywateli. Ale ta "dobra zmiana" będzie dla liberałów z istoty złem, "dyktaturą" i "autorytaryzmem". Na koniec pewna skromna sugestia dla obecnej większości: chce się do was przykleić biznes legislacyjny, który od lat psuł nasze prawo. Dajcie kopa w odpowiednią część ciała - niech wraca do liberałów i czeka na następne wybory.

Witold Modzelewski, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, Instytut Studiów Podatkowych

Instytut Studiów Podatkowych
Dowiedz się więcej na temat: prawo
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Finanse / Giełda / Podatki
Bądź na bieżąco!
Odblokuj reklamy i zyskaj nieograniczony dostęp do wszystkich treści w naszym serwisie.
Dzięki wyświetlanym reklamom korzystasz z naszego serwisu całkowicie bezpłatnie, a my możemy spełniać Twoje oczekiwania rozwijając się i poprawiając jakość naszych usług.
Odblokuj biznes.interia.pl lub zobacz instrukcję »
Nie, dziękuję. Wchodzę na Interię »